sobota, 28 marca 2015

Cyrk, sekrety i zabójcze parasolki, czyli plejada niezwykłości "Mechanicznych pająków"

Muszę przyznać, że mimo prób chłodnego i logicznego podejścia do świata, zdarza mi się ulegać kaprysom, choć najczęściej bardzo drobnym. A to kupię kolejny zeszyt, który na obecną chwilę nie jest mi do niczego potrzebny, ale ma po prostu ładną okładkę, a to pięćdziesiątą zakładkę do książki, (bo zacna, bo z cytatem, bo takiej nie mam), a potem i tak używać w tej roli dowolnego kawałka materii, akuratnie znajdującego się pod ręką. Oczywiście, jak przystało na prawdziwego bibliofila, największe "zachciewajki" dotyczą książek. I choć moja lista powieści, którymi chciałabym uzupełnić swoją biblioteczkę, raczej się wydłuża niż skraca, to zamiast skreślać z niej kolejne pozycje, pod wpływem impulsu, wybieram czasami coś zupełnie innego. Tak o to w moje ręce dostały się "Mechaniczne pająki" Coriny Bomann. No cóż, może nie był to do końca tak ślepy i kapryśny wybór, ponieważ troszkę śledziłam premierę tej książki na facebookowym profilu wydawnictwa (wspominany już przeze mnie we wpisie o piratach wąż połykający swój ogon). Był tam ciekawy konkurs w towarzystwie klimatycznych zdjęć i nienachalnych opisów, okraszonych odpowiednią ilością steampunku. Ogólnie rzecz biorąc, pozytywnie zaskakujący marketing i fakt, że gwiazdy akurat były w porządku spowodowały kupno przeze mnie tej pozycji.


Steampunkowa okładka jak się patrzy. W pewien sposób nawet adekwatna do treści ;)

Miejscem akcji jest Londyn za czasów panowania królowej Wiktorii, ale przeniesiony do alternatywnej rzeczywistości, gdzie maszyny parowe i kółka zębate są podwalinami technicznego rozwoju Anglii, a geniusz Tesli zostaje doceniony. Bardziej klasycznej scenerii dla steampunku chyba opisać się już nie da. Główną bohaterką jest ona, zbuntowana młoda dama, która zamiast wzdychać, ładnie wyglądać i miewać migreny, uparcie interesuje się techniką, regularnie brudząc swoje szlachetne palce smarem. Za dnia przygotowuje się do swojego towarzyskiego debiutu - pierwszego tańca przed królową Wiktorią, i jak najkorzystniejszego zamążpójścia. Nocą zaś przeistacza się w domorosłą panią "inżynier", próbującą okiełznać nieukończoną zmywarkę do naczyń. Na szczęście nad jej "drugim życiem" czuwa zaufany majordomus, jednak i on, mimo swoich niezwykłych umiejętności, nie uchroni jej przed wplątaniem się w intrygę, której stawką będzie nie tylko życie jej bliskich, ale i samej królowej.


Wszystkie "mechaniczne pająki" pochodzą ze strony AMechanicalMind

Młodziutka Lady Violet Adair wyróżnia się niepokornością i nad wyraz żywym umysłem, czyli cechami zdecydowanie nie przynależnymi damie tamtych czasów. Niestety jest to zabieg, którego można było się spodziewać, kiedy główną bohaterką jest nastolatką z wyższych sfer, żyjąca w wiktoriańskiej Anglii. Gdy na balu, zorganizowanym przez jej rodziców, miała "dotrzymywać towarzystwa" młodemu dżentelmenowi, tak usilnie zachwalanego przez Lorda Adiara, spodziewałam się sceny rodem z burtonowskiej "Alicji w Krainie Czarów" i pośpiesznych, nachalnych zaręczyn. Na szczęście potem zdarzyło się morderstwo, co poniekąd uratowało początek. Jednakże, kiedy na drodze takiej dziewczyny pojawia się tajemniczy i przystojny generał z przepaską na oku, to dla mnie jest absolutnie jasne, jak to się skończy. A skoro już czepiamy się szczegółów, to nazwanie angielskiego majordomusa Alfred jest naprawdę szczytem oryginalności.


