Mamy lipiec. Za oknem ulewy walczą ze słońcem i wiatrem o panowanie nad pogodą, a mnie chyba już bardziej nie mogło to nie obchodzić. Urlop dzielę sobie pomiędzy ogarnianie mieszkania przygotowania do Jagaconu. Tak, bo to właśnie dziś rusza u mnie na blogu pierwsza edycja Projektu Jagacon. Z racji tego, że na konwencie w Miedzianej Górze, będę nie tyle odpowiedzialna za samych autorów, ale także za poprowadzenie z nimi spotkań autorskich. Mając w pamięci zeszłoroczne spotkanie z Andrzejem Pilipiukiem (możecie o nim przeczytać tutaj), dla odmiany postanowiłam się przyszykować przede wszystkim poprzez nadrobienie zaległości w lekturze. Niestety magicznego kajetu z pytaniami Wam pokazać nie mogę, ale czemu nie połączyć by przyjemnego z pożytecznym i nie zasypać bloga stosownymi recenzjami? Od tego w końcu jest. Na pierwszy ogień poszły "Wojny przestrzeni" Pawła Majki (które ponadto jeszcze łączą aspekt łączenia się z zaległościami na sierpniowy projekt, ale o tym za miesiąc).
Projekt Jagacon rusza z kopyta.
Po dopadnięciu Piątego, Kutrzeba i Zmora sądzili, że Szósty będzie tylko formalnością. W końcu do wypełnienia zemsty pozostała im tylko śmierć jednego człowieka. Jak bardzo trudne może się to okazać, kiedy do pomocy ma się sprytnego policjanta, boga losu, złośliwą czarownice, Marsjanina i boginię bogów? Nie licząc tych nieświadomych niczego ludzi, których można zawsze łatwo wykorzystać? Niestety Szósty okazuje się być sprytniejszym i potężniejszym przeciwnikiem, niż na początku przewidywali, a wróżda, która miała zająć kilka lat, rozciągnęła się na ponad dwa wieki podchodów, walk i zastanawiania się, czy Marsjanie tak naprawdę przegrali swoją walkę z Ziemianami? Tymczasem nieuchronna logika kręgu zemsty pociąga za sobą kolejne ofiary.
"Wojny przestrzeni" to kontynuacja "Pokoju światów", którego akcja toczy się kilka lat po Pierwszej Wojnie Światowej w rzeczywistości zmienionej przez atak kosmitów. Jako że pierwszy tom był raczej ciągiem awanturniczych przygód-baśni dziejących się na terenie zmienionej przez mitobomby Europy, może nieco zdziwić, że prolog drugiej części przenosi nas o dwieście lat do przodu i to w okolice orbity Jowisza. Zamiast ludzi próbujących przetrwać w świecie, w którym ożywają postaci z legend i mitów, spotykamy członków załogi OTG "Dorka" patrolujących kosmos. Przynajmniej do czasu kiedy budzi się Tiamat. Przez kilka pierwszych rozdziałów atakował mnie chaos poznawczy związany z przeskakiwaniem pomiędzy dwoma różnymi liniami czasowymi i przynajmniej czterema różnymi lokacjami. W ogarnięciu się bardzo pomogły krótkie opisy przed rozdziałami mówiące o czasie i miejscu danej akcji. Jednak pierwsze rozdziały były trudne do ogarnięcia co, gdzie, i dlaczego. Jednak w miarę rozwoju fabuły i zazębiania się akcji, wszystko stawało się bardziej przejrzyste.
Choć powieść ta ma ponad sześćset pięćdziesiąt stron, to czytało się ją niesamowicie szybko. Zakładam, że może być to zasługa niezwykle krótkich rozdziałów, które dawały mi poczucie dużego postępu w czytaniu. Ponadto akcja skacząca z miejsca na miejsce (i czas) dodatkowo potęguje wrażenie dynamiczności. Jeśli dorzucimy do tego czytliwy styl pisania Pawła Majki (i urlop), dostaniemy w efekcie książkę, którą pochłania się wręcz błyskawicznie. Co nie zmienia faktu, że "Wojny przestrzeni" stały się pierwszym tytułem od dawna, niedającym się tak po prostu odłożyć na nocny stolik. Ostatniego wieczoru czytałam dopóty, dopóki nie dowiedziałam się kim był Szósty. A trzeba przyznać, że autor tak tym wszystkim zakręcił, że zaczęłam podejrzewać o to samego Kutrzebę. Swoją drogą prawdziwa tożsamości Ostatniego tak mnie zaskoczyła, że długo nie mogłam przetrawić tej informacji. Jednak po dłuższym przemyśleniu stwierdzam, że z punktu widzenia czytelnika było to genialne zagranie. Głównie dlatego, iż w zasadzie nie do przewidzenia
Bardzo przypadł mi do gustu niewymuszony humor, pojawiający się to tu, to tam, pozwalający nie odbierać powieści tak śmiertelnie poważnie. Wiadomo krwawa zemsta, wojna międzyplanetarna, trup się ściele gęsto, a tu nagle autor wyskakuje z "kanarkowym" jegomościem, który zobaczył kotecka (w zasadzie w książce w tym miejscu pada słowo "kotka", ale mój mózg odmówił przeczytania go w ten sposób). Co prowadzi z kolei do innej cudowności jaką są nawiązania. I nie, to nie są tylko tak popularne ostatnio nawiązania do popkultury, choć i te się zdarzają, ale do Gałczyńskiego na przykład czy "Pieśni nad pieśniami". O Lemie już nie wspominając. Swoją drogą uczynienie z fantastów ruchu oddanego prawdziwej, bezmitycznej nauce, było zaskakującym i cudownym posunięciem. Do moich ulubionych motywów zaliczam także ten ze stworzeniem całego świata Malowanej Moskwy. Możliwości przenikania się dzieł czy postaci nie tylko tych wykreowanych na płótnie pozwoliło na uczynienie z niej naprawdę nietuzinkowej lokacji.
Co się tyczy postaci, to w pewnym momencie byłam obłędnie bliska autentycznego znielubienia Kutrzeby. Autor rozegrał to tak, że przez kilka bitych rozdziałów nie wiedziałam, w którą stronę pokierować swoje uczucia. Jednak dalszy rozwój fabuły przekonał mnie, że chyba tylko Korycki, nie licząc Zmory, tak naprawdę zna Mirka. I to ze wzajemnością. Choć w przypadku funkcjonariusza (teraz już generała) Majka zastosował zabieg podobny, gdzie niedowierzanie mieszało się z logiką "twardych dowodów". Niestety dalej Wam tego opisać nie mogę, bo zdradziłoby to zbyt wiele z fabuły, a ten element jest dość ważny. Bardzo ucieszyło minie wzmocnie postaci hrabianki Olgi Rostownej, która niemal na naszych oczach zaczyna wyłazić spod klosza, którym otoczył ją ojciec (a raczej rozbijać go w drobny mak), wykazywać siłę charakteru mogącego spętać wolą nawet dwóch starych, wojennych wiarusów.
Pomijając początkowy chaos poznawczy "Wojny przestrzeni" czytało mi się niezwykle dobrze i zabójczo przyjemnie. Czasami ciężko mnie fabularnie zaskoczyć, a ta sztuka udała się autorowi pierwszorzędnie. Może brakło mi większego wpływu "opowieści" na akcje, rozpoznawania zakamuflowanych znanych postaci, jak to miało miejsce w "Pokoju światów". Tu występują bardziej w tle, choć zdaję sobie sprawę, pojawiający się w fabule kot, jest bardzo konkretnym Kotem, to jednak takich istot jak on jest zdecydowanie mniej. A przynajmniej takie się ma wrażenie ze względu na rozmiary powieści. Nie mniej jednak trzeba przyznać, bez bicia, że kontynuacja się panu Majce pierwszorzędnie udała i mieć nadzieję na inne książki, może nie z tymi samymi bohaterami, ale w tym uniwersum. Jeśli tytuł tak jak mnie, przypadł Wam do gustu, i chcielibyście się spotkać z jego autorem, zapraszam Was w dniach 28-30 lipca do Miedzianej Góry na Jagacon.
