"Czarodziejka z Księżyca" była pierwszym anime z jakim się zetknęłam i na bardzo długi czas ukształtowało mój pogląd na tego typu animacje. Muszę przyznać, że jako dziecko zwyczajnie nie przepadałam za tą konkretną bajką. W moich gustach wówczas bardziej leżały pewne zmutowane myszy z Marsa i nie mniej normalne żółwie ninja. Jednak jak to często bywa w przypadku posiadaczy młodszego rodzeństwa, nie zawsze ogląda się to, na co ma się ochotę. W zawiązku z tym zapoznałam się ze wszystkimi pięcioma seriami przygód czarodziejki w marynarskim mundurku. Szczerze jednak mówiąc, nie wiele z nich pamiętam: urywki scen i bardzo ogólny zarys fabuły, którą przypominają mi karteczki z segregatora zbierane przez moją siostrę.
Od tamtej pory minęło sporo czasu, a mój gust filmowy uległ znacznej zmianie. Gdzieś przepadła wewnętrzna niechęć do anime i stopniowo, bardzo małymi kroczkami, niezwykle cierpliwi znajomi wprowadzili mnie w ten świat. Jednak najbardziej przyczynił się do tego mój drogi Khal, zaczynając zdania od: "Mam anime, które na pewno ci się spodoba. Musisz je obejrzeć!", a potem sukcesywnie oglądające ze mną kolejne odcinki. Z tak wypranym mózgiem i wpojonym lękiem przed psami w perukach, szykowałam się do obejrzenia "Czarodziejki z Księżyca", którą pamiętałam z dzieciństwa, tym razem jako dorosły odbiorca. Na taki właśnie grunt padła informacja o odnowieniu serii w postaci anime "Pretty Guardian Sailor Moon Crystal". Takiej okazji nie mogłam przegapić
Nim jednak o nowej "Czarodziejce..." będzie mowa, trzeba zastanowić się, dlaczego jako dziecko, nie przepadałam za starą. Zaznaczam, że wszystko co teraz napiszę, będzie oparte na moich subiektywnych odczuciach sprzed dwudziestu lat, odświeżonych tylko nieco obejrzanym pierwszym odcinkiem tak dla porównania. Na pewno na odbiór tego anime przeze mnie jako Mroza wpływał fakt, iż w pewien sposób było mi ono narzucone odgórnie, a wiadomo co się dzieje, kiedy dziecko się do czegoś zmusza. Po głębszym zastanowieniu stwierdzam, że najzwyczajniej w świecie nie lubiłam Usagi. Jej charakter mało zmieniał się przez całą serię. W mojej pamięci zachował się obraz wiecznie zapłakanej i gapowatej wojowniczki, która przecież po tylu walkach powinna zdobyć jakieś doświadczenie. Oczywiście były momenty, kiedy włączał jej się tryb "księżniczki Serenity", i wtedy zachowywała się jak na bojowniczkę przystało, ale przez większość czasu grała mi na nerwach. Jest to bardzo poważny zarzut, gdyż chodzi o główną bohaterkę całej serii, z tego też powodu z lękiem podchodziłam do nowej wersji. Potem usłyszałam, że "Sailor Moon Crystal" ma być bardziej wierne mandze... Za raz, to poprzednia nie była? Przerażona swoją ignorancją, postanowiłam jeszcze przed premierą, choć częściowo nadrobić zaległości.
To, która z nich Was najlepiej ukarze?
Jakie było moje zdziwienie, gdy po kilku rozdziałach okazało się, że Usagi jednak potrafi zdobywać doświadczenie. Podczas każdej kolejnej potyczki wydaje się być bardziej dojrzała. Może i na początku zachowuje się płaczliwie i gapowato, ale walka ją hartuje. Widać, że jest wrażliwa, ale nie przewrażliwiona. Jej uczucie do Mamoru rozwija się stopniowo i jest bardziej subtelne. Praktycznie nie ma tych ich irytujących sprzeczek, w trakcie których grali sobie nawzajem na nerwach. Jest za to dużo ciekawości i tajemniczości. Luna przestała się wymądrzać, tylko zachowuje się jak opiekunka z prawdziwego zdarzenia, choć trzeba przyznać z Bunny ma dużo łatwiej. Pozostałe bohaterki nagle okazały się wcale nieprzerysowane, a żenujące, w teorii komiczne wstawki, pamiętane przeze mnie z anime, w zasadzie nie istniały w formie papierowej. Dość niespodziewanie dla mnie okazało się, że mam do czynienia z całkiem poważną historią. Zwyczajnie zachwyciłam się! "Czarodziejka z Księżyca" zaczęła mieć dla mnie sens. Poza tym niezwykle spodobała mi się kreska tej mangi. Postacie wojowniczek są w niej dużo ładniejsze. Bardziej kobiece, dziewczęce niż dziecięce. Niestety to, co dodało uroku paniom, zupełnie nie pasuje do panów. Mamoru wygląda dość zniewieściale, a o innych męskich osobnikach już nie wspomnę. Nieco trudności sprawiła mi dynamika poszczególnych kadrów, czego konsekwencją było moje delikatne zagubienie, ale zrzucam to na karb braku doświadczenia w czytaniu tego typu publikacji. Nie zmniejszyło to jednak autentycznej przyjemności jaką czerpałam z oddawania się tej lekturze. Mimo, że znałam tę historię wcześniej, to miałam wrażenie, iż czytam zupełnie inną opowieść. Niby wszystko się zgadzało się z tym, co zapamiętałam z anime, ale jednak było inaczej. Co tylko optymistycznie nastawiło mnie do "Sailor Moon Crystal".
Internet przemówił. Mamy nową Czarodziejkę :)
Muszę przyznać, że nie zawiodłam się, a znając fabułę, mogłam skupić się na innych walorach tego anime. Po pierwsze moim zdaniem opening jest graficznie dużo lepszy od pierwowzoru. Stanowi precyzyjniejsze nawiązanie do całej historii i bardziej bezpośrednie wprowadzenie. Melodycznie może i stara piosenka bardziej mi się podobała, ale jeśli porównamy teksty zauważymy, że mówi ona tylko o miłości, nowa natomiast o walce i stawianiu czoła przeciwnościom losu. Początkowy odcinek odświeżonej serii jest prawie dokładnym przeniesieniem pierwszego rozdziału najwcześniejszego tomu mangi. Znajdziemy w nim tylko kilka kadrów nieobecnych w drukowanej wersji, ale za to sympatycznie uzupełniających odpowiednie sceny. Kreska jest jak najbardziej utrzymana w mangowym stylu, co jednym pasuje a innym nie. Oczywiście została zmieniona transformacja Usagi. Mimo że zachowano pewne elementy wspólne, ktoś postanowił obrobić je komputerowo, przez co efekt wywołuje we mnie mieszane uczucia. Szczególnie w momencie kiedy ręka czarodziejki wydaje się należeć do Mr. Fantastica. Jednak muszę przyznać, że ta ścieżka dźwiękowa dużo bardziej przypadła mi do gustu, w szczególności te gitarowe wstawki. Poza tym rysownicy podrasowali nieco dodatki kostiumu księżycowej żeglarki. W tym wypadku zdecydowanie korzystniej wypada nowa wersja Moon Tiary, jako subtelniejsza i lepiej pasująca na tę małą główkę. Jedyną rzeczą, której brakowało mi w tym anime była nieśmiertelna róża Tuxedo Mask. Cieszę się, że darowali sobie te, momentami zbyt patetyczne wywody, ale tego kwiatka mogli już zostawić w spokoju. Uwielbiałam sceny, w których wbijała się w ziemię, niezmiennie oznaczając przybycie zamaskowanej pomocy. Jeszcze bardziej podobało mi się, kiedy tę scenę przerobili na kocią wersję, z Luną, Bondem i rybią ością. Poza tym drobiazgiem naprawdę nie mam się do czego przyczepić. Jeśli kolejne odcinki utrzymają poziom, będę mogła pochwalić się kolejnym anime obejrzanym od deski do deski.
Macie tu porównanie obu transformacji. Miałam lepszy filmik, ale usunięto z niego muzykę, więc musicie mi wybaczyć, ale bez dźwięku to już nie to samo.
Odświeżenie serii było na pewno marketingowym pomysłem. Właśnie dorosło pokolenie, które się na niej wychowało i to ono teraz pcha do przodu szaleństwo na punkcie wojowniczki w żeglarskim uniformie. Szczególnie widać to po ilości osób, oglądających odcinek już pierwszego dnia po ukazaniu się w sieci i burzy jaką wieść o nim wywołała wśród ludzi mniej więcej w moim wieku. Póki co nie wierzę, żeby młodsze pokolenie się nią zainteresowało, ale kto wie, może powtórzy się szał, który ogarnął dzieci w latach 90'? Historia na pewno ma potencjał, mimo błędów już zauważonych przez krytyków, ale czy to tak naprawdę ważne? Czy nie lepiej dać się ponieść magii księżyca?
**********
A tak na marginesie
Zauważam, że pisanie bloga mnie wycisza. Dzięki niemu stałam się spokojniejsza i mniej kłótliwa. Może to kwestia tego, że znajduję tę odrobinę czasu, żeby robić to co lubię? Nie wiem. W każdym razie, mimo że widzę zdecydowanie mniejsze zainteresowanie wpisami przez wakacje, nadal będę pisać. Chyba bardziej dla siebie. Dla samego faktu pisania. Ale nadal mi będzie miło, jeśli będziecie dalej mnie czytać.
Widziałam tego gifa z batmanem już wcześniej i umarłam:D
OdpowiedzUsuńWidzę, że się bardzo porządnie przygotowałaś do tego posta, bardzo rzetelna recenzja:) Ja w końcu się nie zabrałam za czytanie Czarodziejki od początku, ale chyba też coś skrobnę niedługo na jej temat. Obejrzałam pierwszy odcinek z moim R., który wił się i piskał w fotelu, wołając, że jego męskość cierpi i więdnie. Nie było tak dobrze, jak miałam nadzieję, że będzie, już słyszałaś, co sądzę o nowej transformacji... Chyba pooglądam dalej i wstrzymam się na razie z oceną. Byłam mega napalona na odświeżenie czarodziejki, ale trochę mi opadło.
I nowy opening nie dorasta staremu du pięt. Piosenka była genialna!
Tak jak napisałam nie jestem obiektywna, ze względu na głęboko zakorzenioną niechęć do starej wersji, a nowa po prostu padła na podatny grunt. Nie mniej serce mi rośnie czytając, że mimo uprzedzeń udało mi się napisać coś rzetelnego :) a dobry research, jest dla mnie podstawą :)
Usuń