środa, 5 września 2018

Wrzesień w Zgubie, czyli "Jesienny bluszcz" na tapecie

Od czasów W moim Mitford czy Domu na Sekwanie uwielbiam opowieści rodzinne. Niestety w fantastyce, poza cudnymi książkami Marty Kisiel, ze świecą szukać nietuzinkowej codzienności, gdzie wyzwaniem stają się zakupy w Tesco i wychowanie dziecka pół-zjawy. Chyba że owo dziecko okaże się wybrańcem, bękartem z na wpół zapomnianej królewskiej krwi, mającym ocalić świat. I fakt, wszystkich uratuje, ale pierożków już nie ugotuje, bo jego ognisko domowe już zawsze będzie nosiło znamiona dysfunkcyjności i braku uzależniającej adrenaliny. Jeśli więc chciałabym poczuć nieco rodzinnego ciepła z pewnością nie sięgnęłabym po książkę fantastyczną. Jest to niewątpliwa wada gatunku, ale nie można mieć wszystkiego. Dlatego też w zeszłym roku niemal rzuciłam się na Sonatę dla Motyla autorstwa Magdaleny Kubasiewicz, o czym mogliście przeczytać na niniejszym blogu. W tym zaś miałam tę przyjemność zapoznać się z kontynuacją książki zatytułowaną Jesienny bluszcz