niedziela, 29 października 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - NF 11/2017

Poranek w dzień wolny od pracy zarobkowej działa na mnie niezwykle motywująco. Okazuje się, że nagle na wszystko jest czas. Na niespieszne wypicie kawy i zrobienie pożywnego śniadania. Na nastawienie prania i umycie naczyń zalegających w zlewie. Koci żwirek niemal sam się wymienia i ani się obejrzę, a kwiatki są już podlane. Magia. Wypełniona poczuciem dobrze spełnionego obowiązku z niemałą przyjemnością zasiadam przed klawiaturę, pozbawiona tej odurzającej chęci odmóżdżenia się i wykasowania wszystkich ludzkich problemów, o jakich usłyszałam w pracy. Dzień wolny, nieważne jak pochmurny, deszczowy, zimny czy ponury, napawa mnie optymizmem. Dodaje siły na tworzenie zdań zgrabnych, niewymuszonych, swobodnie spływających przez palce na ekran komputera. Wówczas czuję, że pisanie nie wymaga ode mnie usilności, a jedynie chęci. W taki dzień właśnie najprzyjemniej tworzy się recenzje, choć, ze względu na dobre nastawienie, opiniowane tytuły mają ciut. A może się mylę? Wszak czytanie odbywa się w zupełnie innych warunkach, a to ono wyrabia całe zdanie czytelnika. Jak mi to wyszło w przypadku najnowszego numeru Nowej Fantastyki? No cóż. Przeczytajcie sami.
Numer przetyrany przez noszenie w torebce i czytanie w każdym możliwym miejscu, gdzie tylko była na to chwila.

środa, 25 października 2017

O magii w nauce, czyli opowieść o "Czarownicy znad Kałuży"

Muszę przyznać, że mimo popularności "Metra", a także wszelkich trupochodzących wizji dnia jutrzejszego, nie jestem fanką postapokaliptycznej stylistyki książek czy filmów. Ogólnie nie mogę pojąć, w którym momencie rozwój świata poszedł nie tak jak trzeba, iż zamiast wieszczyć nowe technologie pomagające w eksploracji kosmosu, spodziewamy się niemal rychłej zagłady ludzkości. Co z tego, że fantaści i członkowie fandomu znają sposoby na przetrwanie niemal każdej możliwej apokalipsy. Nieco to depresyjne, że patrząc w gwiazdy nie widzimy przestrzeni pełnej eksploracyjnych przygód, a zagrożenie, któremu prędzej czy później przyjdzie nam stawić czoła. Jednakże czasem zdarzy się, iż powieść zamiast wróżyć postępującą degenerację, ukaże szansę na odrobinę normalności, chociaż na mniejszą skalę. I, trzeba się przyznać bez bicia, tym właśnie zaskoczyła mnie najnowsza powieść Artura Olchowego.
Muszę przyznać, że minimalistyczna okładka "Czarownicy..." wyjątkowo przypadła mi do gustu.

niedziela, 8 października 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - NF 10/2017

Bardzo dawno temu, kiedy byłam początkującą fantastką nałogowo odwiedzającą bibliotekę, bo rzadko mogłam sobie pozwolić na kupno książek, z masochistyczną niemal przyjemnością odwiedzałam jedną z kieleckich księgarni. Z internetem różnie wtedy bywało, więc stanowiło to dla mnie najpewniejszy sposób sprawdzenia jakie to nowości pojawiły się na rynku i czego ewentualnie można szukać po wypożyczalniach (lub truć panie bibliotekarki). Pewnego, bliżej nieokreślonego dnia, w owej księgarni przy półce z jedynym słusznym interesującym mnie gatunkiem, znalazła się skrzyneczka z gazetami za złotówkę. Zgromadzone w niej numery były stare, by nie rzec wiekowe w pojęciu mojej wówczas smarkatej duszy, ale stanowiły nie lada skarb. Gdy grzebałam w skrzynce, nie mogąc się zdecydować, co zabrać ze sobą do domu, oczy świeciły mi się ze szczęścia, a ręce drżały z podniecenia. Dziś pewnie podeszłabym do sprawy bardziej rzeczowo, ale wówczas, gdy marzenia o własnym grafomańskim sukcesie i wysokie mniemanie o własnym talencie przesłaniało mi oczy, te stare numery Nowej Fantastyki stanowiły dla mnie kopalnie inspiracji i szkołę "starych mistrzów", jak bezrefleksyjnie określałam tam piszących. Na bogów, jaka ja kiedyś durna byłam.
To już wiek średni, choć nie wygląda