niedziela, 29 listopada 2015

Listopadowe chłody Mroza

Ostatnio zaniedbałam swojego bloga, ale tego nie muszę Wam chyba mówić. Dobrze to widzicie. Wpisy stały się monotematyczne, oscylując tylko wokół recenzji książkowych, i nie tak regularne jak wcześniej... Bo moja stażo-parca, bo życie, bo problemy, a zawsze najłatwiej odłożyć, przesunąć tę inicjatywę, która najmniej od nas wymaga i nie świeci czerwonym "MUSZĘ" nad głową. Tutaj nikt mnie nie zbeszta, jeśli przekroczę termin o dzień lub dwa, czasem mam nawet wrażenie, że nikt naprawdę nie czeka na te wpisy. Chociaż w sumie nie powinnam marudzić, skoro bloga założyłam głównie po to, żeby po prostu pisać i mieć do tego właściwą motywację. I nie wiem, czy coś gdzieś poszło nie tak, czy zaczynam potrzebować czegoś więcej niż moje własne poczucie odpowiedzialności, ale nie mam ochoty na pisanie. I to mnie niepokoi.

Wrzuciłam w wyszukiwarkę hasło 'listopad' i takie coś wyskoczyło. Po krótkiej chwili stwierdziłam, że pasuje idealnie.

Weszłam w tryb czytelnika, co jest bardzo proste. Wystarczy odsunąć od siebie komputer i zagłębić się w tych wszystkich zaległych historiach, które tak długo czekają na moją uwagę. Jest to tryb tym bardziej przyjazny mojemu obecnemu stanowi ducha, że cudownie łatwo go usprawiedliwić! Przecież nazbierało mi się nieco egzemplarzy recenzenckich. Trzeba nadgonić nieco z czytaniem, ponieważ nie dam rady ze wszystkim, kiedy posypią się premiery. Widzicie jakie to proste i logiczne? Wystarczająco, żeby uspokoić sumienie i wytłumaczyć sobie, że przecież jutro wszystko nadrobię. Jak łatwo się domyślać to jutro nigdy nie nadchodzi.

I nie chodzi też o to, że nie mam o czym pisać. Zawsze jest przecież jakaś książka do recenzji, ale ostatnio nie robię nic innego, tylko opiniuję powieści. Czy to trochę nie zbyt proste? Poza tym dwie już mam napisane. Dwa teksty, które wiszą w powietrzu i czekają na sygnał, bo ich premiery się spóźniają. Więc może obejrzałabym film? Wygrzebała jakąś staroć lub dziwność, a uwierzcie mi mój kapownik ma całkiem sporo zanotowanych tytułów, o których mogłabym opowiedzieć. Ale znów byłyby to recenzje, a z nieukrywana przyjemnością napisałabym coś innego. Tylko że nawet nie ruszyłam z przygotowaniami do "Muzyki inspirowanej fantastyką" czy "Wielkiego smoczego przeglądu" - szalonych pomysłów również zalegających w moim kapowniku. Chciałabym Wam też opowiedzieć o czymś innym. O fajnych miejscach w Kielcach, jak chociażby kawiarni "Leśna 18" czy pubie "Quest", tak niedawno otwartym w mieście scyzoryków. Ale będę to mogła zrobić dopiero, gdy w grudniu odwiedzę swój rodzinny dom i przyjaciółka pozwoli zaciągnąć się w te miejsca i robić research, mimo że powinnam jej poświęcić swoją uwagę. Wiem, że powinnam dać Łodzi szansę i w niej też poszukać takich miejsc, ale przecież prościej jest czytać książki.

A może to co innego? Może to lęk? Może jedna książka przeczytana za dużo? Pamiętacie jak zachwycałam się "Miastem Śniących Książek"? Zdania nie zmieniłam. To nadal cudny, humorystyczno-dwuznaczny, majstersztyk, powieść dla mnie niezwykła, bo jest równocześnie o książkach, pisarzach i pewnym bardzo ambitnym smoku. Tylko gdy ostatnio sięgnęłam po nią dla rozrywki, zaczęłam głębiej się w nią wczytywać. Przeminęła fascynacja fabułą, pozostawiając chęć zagłębiania się w niuanse. I chyba przesadziłam. Zaczęłam zazdrościć Twierdzosmoczanom długiego życia i otoczenia literaturą, cudownie dogłębnego wykształcenia literackiego, znajomości dzieł wszelakich na przełomie dziejów całej Camonii. Zaczęłam zazdrościć Hildegunstowi ojca literackiego, mieszkania z Buchlingami, nawet szalonych nauk Króla Cieni. Zazdroszczę postaci literackiej. Bohaterowi, którego rasa nawet nie istnieje... Zastanawiam się jak bardzo smutne to jest? Przez tę niemal irracjonalną zazdrość, zaczęłam wyłapywać z tej książki wszystkie rady, które mogłyby być pomocne przy tworzeniu, ale zamiast mnie motywować, popadłam w stagnacje. W stagnację wynikłą z obawy, że spod mojej ręki nie wypłynie nic znaczącego...

"Pisanie o niemocy pisania jest zabiegiem marnych pisarzy, próbujących usprawiedliwić swój brak pomysłowości." Patrzę na niegdyś uporządkowaną listę z Kapownika... Tak, faktycznie narzekam na brak pomysłów <właśnie sarkastycznie wykrzywiam twarz, jakbyście nie widzieli>. Nie, koncepcji mi nie brakuje. Chyba przez chwilę potrzebowałam odmiany, urozmaicenia swej własnej twórczości. I może wykorzystania podpowiedzi, jaką dał znajomy jakiś czas temu. "Blog osobisty", wskazał odpowiednią rubryczkę na TwarzoKsiążkowym profilu Powiało Chłodem. I miał rację, a ja korzystałam z tego częściej niż mi się zdawało, niemal każdy wpis zaczynając od przemyśleń, czy stosownych wspomnień. "Blog osobisty"... Dziś postanowiłam w pełni wykorzystać te dwa słowa i nieco odblokować swoją twórczość poprzez czynność, która od niemal ośmiu lat przychodzi mi z tą samą łatwością co oddychanie - pisanie o sobie. 

Dziś po prostu chciałam siąść i coś napisać. Cokolwiek, co wyszłoby spod moich krótkich, śmiesznych palców i malutkich, niemal dziecięcych dłoni. A jedynym, co przychodziło mi do głowy, było ubranie swoich myśli i wątpliwości w słowa, dzięki czemu może przestały by być takie straszne. Może to pewien rodzaj uczuciowego ekshibicjonizmu, ale w dziwny sposób potrzebowałam tego. Potrzebowałam wyrzucić to z siebie w kosmos, w przestrzeń internetu i co najciekawsze, teraz już nie jestem pewna 'dlaczego?'

A może to po prostu listopad? Może gorąca kawa i puszysty śnieg naprawią wszystko? Może...

4 komentarze:

  1. ktoś tam czeka na nowe teksty ,tak źle nie jest :) a jesienne malkontenctwo ,hmmm, niczym nie różni się od wiosennego ,letniego i zimowego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ktoś czeka? Niemal nie mogę w to uwierzyć... kim jesteś dobra duszo, niosąca te słowa pocieszenia?

      Usuń
    2. Miło się czyta, dobrze Ci idzie pisanie. Nie przestawaj ;) na brak chęci do pisania pomaga mi poczytanie o inspirujących ludziach.

      Polecam bloga: rafaubloguje.blogspot.com

      Pozdrawiam i powodzenia w szukaniu inspiracji ;)

      Usuń