Flynn Carsen jawił mi się zawsze jako człowiek orkiestra. Połączenie awanturniczego Indiany Jonesa, obłędnie inteligentnego Sherlocka Holmesa z urokiem Jamesa Bonda. Niestety ten szalony miks, owocujący zestawieniem ich najlepszych cech charakteru, spowodował także uwypuklenie tych najgorszych: apodyktyczności, egoizmu, aspołeczności. No ale właśnie tacy dranie wzbudzają w nas najwięcej sympatii (i niewieścich sercach). Na szczęście pierwszy sezon "Bibliotekarzy" wygładził negatywności, a Carsenowi do zestawu cech dorzucono urocze wręcz "doktorwho'rzenie" i ekstrawaganckości przynależną "władcy czasu". Pałeczka przekazana nowemu zespołowi Bibliotekarzy tylko urozmaicała zabawę, a sukces serialu automatycznie wywołał decyzję o produkcji drugiego sezonu, który swoją premierę miał pod koniec zeszłego roku.
Krzywdę, jaką photoshop uczynił Cassandrze należałoby pomścić.
Przyznam, że nie mogłam się doczekać nowego sezonu. Powrót Flynna Carsena i niezwykłej biblioteki w lekkim, zabawowym duchu, przyjmowałam jak powiew przyjemnej inności wśród tych wszystkich śmiertelnie poważnych i mrocznych produkcji. Takie przymrużenie oka w gąszczu intryg, zdrad, śmierci i głów miażdżonych gołymi rękami. Humor się przydaje, szczególnie w życiu. To chyba wyjaśnia moje oczekiwanie. Choć muszę przyznać, że bałam się jak to wszystko wyjdzie, dlatego też zwlekałam. Fakt, może i brak czasu się do tego przyczynił, ale w końcu nadrobiłam tę zaległość. Poprzedni sezon tworzył zamkniętą całość, którą zakończyło rozstanie Bibliotekarzy-praktykantów ze Strażniczką, której cała uwaga skupiła się na Flynnie. Od tych wydarzeń minęło kilka miesięcy, a naszym bohaterom rozłąka jednak nie sprzyja, a pomiędzy Crasenem i Baird nie wszystko gra jak powinno. Jednak Biblioteka i magiczny świat mają wobec nich swoje plany.
Nowy sezon zaczyna się podobnie jak pierwszy - dwoma odcinkami wprowadzającymi nowego przeciwnika. Tym razem twórcy serialu sięgnęli po klasykę i "ożywili" Prospero - maga z Szekspirowskiej "Burzy" - i Moriarty'ego - nemezis Sherlocka Holmesa. Obie ożywione Fikcje mają jeden cel: przywrócić magii należne miejsce na świecie. Nasi Bibliotekarze oczywiście muszą ich powstrzymać, co z początku udaje im się tylko częściowo. I już wiemy jak będzie wyglądał finał. Ponownie dwa odcinki, w którym będą musieli zmierzyć się z wielkim magiem, wzmocnionym jeszcze przez pięćset lat wiary w jego istnienie. Między czasie Flynn stwierdza, że nie umie pracować w grupie, więc ponownie porzuca swoich towarzyszy, a Baird stara się przemyśleć ich związek, tym bardziej że wydaje się być zainteresowana przystojnym, błyskotliwym i obłędnie inteligentnym antagonistom, który w przeciwieństwie do Carsena jest dużo lepiej zorganizowany. Każdy z bohaterów (z wyjątkiem poczciwego Jenkinsa aka sir Galahada) dostaje też po odcinku, w których mają okazję na ujawnienie kilku swoich sekretów. I wszystko byłoby by dobrze, gdyby całościowo nie wyszło to jakoś miałko.
Niby każdy element jest na swoim miejscu: Stone jest jedynym geniuszem i specjalistą od sztuki, który uwielbia bójki w barze, Cassandra wciąż dziewczęco nieporadna działa szybciej niż google, a Jones to po prostu Jones. Ba, nawet dowiadujemy się o nich wręcz niesamowitych rzeczy, w pewien sposób zmieniających nasze spojrzenie na nich, ale informacje te są rzucone samym sobie, zupełnie jakbyśmy mieli je przeoczyć, nie zwrócić uwagi, by serial nie stracił na lekkości ducha. A przecież to dobrze, kiedy bohaterzy dojrzewają i naprawdę miło widzieć, że Baird nie musi im już matkować. Smutne jest za to zepchnięcie Jenkinsa na drugi czy nawet trzeci plan wydarzeń, a przecież jest nie byle kim! Do tego Carsen stracił swoje podobieństwo do Dra Who i z ekscentrycznego geniusza stał się apodyktycznym bufonem, zupełnie jakby nastąpił regres tej postaci. Kiedy pojawiał się na ekranie bardziej mnie drażnił niż zachwycał. Do tego jeszcze Moriarty, który choć był jednym z najbardziej czarujących czarnych charakterów (czy raczej minionów), jakie miałam przyjemność ostatnimi czasy oglądać, to jednak nie był TYM Moriartym. Nie mogłam przestać zastanawiać się, czy arcygeniusz zbrodni najspokojniej w świecie byłby czyimś popychadłem, czy też raczej z wrodzoną sobie inteligencją starałaby się przejąć kontrolę nad sytuacją? Widzicie, co mam namyśli?
Choć tak naprawdę na to wszystko przymknęłabym oko gdyby nie fabuła. O ile poszczególne odcinki pierwszego sezonu w jakiś sposób wpływały na finał, o tyle w drugim możecie obejrzeć dwa pierwsze i dwa ostatnie, żeby cała intryga się zamknęła. Reszta wydaje się być zapychaczem czasu, w śród których w zasadzie jeden odcinek zasługuje na uwagę. Mówię tu o "And the Image of Image", który jest cudowną reinterpretacją "Portretu Doriana Greya" i błyskotliwym sposobem zaadaptowania jego historii do czasów nam współczesnych. O efektach specjalnych w ogóle nie będziemy dyskutować. Wiecie jak kiczowate były w pierwszym sezonie i wcale nie poprawiły się w drugim. Ani trochę.
I na sam koniec pozostała nam jedna, jedyna kwestia do wyjaśnienia. Dlaczego, mimo niespełnionych oczekiwania jakie pokładałam w drugim sezonie, mam gorącą nadzieję, że powstanie trzeci, który strasznie chcę obejrzeć? Otóż powodów jest kilka. Po pierwsze, odwołując się do oryginalnej trylogii, uważam że "Kopalnie króla Salomona" (część druga) jest najgorszą częścią cyklu, a z kolei następujący po niej "Kielich Judasza" najlepszą. W związku z tym skojarzenia i wielkie nadzieje nasuwają się same. Ale co ciekawe, twórcy serialu sami zdają się jakby to potwierdzać. Wspominałam wcześniej o pozornie niedbale wrzuconych informacjach, zdaniach czy całych wydarzeniach, które mogliśmy przegapić, skupiając się na głównym wątku fabularnym. I powiem Wam, że te "okruszki" jakie porozrzucali po całym sezonie i pozostawili niewyjaśnione, wydają mi się dużo ciekawsze i bardziej intrygujące niż to, próbowali przekazać w zasadniczej części fabuły. A co za tym idzie, wywołali u mnie chrapkę na sezon trzeci. A czy Wy już oglądaliście "Bibliotekarzy"? Jakie jest Wasze zdanie?
Choć tak naprawdę na to wszystko przymknęłabym oko gdyby nie fabuła. O ile poszczególne odcinki pierwszego sezonu w jakiś sposób wpływały na finał, o tyle w drugim możecie obejrzeć dwa pierwsze i dwa ostatnie, żeby cała intryga się zamknęła. Reszta wydaje się być zapychaczem czasu, w śród których w zasadzie jeden odcinek zasługuje na uwagę. Mówię tu o "And the Image of Image", który jest cudowną reinterpretacją "Portretu Doriana Greya" i błyskotliwym sposobem zaadaptowania jego historii do czasów nam współczesnych. O efektach specjalnych w ogóle nie będziemy dyskutować. Wiecie jak kiczowate były w pierwszym sezonie i wcale nie poprawiły się w drugim. Ani trochę.
Możecie mnie za to nie znosić, ale tego Moriarty'ego uwielbiam.
I na sam koniec pozostała nam jedna, jedyna kwestia do wyjaśnienia. Dlaczego, mimo niespełnionych oczekiwania jakie pokładałam w drugim sezonie, mam gorącą nadzieję, że powstanie trzeci, który strasznie chcę obejrzeć? Otóż powodów jest kilka. Po pierwsze, odwołując się do oryginalnej trylogii, uważam że "Kopalnie króla Salomona" (część druga) jest najgorszą częścią cyklu, a z kolei następujący po niej "Kielich Judasza" najlepszą. W związku z tym skojarzenia i wielkie nadzieje nasuwają się same. Ale co ciekawe, twórcy serialu sami zdają się jakby to potwierdzać. Wspominałam wcześniej o pozornie niedbale wrzuconych informacjach, zdaniach czy całych wydarzeniach, które mogliśmy przegapić, skupiając się na głównym wątku fabularnym. I powiem Wam, że te "okruszki" jakie porozrzucali po całym sezonie i pozostawili niewyjaśnione, wydają mi się dużo ciekawsze i bardziej intrygujące niż to, próbowali przekazać w zasadniczej części fabuły. A co za tym idzie, wywołali u mnie chrapkę na sezon trzeci. A czy Wy już oglądaliście "Bibliotekarzy"? Jakie jest Wasze zdanie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz