czwartek, 10 lipca 2014

Literackie spojrzenie Mroza - Ostatnia przygoda

Jak już wspominałam, w lipcu, chcąc poszerzyć horyzonty blogowe, chciałabym Wam przedstawić inna stronę mnie jako Mroza. Jakby na to nie patrzeć piszę! I to całkiem sporo, jeśli barć pod uwagę statystycznego człowieka, ale jak dobrze wiemy taka istota nie istnieje. W każdym razie obok nieco zwariowanych artykułów, które z przymrużeniem oka można nazwać "felietonami", zdarza mi się również napisać coś co miewa fabułę i jakichś bohaterów. Dziś będziecie mieli okazje przeczytać moje naprawdę krótkie opowiadanie, więc powinniście się cieszyć, to zajmie Wam dosłownie chwilkę. Część z Was pewnie miała okazje przeczytać je na Wypadkowej Przypadku, ale to nie to samo, co własnoręcznie promowany blog. Opowiadanie powstało na konkurs, którego motywem przewodnim miała być śmierć Robin Hooda. Organizatorzy narzucili również rozmiar historii, ograniczając pomysłowość autorów do trzech tysięcy znaków. Mogłoby się wydawać, że nie da się napisać dobrej historii, mając do dyspozycji tak niewiele liter, ale myślę, iż wyszło mi to całkiem zgrabnie. Jakby nie było to i tak zapraszam do czytania i wyrażania głośno swoich opinii. 


"Miał dawać biednym, a zabierać bogatym, ale zapomniał o tym, bo musiał pilnie pobawić się kłębkiem wełny"

W komnacie zgromadzili się już wszyscy. Szczelnie pozasłaniane okna nie przepuszczały żadnego słonecznego promienia. Co sprytniejsi i mniej ważni ustawili się przy drzwiach, by gdy tylko nadarzy się okazja, dać nogę i pobiec nad rzekę. Niestety wszyscy bliscy musieli zgromadzić się przy łożu chorego, pocąc się przy cieple świec i dusząc się oparami kadzideł, którymi ksiądz tak usilnie „oczyszczał” umierającego. W sumie było to już lepsze niż smród starego ciała, które od miesięcy nie wstawało z miejsca. Co bardziej niecierpliwe dzieci pytały matki, kiedy dziadek już umrze, żeby znów pozwolono im się bawić. Starzec, gdy tylko to słyszał, rzęził głośniej, charczał i pluł na swoją brodę, coraz mocniej przyciskając łuk i strzały do swojej piersi, jakby miały mu one przywrócić utraconą młodość.

Zawsze uważał, że zginie w boju, walcząc za jakąś słuszną sprawę. Niestety, jedyne co stracił na tych przygodach to zdrowie i majątek, bądź co bądź nie swój, ale zawsze. Życie natomiast uparcie go się trzymało. Żałobników sproszono przeszło tydzień temu, gdy mało nie wypluł płuc podczas kaszlu. Wszyscy spodziewali się rychłego zgonu i wyprawili już trzy stypy w nadziei, że już nadeszła ta chwila, a on jak na złość żył. Śmierć nie imała się Robin Hooda nawet, gdy zestarzał się, zgrzybiał i prawie oślepł.

Wokół niego zgromadziła się cała kochająca, choć już mocno zniecierpliwiona rodzina i najbliżsi przyjaciele, którzy objadali dwór Locksley’ów z zapasów. Sam braciszek Tuck potrafił zjeść i wypić za dziesięciu chłopa, przez co teraz był tak gruby, że nie stał a siedział przy łożu chorego, gdyż nie był w stanie utrzymać swojego brzucha zbyt długo w górze. U wezgłowia łoża tkwiła pogrążona w smutku żona Robina – lady Marion, która zestarzała się brzydko. Nie mogąc pogodzić się z przemijającą urodą uparcie nadużywała pachnideł, różów i pudrów oraz przepuściła małą fortunę na suknie, zupełnie nieprzystające kobiecie w jej wieku. Dalej stały jej dzieci, tylko część z nich jakoś dziwnie  bardziej przypominała Małego Johna niż słynnego łucznika z Sherwood. Ba nawet niektóre z jej wnucząt były do niego łudząco podobne.

Nagle żałobną ciszę przerwał skrzekliwy krzyk:
 – Locksley! Ty stary tchórzu! Myślisz, że pozwolę ci tak po prostu umrzeć! Wyłaź stamtąd i walcz!

To stary szeryf Nottingham zjawił się pod oknem. Wiek już dawno pomieszał zmysły i osłabił pamięć tak, że ledwo poznawał swoje dzieci, ale za to nie zapomniał swych starć z Robinem. Jakiś czas temu odebrało mu władzę w nogach więc sporządzono mu krzesło na kołach ciągnięte przez dwa kozły. Siedział na nim siwiuteńki i wygrażał laską.

Locklsley jakby nagle odzyskał siły. W samej koszuli, potykając się o sprzęty i ludzi, wybiegł na spotkanie swego odwiecznego wroga. Nikt go nie powstrzymywał w nadziei, że dziadyga nie wytrzyma z wysiłku lub emocji i w końcu opuści ten padół, ale w Robina to nie obchodziło. Skoro śmierć nie chciała przyjść do niego, to on przyjdzie do śmierci i to będzie jego ostatnia przygoda. Ale między czasie, porachuje temu łotrowi Nottinghamowi kości, za to że zakłócił mu jego własny pogrzeb.

**********

A tak na marginesie
Od tej pory możecie się spodziewać, że przynajmniej jeden wpis w miesiącu będzie poświęcony tylko i wyłącznie mojej prozatorskiej działalności. Jednak publikacja moich opowiadań to nie jedyna ze zmian jaką zamierzam wprowadzić w lipcu. Za jakiś czas spodziewajcie się kolejnej niespodzianki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz