poniedziałek, 3 listopada 2014

Halloween a sprawa polska, czyli co do nas przywiało z zachodu

Pierwsze dni listopada zachwyciły ciepłą i dość słoneczną, jak na tę porę roku, pogodą. Przez co nie odczuwało się tak bardzo podniosłego i momentami przygnębiającego nastroju Wszystkich Świętych. Jedynie wcześnie zapadający zmrok przydaje upiorności aurze aktualnie panującej na dworze. Właśnie taka atmosfera przyświecała w tym roku dwóm coraz bardziej skłóconym uroczystościom, choć według mnie jako Mroza, spierającym się zupełnie bez sensu. Tak akurat wypadło z kalendarza, że impreza znana powszechnie jako Halloween, wypada w wigilię Wszystkich Świętych, teoretycznie zakłócając przebieg owej uroczystości. Największe jednak problemy, jak zwykle z resztą, stwarzają ludzie, szukający już tylko nowych powodów do podziałów, wydziwiający nad powszechną amerykanizacją i zatracaniem polskich tradycji. Co najciekawsze, zazwyczaj najgłośniej "krzyczą" osoby, dla których nasze Święto Zmarłych, jest kolejnym powodem dla dłuższego obijania się, więc jeśli już mamy kogoś winić za zapomnienie starych obrzędów, to raczej nas samych niż ten "zgniły" zachód.


Faktem jest, że Halloween jest pozostałością po celtyckim święcie Samhain, zwiastującym koniec pory żniw. Według wierzeń w noc poprzedzającą to święto, wszystkie duchy osób zmarłych w ciągu ostatniego roku i tych jeszcze nienarodzonych, wracały na ziemię, by znaleźć żywych nosicieli i zamieszkać w nich do przyszłego roku. Celtowie, aby temu zapobiec, ubierali się w najgorsze łachmany, co miało zniechęcić owe duchy do tych nietypowych nawiedzeń. Oczywiście stroje w miarę upływu czasu przybierały coraz potworniejszy wygląd, aż w końcu przerodziły się w dobrze znane nam wszystkim kostiumy. Dziś przebierankom towarzyszą huczne zabawy, w trakcie których barwne tłumy wylegają na ulice, podczas gdy dzieci chodzą od domu do domu, prosząc o garść łakoci. 


Nie jestem jakimś wielkim miłośnikiem zachodniej kultury, jednak nie bardzo potrafię zrozumieć niemalże świętego oburzenia, gdy niektórzy Polacy (w większości dzieci i młodzież), chcą wziąć udział w tej zabawie. Zastanawiam się, co wywołuje takie negatywne reakcje. Czy naprawdę chodzi o przebieranki? Czyli przebieranie się za wiedźmy i wampiry w listopadzie jest złe, a za śmierć i diabła/szatana w grudniu jest w porządku, ponieważ kolędnicy są dobrzy i polscy? Może to jednak przez chodzenie od domu do domu i proszenie o łakocie, ale za raz, czy kolędnicy nie robią podobnie? Czy za swój śpiew nie dostawali od gospodyń słodkości? No dobrze, więc może problem stanowią imprezy organizowane w ten dzień i straszne seanse filmowe? Czyli Andrzejki i programy telewizyjne (w szczególności polskie) też trzeba napiętnować? Tak rozkładając Halloween na części pierwsze można dojść do wniosku, że największym wykroczeniem tego święta jest to, iż nie wymyślili go Polacy-katolicy. Oczywiście można rzucić argumentem o powszechnej amerykanizacji i zatraceniu narodowych tradycji, ale zastanówmy się, ile naprawdę tych "świąt" przejęliśmy z zachodu? Walentynki? Ja wiem, że wszechobecne serca z rozedmą przedsionków potrafią być wkurzające, ale czy napiętnujemy kogoś, kto wyskoczy na nas z pluszowym niedźwiadkiem, czy kartką z życzeniami? Stary, dobry, komunistyczny Dzień Kobiet? Już słyszę narzekania tych wszystkich pań... A Sylwester? Czy ktoś mi jednak spróbuje wmówić, że to stara, polska tradycja? Sporo tego, a i tak najwięcej obrywa się własnie "halołinowi", a mimo to ma się coraz lepiej. Dlaczego? 

My Polacy już tak mamy, że uwielbiamy się bawić i w zasadzie szukamy do tego jakiegokolwiek pretekstu. Czy to takie dziwne, że pragniemy nieco ubarwić ponury listopad? Poza tym historia uczy, że nagonka i zakazywanie nam czegokolwiek, zwykło w przypadku naszego narodu przynosić efekt odwrotny od zamierzonego. Tak więc żyjmy i pozwólmy żyć innym, ponieważ nic nie stoi na przeszkodzie, by po Halloween'owym wieczorze, rano wspomnieć naszych zmarłych.


Wbrew wszystkiemu nie należy zapominać o Wszystkich Świętych. To jedyny okres w roku, kiedy jesteśmy wręcz zmuszeni pamiętać o naszych zmarłych, Przykrym jest to, że większość pamięta tylko wtedy. Żadne zachodnie wpływy nie byłby nam straszne, gdybyśmy tak naprawdę potrafili dbać o te wszystkie tradycje. Więcej czasu poświęcamy na wybór zniczy i nowych płyt nagrobnych niż faktyczną zadumę nad zmarłymi. Ludziom, którzy odeszli nie zależy na niesamowitych pomnikach czy pełnych przepychu wiązankach. Płomień znicza jest symbolem naszej pamięci o nich i nie ważne, czy będzie płonął przez trzy doby w "obudowie" w kształcie krzyża. Wszystkie widzialne formy czci są wyłącznie dla ludzi żywych, by pokazać innym jak bardzo pamiętamy. Co z tego, że wystawimy naszym bliskim kosztowne pomniki, jak przez większość roku stoją puste i zapomniane, gdy na tych mniejszych, skromniejszych grobach częściej płoną znicze. Wszystkich Świętych to naprawdę piękne polskie święto. Gdy zapada zmrok, cmentarze zdają się wówczas ożywać, ale nie złymi marami z przeszłości, tylko duszami, na które spływa spokój, jaki może dać tylko pamięć bliskich. Czy jesteśmy przekonani, że przebieranki z dnia poprzedniego, są w stanie zniszczyć coś takiego? 


Szkoda, że cmentarze wyglądają tak tylko raz do roku.

Jedyny problem jaki tak naprawdę widzę w tym wszystkim, to to, że jako naród nie potrafimy się cieszyć ani z tego co mamy, ani z tego co dostajemy. Dzień Wszystkich Świętych przypomina nam o śmierci w myśl maksymy Memento mori. Oczywiście na swój narodowy sposób zrobiliśmy z tego zdanie głoszące lęk przed zejściem z tego świata. Mimo swojego mrocznego wydźwięku to radosna sentencja. Pamiętaj człowieku, że śmierć nadejdzie, dlatego ciesz się z każdego dnia, wykorzystaj go tak jakbyś jutro miał spotkać się z kostuchą. Memento mori to takie listopadowe Carpe diem, nieco bardziej stonowane, poprzedzone refleksją, ale wciąż nawołujące do tego by chwytać dzień. Tęsknimy za naszymi zmarłymi, ale przecież są w lepszym świecie, bez bólu, cierpień, głodu i wojen. Cieszmy się więc, że nie dosięgną ich nieszczęścia i żyjmy tak by do nich dołączyć, ale nigdy o nich nie zapominajmy.


Bo tak naprawdę, liczy się pamięć.

**********
A tak na marginesie
Kolejny wpis miał być 7 listopada, ale w związku z moim pobytem w Lublinie, nie będę mogła go zamieścić. Na te kilka dni zamierzam odciąć się od internetu na ile to możliwe, by jak najlepiej chłonąć atmosferę Falkonu. Za to już 11 listopada możecie się spodziewać obszernej relacji i całej masy zdjęć. Jakby nie było, do przeczytania za mniej więcej tydzień :)

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Przyjmuję wszelkie formy płynnych dowodów uznania :) A tak na poważnie, jak jako Mróz często zbyt dużo myślę, ale czasami owe myśli potrafią mieć głębszy sens :)

      Usuń