Dobrze jest dostawać książki. Z tym zdaniem zgodzi się pewnie każdy bibliofil. Ja swego czasu miałam okazję otrzymać cudną "niespodziewajkę" w postaci "Drogi Królów" Brandona Sandersona. Była to o tyle nietypowa "niespodziewajka", że sama ją sobie wybrałam. Zaskoczyło mnie jednak niemal błyskawiczne tempo dotarcia paczki i jej wielkość. W sumie rzuciłam tym tytułem, ponieważ wszyscy się nim zachwycali, a ja chciałam koniecznie sprawdzić z czym to się je. Oczywiście istniało niebezpieczeństwo trafienia na drugi "Zmierzch" czy "Grey'a", ale są portale, którym ufam na tyle, że jeśli powiedzą mi, iż coś jest dobre, to im uwierzę. Przynajmniej na tyle, żeby zaryzykować. W każdym razie, oprócz dnia dostarczenia przesyłki, zadziwiła mnie jej obszerność. Pudełko, w którym przyszła, mogło spokojnie pomieścić trzy do czterech książek rozsądnej wielkości. Tu, całe to miejsce zajmowało jedno, olbrzymie tomiszcze, na dzień dobry twierdzące, że nie ma czegoś takiego jak zbyt długa powieść. Niestety przez swój rozmiar i gabaryty długo czekała, aż znajdę na nią czas. Wiecie, większość książek czytam siedząc w komunikacji miejskiej i zadziwiającym jest, jak wiele tytułów potrafię wówczas pochłonąć. Jednak, jakby nie patrzeć, "Droga Królów" formatem torebkowym nie jest, więc musiała zaczekać, aż będę miała chwilę, by siąść wygodnie w domu i poświęcić jej całą swoją uwagę. Trochę to trwało, ale w końcu doczekała się.
Dzieło wręcz monumentalne. Olbrzymie w planach i ilości stron.
Dawno temu, w czasach tak odległych, że uznanych za mityczne, Roshar nawiedzały Spustoszenia, będące czymś na kształt cykli absolutnej zagłady, w trakcie których potworne istoty nazywane Pustkowcami, niszczyły wszelkie życie. W obronie ludzkości stawali wówczas Świetliści - niezłomni rycerze władający Ostrzami Odprysku. Coś się jednak wydarzyło, coś co sprawiło, że odeszli, pozostawiając ludzi samym sobie. Jednak niebezpieczeństwo nie zostało do końca zażegane i po tysiącach lat spokoju, nadchodzi kolejne Spustoszenie, ponoć najgorsze ze wszystkich. Czyżby ludzkość miała w końcu wyginąć? Na razie jest spokojnie, ale co będzie potem? Na przód wysuwa się trójka bohaterów: młoda szlachcianka z mało znaczącego rodu, próbująca ocalić rodzinę, były chirurg i włócznik, obecnie niewolnik, przejawiający pewnie niezwykłe umiejętności oraz oddany Kodeksowi Arcyksiążę, który uczyni wszystko by zjednoczyć swój kraj. Każde z nich posiada element układanki mogącej prowadzić zarówno do ocalenia jak i zagłady. Intryga powoli się zagęszcza, choć z początku nic nie wskazuje na to, że poszczególne fragmenty będą do siebie pasować.
Ze wstydem przyznaję, że tę konkretną powieść czytałam strasznie długo. Nie ze względu na to, iż była tak koszmarnie nudna, ponieważ akurat w tym przypadku było zupełnie na odwrót, ale dlatego, że mogłam ją czytać tylko w tych krótkich chwilach domowego wypoczynku. A dla kogoś, kto w zasadzie niemal każdą wolną minutę poświęca na pisanie, wygospodarowanie dodatkowych, pozaautobusowych minut było trudne. Ale nie niemożliwe. Do tego doszedł rozmiar. 950 stron małego druku i wąskiej interlinii, w formacie większym niż standardowa książka Trybikowego Wydawnictwa. Niby nic, ale gdy przychodzi do trzymania tego monumentu w rękach, robi się gorąco. Naprawdę pierwszy raz w życiu żałowałam, że tej konkretnej pozycji nie mam w postaci ebooka, którego mogłabym przeczytać na swoim zgrabnym i lekkim "Kundelku". Jakby tego jeszcze było mało, w trakcie czytania (jak najbardziej zwyczajnego) zaczęły mi wypadać ostatnie strony z cudnymi mapkami świata i teraz są już niemal osobno. Polscy wydawcy chyba nie do końca przemyśleli koncepcję. Podobnie jak opis na okładce, nad którym widziałam, że się zachwycano. O ile pasuje on do Kalidana i Szeth-Syn-Syna-Vallano, a przypadku Shallan już wydaje mi się nieco naciągany, a tyle fragment dotyczący Dalinara, wydaje mi się z kosmosu wzięty. Przez całość ciężko było przebrnąć, głównie ze względu na nieporęczność książki, ale treść wynagradzała wszelkie trudny.
