wtorek, 8 grudnia 2015

Szczeniacka pamięć Mroza, czyli zagadka z przeszłości odkryta

Moja pamięć działa w zaskakujący sposób. Otóż pamiętam niemal wszystkie idiotyczne wierszyki, których nauczyłam się jeszcze w podstawówce, a zapominam, gdzie odłożyłam gumkę do włosów, którą miałam w rękach jeszcze poprzedniego wieczora. Potrafię sobie przypomnieć rozmowę, toczoną ze znajomymi jakiś czas temu, a nie potrafiłam zapamiętać tego, co mówiono do mnie na wykładzie. Nie wspomnę już o wszystkich "bezsensownych" informacjach, które mój mózg chłonie jak gąbka, kiedy wbicie do niego tych "potrzebnych" przychodziło mi z trudem (użyłam cudzysłowu, ponieważ definicje rzeczy "bezsensownych" i "potrzebnych" były różne dla mnie i dla moich wykładowców"). Moja pamięć działa szczególnie dobrze w przypadku bajek, oglądanych przeze mnie w dzieciństwie i to z czasów, kiedy wypożyczało się je na kasetach. Rozumiecie ogólną tendencję? Czasem mnie to bawi, czasem irytuje, a czasem naprawdę wkurza, szczególnie w momencie, w momencie kiedy pamiętam rzeczy, o których istnieniu nie wie nikt inny. Jak na przykład ostatnia scena z "Ligii niezwykłych dżentelmenów", kiedy to z grobu Allana Quatermaina wysuwa się ręka i chwyta za sprezentowanego przez Sawyera winchestera. Albo scena z "Powrotu króla", gdzie po walce z Upiore Pierścienia znajdują niemal martwą Eowine i sprawdzają czy żyje, przykładając jej kawałek zbroi do twarzy, by sprawdzić czy para oddechu się na niej osadzi (oczywiście tej sceny nie ma w żadnej z rozszerzonych wersji, które oglądałam). Już zaczynałam myśleć, że coś ze mną jest nie tak, ponieważ od dłuższego czasu męczyły mnie wspomnienia starej animacji o psach i kotach. Potrafiłam przypomnieć sobie niemal całą jej fabułę, ale za nic na świecie nie mogłam odkryć jej tytułu. Pytanie znajomych, poszukiwania w internecie nie przynosiły rezultatu do czasu zupełnego przypadku.

Ktoś ma jakieś skojarzenia?

Mój luby oglądał właśnie na youtubie "Dziesięć najgorszych animacji, jakie nakręcono na podstawie zabawek" (swobodne tłumaczenie angielskiego tytułu) i o dziwo mignął mi tam kadr z mojego "wspomnienia". I w końcu miałam tytuł: "Pound Puppies and the Legend of Big Paw", reszta zajęła chwilę. Zasypał mnie grad wspomnień z dzieciństwa i radości nie było końca. Po pierwsze nie zwariowałam, a po drugie mogłam cofnąć się do tych cudnie beztroskich dni, kiedy największym problemem było to, że mama nie pozwala mi dłużej zostać na podwórku.

Znalazłam dwie wersje polskiego tytułu: pierwszy "Schronisko dla bezdomnych zwierząt i legenda o Big Pow, czyli o wielkiej łapie" (pisownia zaczerpnięta z portalu filmweb.pl), który jest chyba "majstersztykiem" w kategorii tłumaczeń zagranicznych tytułów i drugi "Szczeniaki z wesołego schroniska" (za portalem IMDb), będącym jak najbardziej do przełknięcia. Fabuła opiera się na próbie odzyskania przez szczeniaki artefaktu o nazwie "Bone of Scone" (nie mam pojęcia jak się po polsku nazywała) i ocaleniu przyjaciół porwanych przez złowieszczego Marvina McNasty'ego. Moc owej kości pozwala psom i kotom na porozumiewanie się z ludźmi, więc kiedy w wyniku niefortunnego wypadku, pęka ona na pół szczeniaki tracą tę moc. Między czasie muszą też uratować schronisko, nowo narodzone psiaki, przy okazji ocalając świat. A wszystko to w klimacie rock'n'rollowych, amerykańskich lat 50-tych.

Zaskakuje mnie jak bardzo okładki pudełek od kaset potrafią być inaczej narysowane niż film właściwy.

