Nie da się ukryć, że zachodnie "helołin" ma się u nas coraz lepiej. W hipermarketach spokojnie można już kupić wszelkiego sortu dynie i upiorne akcesoria, a kluby organizują tematyczne imprezy. Kina też nie chcą tracić dobrej okazji do zarobienia i specjalnie na 31 października przygotowują nam wyjątkowo mroczne i straszne firmy. W tym roku "halołinowa" premiera przyprawia o zawroty głowy wszystkich fanów "chłopca, który przeżył" i nie chodzi bynajmniej o tajemniczą ekranizację prozy J. K. Rowling, ale o "Horns" z Danielem Radcliffem w roli głównej. Ponieważ zwiastuny wyglądały ciekawie, ja jako Mróz dodałam go sobie do listy zapalonego oglądacza. W oczekiwaniu na premierę sięgnęłam też po książkę, która usposobiła mnie na tyle dobrze, że tym większą miałam ochotę go obejrzeć. Możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie, gdy przeglądając Filmweba, okazało się, iż premiera światowa miała miejsce 6 września... 2013 roku! Czyli jeśli chcecie go obejrzeć i nie macie awersji do napisów, możecie zrobić to nawet dziś. W każdym razie jestem świeżo zarówno po projekcji filmu jak i lekturze oryginału, więc zapraszam do zapoznania się z moim spojrzeniem na nie. I oczywiście uwaga na spoilery, choć w rozsądnej ilości!
Zwiastun, który wiele obiecywał...
Zacznijmy może od książki, która jako pierwsza wpadła mi w ręce. Prozę Joe Hilla czytało mi się naprawdę przyjemnie, i choć spodziewałam się srogich lęków i ze strachu nieprzespanych nocy, wcale się nie zawiodłam, kiedy ich nie dostałam. Oczekując horroru z diabłem w tle, dostałam w zasadzie kryminał z elementami fantastyki. Główny bohater stara się odnaleźć mordercę swojej ukochanej, wykorzystując swoje niezwykłe zdolności. Brzmi dość klasycznie, prawda? I takie mogłoby być, gdyby nie tytułowe rogi. Bies pod postacią Iga Perrisha, próbuje odkryć prawdę o strasznej zbrodni, która wstrząsnęła małym miasteczkiem. Jakby jego życie nie było dość trudne po zabójstwie Merrin, o które wciąż jest podejrzewany. Mimo braku dowodów większość mieszkańców już go skazała, dość intensywnie uprzykrzając mu życie i gorąco pragnąc jego śmierci. Nowy nabytek na głowie pozwala głównemu bohaterowi wydobywać z ludzi ich wszystkie, nawet najmroczniejsze pragnienia i prawdę o ich grzechach, co prowadzi do przykrych wyznań również ze strony jego bliskich. W miarę wydłużania się rogów, Ig odkrywa w sobie inne talenty władcy piekieł jak umiejętność kuszenia, przyjaźń z wężami czy upodobanie do wideł. Sama metamorfoza została przedstawiona w dość barwny i groteskowy sposób, choć wcale nie odbierający jej uroku.
Książka tak naprawdę w większości składa się z retrospekcji, opisujących początki związku Iga i Merrin, ich wzajemne relacje i stosunki z przyjaciółmi. Tak naprawdę niewiele wnoszą, a potrafią nieźle wkurzyć, gdy pojawiają się w kluczowych momentach fabuły. Właściwie utwierdzają nas tylko o sile miłości tych dwojga i dają wgląd w pewne niezwykłe wydarzenia, które mogły być przyczyną aktualnego stanu Perrisha. Nie mamy tu prawdziwej, kryminalnej intrygi, ponieważ bohater dość łopatologicznie dowiaduje się prawdy, na zasadzie przepytania wszystkich, którzy mogą coś wiedzieć w sprawie. Na prawdziwe wyżyny demonicznej przebiegłości wspina się dopiero, gdy postanawia wymierzyć karę zabójcy ukochanej i ten fragment książki podobał mi się zdecydowanie najbardziej. Może nie jest to zapierająca dech w piersiach publikacja, ale na pewno kawałek dobrej, rozrywkowej literatury, który umili jesienne wieczory.
Jeśli Daniel Radcliff wciąż kojarzy Wam się wyłącznie z Potterem, omijajcie najnowsze wydanie z filmową okładką.
O ile książka nie zawiodła pokładanych w niej nadziei, albo przynajmniej mocno zrekompensowała ewentualne żale, o tyle ekranizacja zmarnowała swoją szansę. Mniej więcej do połowy filmu wszystko było w porządku. Wierność oryginałowi w miarę zachowana, retrospekcje pokazane w rozsądnych ilościach, dorzucono kilka widowiskowych scen na potrzeby widzów, w tym moja ulubiona kiedy Radcliff wychodzi z płonącego baru. Ogólnie rzecz biorąc rozumiałam zmiany wprowadzone przez scenarzystę i akceptowałam je, jako niezbędne dla tej formy przekazu historii. Problemy zaczęły się pojawiać mniej więcej od połowy filmu, kiedy to akcja gwałtownie przyspieszyła, niewiele tłumacząc odbiorcy. Nieuchronnie galopowała do wielkiego finału, który okazał się wielką klapą. Nawet bez znajomości książki, złapałabym się za głowę, co też wymyślono w jednej z ostatnich scen. Poza tym pominięto cały, misterny plan ukarania zbrodniarza, będący absolutnie najlepszym elementem oryginału, boleśnie przy tym spłycając cały wątek. Tak jakby nagle się zorientowano, że film trwa już za długo i trzeba się pospieszyć z końcem. Nie zdążyli nawet wyjaśnić, dlaczego Igowi w ogóle te rogi wyrosły, co jak byk stoi w książce. Naprawdę wielka szkoda.
Kilka słów należy poświęcić Danielowi Radcliffowi, który pewnie jeszcze przez długi czas nie pozbędzie się "metki" Pottera. Należę do pokolenia osób, dorastających wraz z "Harrym" w miarę wychodzenia kolejnych filmów opartych na prozie J. K. Rowling i sama widzę po sobie, jak trudno mi nie patrzeć na niego jak na "chłopca, który przeżył". Z Emmą Waston jest o tyle prościej, że zaczęła się kojarzyć z seksem, stylem i niepowtarzalną klasą (niekoniecznie w tej kolejności. Radlciff musi ciężko pracować na nowy wizerunek. Nie mniej jednak uważam, iż rola Iga Parrisha bardzo do niego pasuje. Ewidentnie dominuje w każdej scenie, w której się pojawia, a tytułowe rogi sprawiają, że przestajemy o nim myśleć jak o sierocie. Tym bardziej szkoda, że scenarzysta nie wykorzystał ostatnich motywów z książki.
Nie wiem jak Wam, ale mi te rogi wybitnie do niego pasują
Podsumowując, mamy to czego można było się spodziewać - kolejną zepsutą książkową ekranizację. Zniszczoną przez nieumiejętne i niepełne przeniesienie ważnych wątków na ekran. Pewnym pocieszeniem jest dobra rola Radlicffa, który może dzięki temu przestanie być postrzegany jako nastoletni czarodziej. Jeśli chcecie czerpać przyjemność z tej historii, przeczytajcie książkę, wklejając sobie w wyobraźni filmową wersję Iga. Na ekranizacje trochę szkoda iść, chyba że po to, żeby pogapić się na głównego bohatera, ale zróbcie to za nim przeczytacie oryginał. Rozczarowanie będzie wówczas mniej bolesne.
Fani Daniela nie próżnują, film od dawna jest dostępny online. Ja widziałam go jakiś miesiąc temu :) Zakładam, że niewiele osób wybierze się do kina na "Rogi".
OdpowiedzUsuńKsiążkę jednak warto przeczytać :)
UsuńHa, nie słyszałam o tym diabelstwie wcześniej. Mówisz, że książka w porządku, a film zawiódł? Cóż, historia jakich wiele. Nie pierwsza i nie ostatnia adaptacja, która spłyca oryginał. I te rogi faktycznie jakoś pasują.
OdpowiedzUsuńKsiążka może wybitna nie jest, ale po przeczytaniu nie żałujesz czasu, który na nią poświęciłaś. Film pozostawia przekonanie, że ostatnią godzinę można było lepiej zagospodarować. Chyba że jest się silnym fanem Radcliffa, wtedy wiele się wybacza, nawet denne zakończenie.
Usuń