Angielska nazwa "clockwork spider" jakoś bardziej do mnie przemawia. Źródło

Początek historii jest dość stateczny i raczej przewidywalny. Mimo wszystko ratuje go właśnie postać Violet i jej postrzelone pomysły. Niestety przy niej Alfred wypada bardzo płytko, w czym nie pomaga nawet jego owiana tajemnicą przeszłość. To typowy człowiek od brudnej roboty, choć chciałoby się, żeby siedziało w nim coś więcej. Podobnie motywy działania generała Blacka nie wyłamują się ze schematu. Muszę jednak przyznać, że absolutnie zakochałam się w mechaniczno-hybrydowym cyrku opisanym przez Bomann. Z resztą cała steampunkowa technologia, stanowiąca bardziej tło powieści, zasługuje na uznanie (no może z wyjątkiem promienia anihilującego, ponieważ to już lekka przesada była). O ile samo śledztwo prowadzone przez pannę Aidar jest dość tendencyjne, o tyle w momencie wypłynięcia starej tajemnicy rodzinnej, akcja nabiera cudownego tempa, przy którym zdarzyło mi się zapiszczeć z radości. Dzięki temu, drugą część książki odbiera się znacznie lepiej.


Okładka niemieckiego wydania, po której spodziewałabym się, że to książka bardziej przeznaczona dla młodzieży.

Pomijające jednak, w gruncie rzeczy nieszkodliwe, fabularne przewidywalności, całość naprawdę dobrze mi się czytało. szczególnie od drugiej połowy, kiedy dałam się ponieść intrydze. Momentami czułam się jak szalona nastolatka, niepotrzebnie emocjonująca się podczas czytania, ale dobrze mi to zrobiło. Chociaż przy scenach, prawdopodobnie przewidzianych jako romantyczne, popłakałam się ze śmiechu, co nie zmienia faktu, że naprawdę dobrze się bawiłam. Tak szczerze podejrzewam, iż gdybym była w liceum, zadurzyłabym się w tej książce. Ona inteligentna, uparta i niezrozumiana. On tajemniczy, silny i bohaterski. Nic tylko czytać z wypiekami. Problem polega na tym, że znam zbyt wiele poniekąd podobnych historii. Aczkolwiek z drugiej strony, gdybym posiadała córkę w odpowiednim wieku, wolałabym żeby czytała "Mechaniczne pająki" niż "Niezgodną" czy "Miasto Kości". Mimo że ta opinia nie stawia powieści Bomann na podium dzieł absolutnie zaspokajających moje gusta literackie, to jednak jest to najlepsza książka młodzieżowa, jaką przeczytałam od dłuższego czasu. Natomiast Violet Aidar zyskuje tytuł najsympatyczniejszej młodej buntowniczki. Czy mam racje, musicie jednak przekonać się sami, sięgając po tę pozycję. Wówczas z chęcią posłucham Waszych opinii.

**********
A tak na marginesie
Wiem, że to druga recenzja książki pod rząd, ale mam poważne recenzenckie zaległości. No i oczywiście wyzwanie się samo nie zrobi. Ta konkretna pozycja spełnia warunek "bycia wydaną w 2015 roku". Szczerze to myślałam, iż ten konkretny punkt odbębnię bliżej końca roku, żeby mieć większy wybór, ale tym lepiej dla mnie. A i mam do Was prośbę związaną z moim wyzwaniem. Mógłby mi ktoś polecić jakąś niezłą książkę epistolarną? Ewentualnie autora/autorkę o inicjałach B. M.?


4 komentarze:

  1. A to nie angielskie wydanie przypadkiem?

    Faktycznie imiona i same postaci są szalenie oryginalne, ale jeszcze nigdy żadnego steampuku nie czytałam. Chciałabym, chciała...;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niemieckie, niemieckie. Autorka Niemka. Wydawnictwo niemieckie. Do kupienia na niemieckim amazonie... Niemieckie pełną gębą.

      Hmm tak myślę, że dla poznania samego klimatu steampunkowych powieści, ta by się nadawała tak na dobry początek. Potem pogadamy o fabularnie lepszych :)

      Usuń
  2. No nie... tu nawet tytuł nie jest oryginalny (patrz: wszystkie trzy części prequelu "Darów Anioła"). Btw, właśnie po tym prequelu (który był całkiem niezłą rozrywką) wolę odpocząć od takich klimatów;)
    Powieść epistolarna? Raczej nie czytuję, więc nic nie mogę polecić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale mimo to książkę naprawdę nieźle się czytało, choć zbyt duża ilość literatury tego typu może przyprawić o ból głowy.

      Eh szkoda. No cóż, coś trzeba będzie zostawić na koniec ;)

      Usuń