Co pamiętałam z pierwszych, dziecięcych wrażeń? Przede wszystkim piosenki, nucone przeze mnie pseudo-angielszyczyzną ze słuchu. Szczególnie "I'm a puppy too" (tytuł sprawdzony ostatnio), wywołującą u mnie potok łez oraz bujanie się w rytm i "granie w łapki serduszkami". Było mi tak bardzo żal Wielkiej Łapy, że sama chciałam go przygarnąć. Poza tym wszystkie "mroczne" sceny wydawały mi się straszniejsze, a te radosne bardziej niesamowite. Do tego bohaterowie reprezentowali różne psie rasy, a ja prawdopodobnie byłam wówczas w okresie proszenia o własnego zwierzaka, więc animacja, w której jeden z wątków odnosił się do przygarnięcia zwierzaka ze schroniska, bardzo do mnie przemawiała. Więc ogólnie cudności, radości i szczęścia jakby na to nie patrzeć. Ponadto właśnie nasunął mi się pewien wniosek. Otóż zadałam sobie pytanie, dlaczego tak dobrze, po tylu latach pamiętałam niemal całą fabułę? Widać swego czasu musiałam oglądać ją mnóstwo raz (albo przynajmniej kilka pod rząd), a co za tym idzie musiała to być jedna z tych pożyczonych kaset. Innego rozwiązania tej kwestii nie widzę.

Dorosła Mróz postrzega tę animację nieco inaczej. Oczywiście nie mogłam sobie odmówić jej ponownego obejrzenia, chociażby po to, by przekonać się ile naprawdę z niej zapamiętałam. Co ciekawe, zaskakująco dużo, ale dojrzałe oko wychwyciło więcej niżbym chciała. Po pierwsze wykryło okropnie moralizatorską pierwszą scenę, potem wywracało się, gdy spostrzegło Czarnego Rycerza, który w kolejnej scenie przestał być czarny, a potem chciało się ukryć, gdy zupełnie nielogicznie pojawił się Excalibur i razem z nim tkwiąca w kamieniu kość. Załamałam się widząc klasycznie jednego grubego, drugiego chudego pomocników czarnego charakteru (dla tych co dobrze główkują dorzucam tylko, że "101 dalmatyńczyków" jest z 1961 roku, a "Pound Puppies" z 1988). Ponadto dostrzegłam te wszystkie błędy rysownicze jak znikające nosy, czy postaci których nie powinno być w danej scenie (bo np. siedziały w worku). Główny protagonista - Cooler - był zbyt pewnym siebie idiotą, pakującym swoich przyjaciół w coraz to nowe tarapaty, a antagonista - McNasty - wydawał mi się bardziej śmieszny niż straszny... A gdy jeszcze porówna się to z filmami, które w tym samym czasie produkował Disney. Chociaż piosenki brzmiały tak samo przyjemnie jak dawniej.

Wrzucam filmik z piosenką, bo mogę.

Mimo tych wszystkich wad, jakie dostrzegałam jako "dorosła", cały seans przetrwałam z mimowolnym uśmiechem na ustach. Może nie wiązały się z nim jakieś szczególne wspomnienia, ale za to powiązanych z nim było cała masa odczuć i to naprawdę takich ciepłych, rzewnych i naprawdę pozytywnych. Przypominanie sobie dziecięcych "hitów" często może wiązać się z rozczarowaniem, ale w tym przypadku niczego takiego nie odczułam. Wiem, że spoglądacie teraz na listę minusów, którą spłodziłam dla Was akapit wcześniej, ale wydaje mi się, iż byłam ich świadoma jeszcze przed obejrzeniem (pamiętam, że jako dzieciak, coś niecoś z tych błędów wyłapałam). Jakby to nie wyglądało, podróż w krainę nomen omen szczenięcych lat uważam za całkiem udaną. A Wy? Macie jakieś takie swoje, stare animacje z pogranicza pamięci?

4 komentarze:

  1. Kiedyś w czasach telewizji czarno-białej i całych dwóch kanałów nasza państwowa wyemitował Yellow Submarine ,które to u dzieciaka w wieku podstawówkowym ,czyli mua ,wywołało opad szczeny i lekkie wyjście oczu z orbit :) do dziś uwielbiam tego filma :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja od lat walczę ze swoim mózgiem i próbuję sobie przypomnieć swoją ulubioną bajkę (a wręcz chyba anime) z bardzo wczesnego dzieciństwa. Jak przez mgłę pamiętam koty przebrane za samuraje/koty samuraje/robo koty samuraje. No właśnie za nic nie pamiętam co i jak :( Pamiętam tylko, że miałam z nimi szlafrok i byłam z tego faktu bardzo dumna xD To musiało lecieć u nas w telewizji jakoś w okresie 1994-1997, ciężko zgadnąć. Ale na pewno jeszcze przed erą Dragon Ball...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rany! Nie znam tego XD zupełnie nie mam pojęcia, co to mogłaby być za animacja, ale dobrze! Trzeba szukać, znaleźć i dzielić się swoim odkryciem

      Usuń