czwartek, 27 listopada 2014

Animowana propaganda, czyli "Czarodzieje" przeciwko wojnie

Człowiek zazwyczaj chce dobrze. Po odkryciu w odmętach swej pamięci produkcji Fire and Ice, ja jako Mróz miałam w głowie szereg wpisów ratujących zapomniane animacje. Cel jakże szczytny, ponieważ liczyłam iż dzięki nim przywrócę komuś utracone wspomnienia z dzieciństwa. Pełna jak najlepszych intencji, zapominając jakie to szczególne miejsce jest nimi wybrukowane, sięgnęłam po film, który zaproponował mi Internet. Szukając informacji właśnie na temat Fire and Ice, każda wręcz strona sugerowała mi obejrzenie dodatkowo Wizards  z 1977 roku. Szczerze mówiąc, nie słyszałam o tym wcześniej. Żeby nie zepsuć sobie zabawy, unikałam wszelkich opisów fabuły, poza obietnicami "epickiego starcia pomiędzy magią a techniką". Brzmiało to na tyle dobrze, że nawet nie mogłam się doczekać seansu. W swój wolny wieczór, zaopatrzyłam się w solidne ilości herbaty, szczelnie opatuliłam kocem i pozwoliłam zabrać się na przygodę. I naprawdę nie wiem, czy dobrze zrobiłam, choć każde doświadczenie czegoś uczy.


Żadna pozytywna recenzja i aprobata internetu, nie przygotowała mnie na to, co zobaczyłam w trakcie oglądania tego filmu.

niedziela, 23 listopada 2014

Prawdziwy pies na koszmary, czyli opowieść o Dylanie Dogu

Jak już mogliście się zorientować, ja jako Mróz, zupełnie nie siedzę w komiksach, nie zaczytuję się w nich i nie znam wszystkich ciekawostek z danego uniwersum. Jest to jednak wynik braku dostępu do tego typu publikacji we wczesnych latach młodzieńczych, kiedy to ta szczególna sympatia mogłaby rozwinąć się najobszerniej niż jakaś szczególna awersja. Grunt był wówczas bardzo podatny, gdyż wszelkie animowane adaptacje, pochłaniałam wręcz jednym ciągiem. Nieco starsza już wersja mnie, stara się powoli nadrabiać zaległości w tej dziedzinie, niestety z różnym skutkiem i co tu dużo ukrywać, historie o superbohaterach już tak nie pociągają. Co nie znaczy, że zupełnie porzuciłam komiks, który uważam za nieco u nas w Polsce niedocenione medium, choć ostatni MFKiG, sugeruje zmiany na lepsze. Będąc mimo wszystko, zapaloną czytelniczką w zasadzie wszelkiego słowa drukowanego, nawet tego z obrazkami, stanowiącymi dość często małe dzieła sztuki, i tu potrafiłam znaleźć coś dla siebie. Głęboko zakorzeniona sympatia do wszelkiego detektywów wszelkiego sortu, szczególnie tych od spraw zupełnie niecodziennych sprawiła, że pozwoliłam się skusić serii o przygodach Dylana Doga.


Tak na prawdę nie musiałam wiedzieć, że jest detektywem. Do przekonania mnie wystarczyły te mroczne i nieco melancholijne grafiki.

środa, 19 listopada 2014

Memento mori, czyli chwytaj dzień

Wbrew pozorom nie chodzi tu o karygodną nieznajomość łaciny, lecz o pewną myśl, która nie daje mi spokoju od dłuższego czasu. Listopad, czy to ze względu na Święto Zmarłych, czy też raczej ponurą aurę, sprzyja rozmyślaniom. Zmrok zapada zdecydowanie zbyt szybko, a te kilka godzin światła słonecznego w ciągu dnia, zostaje przefiltrowane prze chmury. Jest to doskonały czas na zaszycie się pod kocem z dobrą książką i gorącą herbatą lub też wspólne oglądanie filmów, kiedy zwyczajnie możemy pobyć z tą drugą osobą i przez chwilę nigdzie nie gonić. Jednak, w momencie gdy człowiek się już zatrzyma, zaczyna się zastanawiać dokąd to wszystko właściwie zmierza. Leniwie wpatrzeni w okno, zadajemy sobie te wszystkie egzystencjalne pytania, które nas nurtują. Kwestie życia, śmierci i sensu istnienia. Wnioski jakie zwykliśmy wyciągać nie napawają optymizmem. Może to być związane z szerokością geograficzną lub narodową skłonnością do narzekania. Chyba warto by coś zmienić, nie uważacie?


UWAGA! Wkraczasz w strefę wpisu pełnego pozytywnej energii. Zostaw wewnętrznego marudę za sobą i czytaj dalej.

sobota, 15 listopada 2014

"Na potęgę Posępnego Czerepu", czyli o filmie, który ma tę moc

Falkon skończył się już jakiś czas temu, jednak ja jako Mróz ciągle żyję tymi pozytywnymi emocjami i opowiadam o swoich przygodach, każdemu, kto zechce mnie wysłuchać. Wolna i nieco leniwa sobota, skłoniła mnie do wspominania tego czasu i nadrobienia zaległości filmowych, które odkryłam będąc na konwencie. Jak napomknęłam w swoim poprzednim wpisie, przez przypadek wzięłam udział w konkursie wiedzy o klasycznych filmach sci-fi i fantasy powstałych przed rokiem 2000, odkrywając że moje obeznanie w tym temacie jest większe niż się spodziewałam. Znalazły się oczywiście produkcje, które umknęły mojej fascynacji fantastyką. Wówczas właśnie dowiedziałam się, iż jedna z moich ulubionych bajek z czasów kaset i odtwarzaczy wideo, posiada swoją aktorską wersję i to niewiele starszą od animowanego pierwowzoru. Masters of the Universe okazali się pozycją, którą koniecznie musiałam nadrobić.


Zaczęło się od zabawek, a skończyło... No cóż, dla pewnych niezwykle sentymentalnych istot, tak naprawdę nigdy się nie skończyło...

wtorek, 11 listopada 2014

Przychodzi Batman do Geralta, a tam siedzi Spock, czyli Falkonowe przygody Mroza

Siedzę w mieszkaniu powoli sącząc herbatę, która dawno nie smakowała mi tak dobrze, choć to w dużej mierze zasługa domowego soku z pigwy a nie jakości torebki zużytej na jej zrobienie. Falkon dobiegł końca, a mi nie pozostało nic poza czekaniem na następny i opisaniem tej wyjątkowej imprezy. Niczym Bilbo Baggins, po powrocie ze swojej wyprawy, zastanawiam się od czego zacząć. Jakimi słowami najlepiej przekazać to, czego tak właściwie opowiedzieć się nie da? Jak streścić cztery dni wrażeń w krótkim wpisie, kiedy zrelacjonowanie tego na żywo zajęłoby przynajmniej jeden, bardzo długi wieczór? To trudne, ale przecież muszę spróbować. Ostatnie cztery dni są bez wątpienia godne zapamiętania i dzielenia się nimi, z każdym, kto tylko będzie chciał słuchać.



Takie rzeczy to tylko na konwencie. Reszta zdjęć w albumie Falkon 2014

poniedziałek, 3 listopada 2014

Halloween a sprawa polska, czyli co do nas przywiało z zachodu

Pierwsze dni listopada zachwyciły ciepłą i dość słoneczną, jak na tę porę roku, pogodą. Przez co nie odczuwało się tak bardzo podniosłego i momentami przygnębiającego nastroju Wszystkich Świętych. Jedynie wcześnie zapadający zmrok przydaje upiorności aurze aktualnie panującej na dworze. Właśnie taka atmosfera przyświecała w tym roku dwóm coraz bardziej skłóconym uroczystościom, choć według mnie jako Mroza, spierającym się zupełnie bez sensu. Tak akurat wypadło z kalendarza, że impreza znana powszechnie jako Halloween, wypada w wigilię Wszystkich Świętych, teoretycznie zakłócając przebieg owej uroczystości. Największe jednak problemy, jak zwykle z resztą, stwarzają ludzie, szukający już tylko nowych powodów do podziałów, wydziwiający nad powszechną amerykanizacją i zatracaniem polskich tradycji. Co najciekawsze, zazwyczaj najgłośniej "krzyczą" osoby, dla których nasze Święto Zmarłych, jest kolejnym powodem dla dłuższego obijania się, więc jeśli już mamy kogoś winić za zapomnienie starych obrzędów, to raczej nas samych niż ten "zgniły" zachód.