Choć powieść ta ma ponad sześćset pięćdziesiąt stron, to czytało się ją niesamowicie szybko. Zakładam, że może być to zasługa niezwykle krótkich rozdziałów, które dawały mi poczucie dużego postępu w czytaniu. Ponadto akcja skacząca z miejsca na miejsce (i czas) dodatkowo potęguje wrażenie dynamiczności. Jeśli dorzucimy do tego czytliwy styl pisania Pawła Majki (i urlop), dostaniemy w efekcie książkę, którą pochłania się wręcz błyskawicznie. Co nie zmienia faktu, że "Wojny przestrzeni" stały się pierwszym tytułem od dawna, niedającym się tak po prostu odłożyć na nocny stolik. Ostatniego wieczoru czytałam dopóty, dopóki nie dowiedziałam się kim był Szósty. A trzeba przyznać, że autor tak tym wszystkim zakręcił, że zaczęłam podejrzewać o to samego Kutrzebę. Swoją drogą prawdziwa tożsamości Ostatniego tak mnie zaskoczyła, że długo nie mogłam przetrawić tej informacji. Jednak po dłuższym przemyśleniu stwierdzam, że z punktu widzenia czytelnika było to genialne zagranie. Głównie dlatego, iż w zasadzie nie do przewidzenia
Trzeba wykorzystać jeszcze do zdjęć zacną filiżankę, póki nie powędruje ona do zwycięzcy konkursu.
Bardzo przypadł mi do gustu niewymuszony humor, pojawiający się to tu, to tam, pozwalający nie odbierać powieści tak śmiertelnie poważnie. Wiadomo krwawa zemsta, wojna międzyplanetarna, trup się ściele gęsto, a tu nagle autor wyskakuje z "kanarkowym" jegomościem, który zobaczył kotecka (w zasadzie w książce w tym miejscu pada słowo "kotka", ale mój mózg odmówił przeczytania go w ten sposób). Co prowadzi z kolei do innej cudowności jaką są nawiązania. I nie, to nie są tylko tak popularne ostatnio nawiązania do popkultury, choć i te się zdarzają, ale do Gałczyńskiego na przykład czy "Pieśni nad pieśniami". O Lemie już nie wspominając. Swoją drogą uczynienie z fantastów ruchu oddanego prawdziwej, bezmitycznej nauce, było zaskakującym i cudownym posunięciem. Do moich ulubionych motywów zaliczam także ten ze stworzeniem całego świata Malowanej Moskwy. Możliwości przenikania się dzieł czy postaci nie tylko tych wykreowanych na płótnie pozwoliło na uczynienie z niej naprawdę nietuzinkowej lokacji.
Co się tyczy postaci, to w pewnym momencie byłam obłędnie bliska autentycznego znielubienia Kutrzeby. Autor rozegrał to tak, że przez kilka bitych rozdziałów nie wiedziałam, w którą stronę pokierować swoje uczucia. Jednak dalszy rozwój fabuły przekonał mnie, że chyba tylko Korycki, nie licząc Zmory, tak naprawdę zna Mirka. I to ze wzajemnością. Choć w przypadku funkcjonariusza (teraz już generała) Majka zastosował zabieg podobny, gdzie niedowierzanie mieszało się z logiką "twardych dowodów". Niestety dalej Wam tego opisać nie mogę, bo zdradziłoby to zbyt wiele z fabuły, a ten element jest dość ważny. Bardzo ucieszyło minie wzmocnie postaci hrabianki Olgi Rostownej, która niemal na naszych oczach zaczyna wyłazić spod klosza, którym otoczył ją ojciec (a raczej rozbijać go w drobny mak), wykazywać siłę charakteru mogącego spętać wolą nawet dwóch starych, wojennych wiarusów.
I jeszcze rzut oka na książkę, z widocznymi fiszkami. Czytanie w domu pozwala zachowywać się jak prawilny bloger i zaznaczać co ciekawsze fragment bez konieczności demolowania torebki.
Pomijając początkowy chaos poznawczy "Wojny przestrzeni" czytało mi się niezwykle dobrze i zabójczo przyjemnie. Czasami ciężko mnie fabularnie zaskoczyć, a ta sztuka udała się autorowi pierwszorzędnie. Może brakło mi większego wpływu "opowieści" na akcje, rozpoznawania zakamuflowanych znanych postaci, jak to miało miejsce w "Pokoju światów". Tu występują bardziej w tle, choć zdaję sobie sprawę, pojawiający się w fabule kot, jest bardzo konkretnym Kotem, to jednak takich istot jak on jest zdecydowanie mniej. A przynajmniej takie się ma wrażenie ze względu na rozmiary powieści. Nie mniej jednak trzeba przyznać, bez bicia, że kontynuacja się panu Majce pierwszorzędnie udała i mieć nadzieję na inne książki, może nie z tymi samymi bohaterami, ale w tym uniwersum. Jeśli tytuł tak jak mnie, przypadł Wam do gustu, i chcielibyście się spotkać z jego autorem, zapraszam Was w dniach 28-30 lipca do Miedzianej Góry na Jagacon.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz