poniedziałek, 16 lutego 2015

Pamiętnik kurtyzany, czyli dlaczego pan Grey klęka przed Fanny

Kwiaty powoli więdną, czekoladki już zjedzone, a w supermarketach królują promocje, mające na celu wyzbycie się wszystkich czerwonych gadżetów wciąż zalegających półki. Jedni z rozrzewnieniem wspominają minione walentynki, inni cieszą się, że to szaleństwo w końcu za nami, a jeszcze inni szturmują apteki, które mniej lub bardziej dokładnie przekonają ich, iż o ostatecznych wynikach swoich ekscesów dowiedzą się 14 listopada. Jak na tego typu święto przystało, znów podzieliło ono wszystkich na "zwolenników" i przeciwników" obrzucających siebie nawzajem błotem. Czasami mam wrażenie, że internauci operują jednym i tym samym zestawem komentarzy z drobnymi modyfikacjami w zależności od okazji. Teksty o komercjalizacji, amerykanizacji i o tym, iż powinniśmy się kochać codziennie, a nie tylko raz do roku, można z powodzeniem podciągnąć także pod Boże Narodzenie. Ta schematyczność wręcz nuży wszystkie istoty przyglądające się temu z boku, które chciałyby uczcić dzień zakochanych (lub chorych psychicznie - zależnie od interpretacji patronatu świętego) na swój własny sposób.


Życie i jego sposoby na weryfikację Walentynek.

Mój osobisty stosunek do Święta Zakochanych zmieniał się z wiekiem. Kiedy byłam młodsza tylko tego dnia potrafiłam znaleźć w sobie odwagę, by w mniej bezpośredni sposób powiedzieć chłopcom, dla których mocniej zabiło moje dziewicze serduszko, że ich lubię bardziej niż innych. Później nie znosiłam tego dnia tak szczerze, jak na każdą wojującą i niezależną nastolatkę przystało, w głębi duszy pragnąc dostać kartkę od tajemniczego wielbiciela. Moim chłodnym zdaniem, przypadłość ta dopada wszystkich mających wielkie "ALE" do Walentynek. Obecnie po prostu lubię spędzać ten dzień z moim Khalem bez jakiejś szczególnej pompy. Wszelka "różowość" i nadmiar serc z wyraźną rozedmą przedsionków po prostu mnie męczą, choć zdaję sobie sprawę, że ich mnogość jest wynikiem działania wolnego rynku i trzeba się z tym pogodzić. Dopóki będą na to chętni, dopóty gadżety tego typu będą gościć w sklepach. Jednak mając kogoś specjalnego, nie widzę powodu, żeby choć w drobny sposób nie uczcić 14 lutego. Zagorzałym obrońcom kultury słowiańskiej mówię, że możemy się wymienić prezentami z okazji Dnia Zakochanych, a w Noc Kupały pójść na spacer do lasu poszukać kwiatu paproci. Nie widzę konieczności rozgraniczania ich na święta polskie i zagraniczne. Każdy powód do bawienia się jest dobry. Więc może zamiast toczyć nic nie wnoszące dyskusje, gdy nie mamy komu, sprawmy prezent sobie. Nikt przecież nie będzie dla nas tak szczególny jak my sami.


Kwiatek by zwiądł, a Ty przynajmniej się najadłeś.

Można by się spodziewać, że z okazji poniedziałku i w takiej odległości od Walentynek internet powinien się wyciszyć, znaleźć inny powód do kłótni. Jednak w tym roku, w parze z tym świętem szła także premiera filmowa "bestsellerowej" książki "Fifty shades of Grey". Poziom tej pozycji, a raczej jego brak, stał się natchnieniem dla setek memów, które jeszcze długo po premierze będą dla nas powodem do śmiechu (a przynajmniej do 12 kwietnia, kiedy głośno stwierdzimy, że "Winter is coming" i "Valar morghulis"). No cóż, powieść powstała na podstawie fanfica "Zmierzchu" nie mogła być wybitna. Przyznam się bez bicia, że przeczytałam "50 twarzy..." i w pewien sposób mi się podobało. Mogłam pośmiać się z języka autorki, odpłynąć przy niedorzecznościach przedstawionego przez nią świata, czy też podumać nad przemyceniem soft-porno pod dumną nazwą "literatura erotyczna" (choć były czasy, kiedy prozę tego typu nazywano zwyczajnie harlequinem, ale wówczas obywano się w nich bez pejczów i tym podobnych zabawek). Przy drugim tomie niestety wymiękłam, ponieważ zwyczajnie znudziły mnie sceny seksu pojawiające się na co drugiej stronie, a mój wewnętrzny mól książkowy wręcz wrzeszczał błagając o jakąkolwiek fabułę. Choć filmu nie widziałam i nie zamierzam obejrzeć, chyba że w przypływie masochizmu, spodziewam się, iż jest on doskonałą odpowiedzią na pytanie "Co by było gdyby filmy dla dorosłych miały więcej dialogów?" Mimo wszystko całe to zamieszanie z "Panem Szarym" zrobiło jedną dobrą rzecz: wywołało dyskusję o erotyzmie i spowodowało otwarcie się wielu skostniałych kobiet. W pokrętny sposób pokazało im drogę w wyrażaniu swoich potrzeb, szczególnie tych intymnych, skrywanych głęboko w sobie.


Takiego Greya to ja rozumiem.

Wszystkim spragnionym wrażeń około Greyowych (jeśli nie dużo intensywniejszych) i równocześnie kawałka dobrej literatury polecam "Fanny Hill. Wspomnienia kurtyzany", której to pierwsze wydanie ukazało się w 1748 roku w Londynie. Książkę uznano wówczas za tak obsceniczną i deprawującą, że trafiła na listę pozycji zakazanych, a jeszcze 1964 roku, konfiskowano i niszczono jej egzemplarze. Opowiada ona historię młodziutkiej Fanny Hill, która po śmierci rodziców przybywa do stolicy w poszukiwaniu pracy. Tę znajduje w domu publicznym i pod czujnym okiem pani Brown szkoli w każdym znanym sposobie dawania przyjemności, by z czasem zostać doskonałą kurtyzaną. Jest to powieść bezpruderyjna, o wielu rzeczach mówiąca wprost, opisana z wyjątkowym polotem i smakiem. Język tryska humorem, a opisy scen seksu osiągają wyżyny przez zastosowanie dwuznacznych metafor, które odgaduje się z przyjemnością i lekkim uśmiechem na twarzy. Przy czym posiada lekką i zgrabną fabułę, która przy "50 twarzach..." staje się naprawdę czymś niesamowitym. I choć dziś już może tak nie szokować jak w XVIII wieku, to jednak stanowi świetną alternatywę dla wszystkich odcieni szarości.


Niby wyuzdanie, a jednak jakoś tak niewinnie. Ilustracja z książki.

Świat oszalał można by rzec, szczególnie na punkcie szeroko pojętej miłości, o czym świadczyć mogą chociażby tłumy, które odwiedziły kina w trakcie minionego weekendu. Nikt nie przypomina sobie, kiedy ostatnio przeżywano takie oblężenie widzów. Czyżby Kupidyn współpracował z Grey'em i strzelał szarymi pociskami? Czy jest to wynikiem braku jakiegoś ważnego elementu w naszym życiu? A może wręcz przeciwnie, mając już za dużo, pragniemy jeszcze więcej? Prawda jest jedna i uniwersalna: wszystko jest dla ludzi, byle z umiarem. Nie ważne czy mówimy o wszystkich odcieniach szarości, czy emanowaniu miłością w lutym. Chodzi o to, by znaleźć swój złoty środek. I mieć nieco wyższe ambicje czytelnicze ;)

8 komentarzy:

  1. Ehh, ostatnio o "Greya..." pyta średnio co druga osoba w bibliotece. Niektóre z pewnym zawstydzeniem, inne otwarcie, chwaląc książkę, film i cały pomysł. Obserwowanie tych zachowań jest całkiem interesujące;) (a książki cały czas pożyczone - wczoraj ktoś oddał drugą część, dzisiaj już posłałam ją w świat... pierwsza i trzecia zaginęły gdzieś w akcji i nie wiadomo, kiedy wrócą;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam szczerze, że nie rozumiem fenomenu tej powieści. Nie wiem czemu ludzie połknęli szarego bakcyla, mimo że znalazło by się całkiem sporo lepszych książek taktujących o podobnej tematyce. To mnie zadziwia i jednocześnie przeraża...

      Usuń
    2. Też nie do końca to rozumiem. Może chodzi o to, że mogą "legalnie" czytać takie kontrowersyjne treści? Chociaż, jak piszesz, jest wiele innych, lepszych książek na podobny temat. Nie wiem:/
      Dzisiaj chyba urzęduję w oddziale dla dzieci, tam nikt nie będzie pytał o Greya!

      Usuń
    3. zaczynam dochodzić do wniosku, że powoli pojawia się tendencja, iż nie ważne jak piszesz, ale czy Twoja książka trafi na odpowiedni moment w czasoprzestrzeni, w którym grunt dla niej jest najpodatniejszy...

      Usuń
    4. Coś w tym jest. Ale myślę, że te najgorsze teksty na dłuższą metę po prostu się nie obronią. I kiedyś będą po prostu zwykłą ciekawostką a nie czymś, czym wszyscy się zaczytują.

      Usuń
  2. Pamiętam, jak Grey był w umbrelli empikowej i prawie parsknęłam niemiłym śmiechem na pytanie, czy bym nie wzięła. Już czytałam i swoje przeżyłam. Wbrew pozorom bardzo się na tej książce wymęczyłam. Była wręcz nudnawa, nie mówiąc już o tym, że szkodliwa dla czyteników, zacierając granicę pomiędzy BDSM a toksycznym związkiem i przemocą psychiczną. Wiesz co? Sama bym napisała coś na ten temat, natchnęłaś mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło jest być czyimś natchnieniem :) Polecam się na przyszłość :)

      Usuń