Wszystkie cudne fanarty pochodzą z galerii BotanicaXu.
Świat wykreowany przez Sandersona jest naprawdę niesamowity. Zdaje się, że przemyślał wszystko począwszy od fauny i flory, przez kulturę i środki płatności, na magii skończywszy, stawiając sobie jeden cel - być oryginalnym. Podobnych pomysłów na książkowe uniwersum jeszcze nie czytałam, co dowodzi dwóch rzeczy: albo mało jeszcze w życiu czytałam, albo nie wszystko zostało jeszcze wymyślone. Co by to nie było, dobrze świadczy na przyszłość. Tak więc zagłębianie się w tak odmienny od naszego świat jest prawdziwą przyjemnością, mimo że niektóre zwyczaje z naszej perspektywy mogą wydawać się dziwne lub zupełnie absurdalne. Podobnie fauna i flora przystosowane do radzenia sobie z Arcyburzami, są o tyle dziwne, co naprawdę ciekawe. Całą tę odmienność jeszcze lepiej pozwolił zrozumieć mały rozdzialki, którego akcja toczyła się w krainie pod względem środowiskowym bardziej przypominającej to, co widzimy za oknem. Ale przecież to nie fantastyczny przewodnik po odmiennym świecie, tylko powieść pełna akcji! Akcji... Hmm
Nie zrozumcie mnie źle. W "Drodze królów" dzieje się mnóstwo, ale z początku wygląda to jak trzy niezależne historie. Tak uparcie podkreślam "trzy" ponieważ przygody Szeth-Syn-Syna-Vallano - "płaczącego asasyna" - wyróżnionego na okładce, są kroplą w morzach wydarzeń, które dotykają pozostałych bohaterów. Możliwe, że w dalszych częściach ("Kroniki Burzowego Światła" zostały zaplanowane na dziesięć tomów), stanie się on postacią bardziej dominującą, lecz obecnie gnie w odmęcie wydarzeń dotyczących Kaladina - chirurga-włócznika - i Arcyksięcia Dalinara Kholina. Już Shallan poświęcono więcej miejsca. Opisując ich przygody, a raczej składając książkę, Sanderson zrobił coś, za co bym go udusiła (a przynajmniej lekko poturbowała) - wymieszał rozdziały. Poprzekładał te dotyczące Kaladina z tymi o Dalinarze i jeszcze wymieszał z tymi o Shallan, powodując, że w momencie kiedy bardzo chciałam się dowiedzieć co się stało z włócznikiem, musiałam przebrnąć przez historie dotyczące innej postaci. A jakby tego było mało, każdą z części na jakie podzielona jest "Droga Królów" rozgraniczały nic nie mówiące rozdziały. Oczywiście nic niemówiące teraz, bo stawiam swoją ostatnią koszulę, że nabiorą znaczenie po tych wszystkich dziesięciu tomach. Teraz jednak nieco mnie irytowały.
Kaladin i Syl wg BotanicaXu
Niestety nie potrafię się absolutnie zachwycić tą pozycją, jak całe rzesze ludzi przede mną, a to dlatego, że w moim odczuciu niemal 800 stron książki stanowi zaledwie prolog. Powolne, niemal leniwe wprowadzenie do całej serii. Co nie oznacza, że nieciekawe. Choć muszę przyznać, że głównym motorem napędowym była dla mnie historia Kaladina i Mostu Numer Cztery. I to dla nich w zasadzie przewracałam kolejne strony, to o nich chciałam czytać i dowiadywać się jak najwięcej. Reszta stanowiła tło, zwykły choć niezwykle barwny i świetnie przedstawiony zapis życia bohaterów. Dopiero na ostatnie 150 stron akcja zaczyna się zagęszczać, a losy poszczególnych postaci ściśle ze sobą splatać. I właśnie je przeczytałam niemal duszkiem i z zapartym tchem. Koniec, który uparcie nie chciał przyjść, nagle spadł na mnie jak grom z jasnego nieba i musiałam zacząć zastanawiać nad zorganizowaniem sobie następnej części. Przy czym, jeśli zdecyduję się na całą serię to dziesięć niemal tysiącstronicowych pozycji z pewnością zajmie kiedyś całą półkę. Jak nie dwie.
Całość czytało się naprawdę przyjemnie, jeśli w końcu znalazło się sposób na trzymanie tego nieporęcznego tomiszcza. Nie można też odmówić autorowi rozmach i ogromu pracy w jaki włożył w przedstawienie tego świata w najdrobniejszych szczegółach. Jednak to tylko wstęp. Długi, piękny i niezwykły, ale tylko wstęp. Jednak zakończony tak, że daje nadzieję na niesamowity czy wręcz epicki drugi tom. Teraz pozostaje tylko go zdobyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz