sobota, 15 listopada 2014

"Na potęgę Posępnego Czerepu", czyli o filmie, który ma tę moc

Falkon skończył się już jakiś czas temu, jednak ja jako Mróz ciągle żyję tymi pozytywnymi emocjami i opowiadam o swoich przygodach, każdemu, kto zechce mnie wysłuchać. Wolna i nieco leniwa sobota, skłoniła mnie do wspominania tego czasu i nadrobienia zaległości filmowych, które odkryłam będąc na konwencie. Jak napomknęłam w swoim poprzednim wpisie, przez przypadek wzięłam udział w konkursie wiedzy o klasycznych filmach sci-fi i fantasy powstałych przed rokiem 2000, odkrywając że moje obeznanie w tym temacie jest większe niż się spodziewałam. Znalazły się oczywiście produkcje, które umknęły mojej fascynacji fantastyką. Wówczas właśnie dowiedziałam się, iż jedna z moich ulubionych bajek z czasów kaset i odtwarzaczy wideo, posiada swoją aktorską wersję i to niewiele starszą od animowanego pierwowzoru. Masters of the Universe okazali się pozycją, którą koniecznie musiałam nadrobić.


Zaczęło się od zabawek, a skończyło... No cóż, dla pewnych niezwykle sentymentalnych istot, tak naprawdę nigdy się nie skończyło...

Ten fragment wpisu możecie pominąć, przechodząc od razu do następnego akapitu, gdyż zamierzam opowiedzieć troszeczkę o fabule filmu. Szkieletorowi udaje się w końcu zdobyć Zamek Posępnego Czerepu i uwięzić Czarodziejkę (Sorcress). Oczywiście nie uczynił tego w otwartej walce, tylko podstępem wykorzystując genialny wynalazek pewnego karła/krasnoluda - kosmiczny klucz pozwalający na otwarcie przejścia do dowolnego czasu i miejsca w całym wszechświecie. Nasz kościsty antagonista, jeszcze nigdy nie był tak blisko zwycięstwa, jednak na drodze staje mu oczywiście He-Man i jego wierni towarzysze Duncan (Man-at-Arms) wraz z córką Teelą. W wyniku niezwykłego zbiegu okoliczności i trochę zbyt pośpiesznego zaprogramowania trafiają do krainy dość odległej od ich rodzinnej Eternii. Urządzenie potrafiące wysłać ich na dowolną planetę w całym wielkim kosmosie, przenosi ich do Whittier w Kalifornii na naszej starej, dobrej Ziemi. Dalsza część filmu aż kipi wręcz od cudownych zbiegów okoliczności, mających na celu udaremnienie planów Szkieletora.


Potęga Posępnego Czerepu jeszcze nigdy nie była tak bardzo zagrożona

Jedna z pierwszych scen filmu, pokazuje nam triumfalny pochód bezpłaszczowych "vaderów", będących żołnierzami Szkieletora, opanowującymi zamek. Potem pojawia się główny czarny charakter, dla odmiany dość szczelnie owinięty różnymi fatałaszkami. W zasadzie poznajemy go tylko dzięki pozbawionej skóry, kościstej twarzy, a im dalej w las tym mniej postaci przypominających te z serialu. Teela nie jest ruda, Duncan stanowczo za stary, kot Cringer gdzieś się chyba zawieruszył, a Czarodziejka przypomina Królową Śniegu. Sam He-Man grany przez Dolpha Lundgrena jest w ogóle nie podobny do siebie i nie mam na myśli braku tej jakże charakterystycznej fryzurki "na pazia", ale konceptu całego kostiumu ze szkarłatnym płaszczem na czele, który istnieje chyba tylko po to, by okrywać nim biedną, poturbowaną Ziemiankę. No ale powiedzmy, że przymykamy oko na to jak kostiumolodzy puścili wodzę swej wybujałej fantazji. Słabo rozbudowana fabuła trzyma się kupy, dzięki niesamowitym ale też nienachalnym zbiegom okoliczności, a bohaterowie zachowują się tak, jakbyśmy się tego spodziewali, znając ich animowane pierwowzory. Niewyszukana muzyka wraz z openingiem gdzieś tam na granicy świadomości kojarzy się ze starym Supermanem, ale nie odpycha. Raczkujące efekty specjalne nie rażą w oczy swoją niedoskonałością, wywołując jednak pewne rozrzewnienie, Produkcja ta nie zawiera w sobie żadnego elementu, który wywoływałby u mnie absolutną awersję.


Mały przedsmak tego, co może Was czekać w trakcie oglądania tego filmu.

Masters of the Universe nie są złą ekranizacją. Uwierzcie, że widziałam dużo gorsze i to bardziej współczesne filmy. Jest za to czymś tak zabawnie niedorzecznym, że nie sposób się nie uśmiechnąć w trakcie oglądania, szczególnie gdy potraktować to z lekkim przymrużeniem oka. Wychodząc w Stanach w 1985 roku, produkcja ta stała się jednak absolutną komercyjną porażką, w czym nie pomogły negatywne oceny krytyków. No cóż, osobiście nie spodziewałam się zbyt wiele po tym filmie, ale też obejrzenia go, nie uważam za czas nieodwołalnie stracony. Był ciekawym i dość zabawnym, sentymentalnym powrotem do przyszłości, po którym znów rozbłysły dziecięce pytania w stylu "Dlaczego He-Man wzywa moc Posępnego Czerepu, który z samej nazwy kojarzy się z czymś złym, a on sam jest przecież tym dobrym?" Dziś oczywiście wiem, że taką zabawę, jak również inne translatorskie smaczki, zafundowali mi tłumacze z Polsatu. No tak, ale jakbyście inaczej przetłumaczyli "Grayskull"? Mimo to odczuwałam pewnego rodzaju dyskomfort, obawiając się, że "najsilniejszy człowiek we wszechświecie", w filmie na podstawie jego przygód mógłby nie zawołać "Na potęgę Posępnego Czerepu, mocy przybywaj".


Czy te oczy mogą kłamać a uśmiech zawieść?

Tak więc wszystko sprowadza się do ilości sentymentu jaką darzyliście animacje. Jeśli w pewien sposób za nią tęsknicie to jest to film dla Was. Ot tak, żeby zająć czymś długie jesienne wieczory. To także spory kawałek historii kina sci-fi i fantasy, którego po prostu szkoda nie znać. 

4 komentarze:

  1. Byłam na twojej prelekcji o najdziwniejszych mitach na Falkonie, wymiatasz! Oficjalnie zostaję Twoją fanką (dziwnie to brzmi, ale co tam). Cel tego komentarza jest bardzo prosty, masz się uśmiechnąć i poczuć, że Twoja duma została przyzwoicie połechtana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Siedzę właśnie z kubkiem gorącej herbaty z błogim uśmiechem na twarzy :) moja wewnętrzna bogini robi fikołki ze szczęścia skandując głośno "Mam fankę!". Jednak za raz pojawia się Blady Strach szepczący "Tylko jej nie zawiedź!"

      Usuń
  2. Brawo z okazji fanki;)

    A tak w ogóle to widziałam recenzję Nostalgia Critica tego filmu, obejrzyj sobie, jak chcesz się pośmiać;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. obejrzałam i... awww rozczuliłam się :) Facet ma sporo racji, tylko szkoda, że właściwie streszcza w całości cały film. Obejrzenie tej recenzji przed seansem odbierze cała frajdę z własnego odkrywania niedorzeczności, ale po wszystkim, jako swoiste podsumowanie, to jak najbardziej. Dodatkowe 15 min zabawy

      Usuń