środa, 11 lutego 2015

Od pierwszego wejrzenia, czyli "Bez litości" dla Mroza

Każdy nałogowy czytacz, ma swoje własne techniki wybierania nowych książek. Jedni sugerują się recenzjami, drugich skusi tekst na okładce i przystępna cena, jeszcze inni podążą za opinią znajomych twierdzących "Musisz to przeczytać!". Istnieje także całkiem spora grupa osób kierujących się nosem, dosłownie i w przenośni, w wyborze powieści dla siebie. Ponieważ słowo drukowane jest w naszym kraju niemoralnie wręcz drogie, ja zwykłam stosować technikę mieszaną, dokładając do tego "test losowej strony" (jeśli spodoba mi się fragment tekstu ze środka książki, to działa to na jej korzyść). Jednak i od tego bywają wyjątki. Swoją przygodę z prozą Zambocha zaczęłam przez jedno ze swoich rzadkich zachowań. Będąc w WBP w Kielcach, szukałam powieści, która solidnie zajęłaby się moim czasem. Docierając już do końca katalogu byłam nieco skonsternowana, ponieważ na karcie pozostawało mi jeszcze sporo miejsca do zajęcia, a pozycji którymi mogłabym je zagospodarować było coraz mniej. Wówczas, zrezygnowana, sięgnęłam po książkę, przyciągającą mój wzrok od dłuższego czasu. Ani tytuł, ani tym bardziej tekst na okładce nie sugerowały, że to powieść dla mnie. Wtedy to zajrzałam do środka, w celu ostatecznej weryfikacji, a moje spojrzenie padłp na zdjęcie autora. Uśmiechając się do siebie, stwierdziłam, że wezmę oba tomy dzieła pt. "Na ostrzu noża". Potem okazało się, że to naprawdę świetna książka, a ja do tej pory wypominam sobie swoje jakże płytkie zachowanie - postanowiłam ją przeczytać tylko dlatego, iż w moim mniemaniu jej twórca jest naprawdę przystojny. Choć z drugiej strony, gdyby nie to, do tej pory mogłabym nie poznać prozy Zambocha, co byłoby jeszcze gorsze. Dziś, mając już za sobą całkiem sporo jego powieści, chciałabym Wam opowiedzieć o moich wrażeniach po przeczytaniu "Bez litości".


Nie oceniaj książki po okładce... Ale po zdjęciu autora już możesz :P

To miało być proste zadanie, takie, jakich całą masę wykonywał wcześniej. Jego pożegnalne zlecenie, pozwalające mu zapłacić ostatnią ratę okupu za życie. Wszystko zaczęło się komplikować już podczas pierwszego postoju, a potem robiło się coraz gorzej. Przyczyna tego się, jak można było się domyśleć, leżała w kobiecie - czarownicy ocalonej od stosu. Albo jeszcze wcześniej, w nieudolnie poprowadzonej zdradzie. Sam nawet nie zdawał sobie sprawy, kiedy wplątał się w coś niemal ponad jego siły. On był jeden a ich wielu. Nawet podstarzałemu kowalowi zrobiło się go żal. Stare lęki nie pozwalały spać inaczej, jak po solidnej dawce alkoholu, a on mógł robić tylko to, co wychodziło mu najlepiej - zabijać. Może nie należał do najlepszych z ludzi, ale miał jakieś swoje zasady i, jeśli mu zapłaciłeś, mogłeś na niego liczyć. 



... bo życie nie ma litości... dla nikogo.

Tak, w dość oględny sposób, można by przedstawić fabułę "Bez litości" Mirloslava Zambocha. Główny bohater - Bakly - jest najemnikiem. Za odpowiednią kwotę, możesz go wynająć do wszystkiego, czy to do ochrony i przewiezienia kosztownego ładunku, czy też do pozbycia się kilku niewygodnych ludzi. Twoje motywy są nie ważne, bylebyś wywiązał się z umowy i mu zapłacił. Lata walk odcisnęły na nim swoje piętno. Jest bezwzględny i zabójczo skuteczny. Skrupuły już dawno zostawił za sobą. Liczy się dla niego jedynie zysk, dzięki któremu uwolni się od długu zaciągniętego dawno temu. Mimo iż jest to człowiek, którego nikt z nas nie chciałby spotkać w ciemnej alejce, o ile za plecami nie stałaby nam kompania wojska, to jednak nie możemy oprzeć się wrażeniu, że serce ma po właściwej stronie. Sam temu zaprzecza, tłumacząc swoje działania chęcią jak najbardziej prawdopodobnego zysku, aczkolwiek ma w sobie coś, co każe nam w to wątpić. Zamboch postanowił właśnie tego prostego, najemnika, rzucić w sam środek wieloletniej intrygi, sięgającej niemal samego dworu cesarskiego. Jak zwykle w swoich książkach, z każdą stroną coraz bardziej komplikuje sytuacje, by potem wszystkie wątki rozwikłać na przełomie zaledwie kilku kartek.


A wszystko przez te brązowe, sarnie oczy... Żadna kobieta nie powinna tak na niego patrzeć.

W "Bez litości" znalazłam wszystko to, za co uwielbiam Zambocha: drobiazgowe podejście do spraw militarnych, wyrazistych bohaterów i fabułę niemal tak poplątaną jak odcinek "Mody na sukces". Ponadto całość czytało się wręcz niestosownie szybko, choć to zawdzięczamy nie tylko technice pisania autora, ale i wyjątkowo rozstrzelonym wersom. Podejrzewam, że przy normalnej interlinii, powieść byłaby o połowę chudsza, ale przecież za coś trzeba zapłacić tę cenę okładkową. Co prawda brakowało mi żywej inteligencji Koniasza, który prawdopodobnie rozgryzłby intrygę dużo wcześniej, a nie tylko pozwolił się jej nieść z prądem, zabijając kogo się da. Jednak nie można zapominać, że Bakly to nie Koniasz, choćby nie wiem jak podobnym fachem się trudnili. I chyba to jest jego prawdziwą zaletą - mimo pewnych analogicznych cech, wynikłych z pracy najemnika, które ich łączą, są naprawdę różni. Co jeszcze dobrego jest w tej książce? Bez wątpienia zakończenie. Mimo tendencji Zambocha do zbyt szybko poprowadzonych i pozostawiających olbrzymi niedosyt finałów, jak było chociażby w "Mrocznym Zbawicielu", tym razem zaserwował nam koniec, który naprawdę się podoba, choć "Happy Endem" bym go nie nazwała.


No to co? Na zdrowie!

Nie da się ukryć, że zwyczajnie lubię twórczość Zambocha, jednak czytam go nie tylko ze względu na jego ładne oczy. Jest to wyjątkowy pisarz, który z wad swojego stylu i niedociągnięć fabularnych, uczynił coś na kształt znaku firmowego. Niezależnie od tego, do jakiego finału zmierzają jego powieści, możemy być pewni, iż między czasie zaserwuje nam solidną dawkę wrażeń, gdzie wizje będą tak plastyczne, że swąd palonych ciał będzie niemal wyczuwalny. Nie wiem jak Wy, ale ja się jeszcze na nim nie zawiodłam.

**********
A tak na marginesie
Dzięki Bakly'emu mogę odhaczyć kolejny punkt na liście swojego czytelniczego wyzwania "Główny bohater ma imię na tę samą literę, co ja". Swoją drogą, wiecie jak mam na imię?



6 komentarzy:

  1. Jeśli chodzi o Zambocha, to na razie czaję się na cykl o Koniaszu;)
    Oczywiście, że wiem, jak masz na imię:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cykl o Koniaszu jest świetny i należy do moich ulubionych książek Zambocha :) Naprawdę gorąco go polecam :) miło wiedzieć, że ktoś interesuje się czymś takim, jak imię prostej blogerki :)

      Usuń
    2. Muszę tylko zdobyć gdzieś pierwszą część, bo z niewiadomych przyczyn moja biblioteka ma tylko 2 i 3... Nie ma lekko;)

      Usuń
    3. Hmm w księgarniach też może być ciężko, bo oczywiście Fabryka Słów wypuściła wznowienie , ale tylko pierwszego tomu... Może gdzieś w jakimś antykwariacie uchowało się stare wydanie

      Usuń
  2. Nie jestem do końca przekonana do przystojności autora, a okładka mnie trochę przeraża, jednak bardzo przyjemnie o nim piszesz:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O gustach się nie dyskutuje :) mnie wystarczy, że wpasowuje się w moje upodobania wizualno-estetyczne :)

      A co do okładki to musi taka być. Bakly na pierwszy rzut oka jest przerażającym facetem. Z racji swojej profesji, musi budzić lęk, a co za tym idzie i respekt w potencjalnych przeciwnikach. Zwyciężyć ich psychologicznie, za nim dojdzie do bezpośredniej konfrontacji. Jednak głębiej jest w nim coś, co wywołuje poczucie bezpieczeństwa i chyba za to darzę go największą sympatią

      Usuń