niedziela, 31 grudnia 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - Fantom 04/2017

W te kilka dni po Świętach Bożego Narodzenia chciałoby się rozpocząć wpis tym tradycyjnym “Święta, święta i po”, ale przejedzony brzuch podpowiada mi, że jeszcze długo nie będzie “po”. Mam nadzieję, że mimo wszystko spędziliście ten czas spokojnie i relaksacyjnie, przedłużając sobie wolne do Nowego Roku, jak udało się to fartownej siostrze Mroza. Ja co prawda pracuję na różnych frontach, ale jakoś specjalnie z tego powodu nie narzekam. Głównie przez poczucie, że jakoś tego czasu zrobiło mi się ciut więcej. Tym samym chciałabym oddać na Wasze ręce ostatnią w tym roku recenzję, która tym samym zniweluje moje fantastyczne zaległości prasowe. #10 Smokolopolitana nie liczę dopóki papier nie wyjdzie (oj ciutkę oszukać muszę).  
Imprezowa alpaka, "kieliszek" i mroźne konfetti :) czegóż więcej trzeba w Sylwestra :)

sobota, 23 grudnia 2017

Czarownica w "tajnej" służbie, czyli "Wiedźma Jego Królewskiej Mości"

Kontynuacje mają swój urok. Na niektóre premiery czeka się z niemal świąteczną niecierpliwością, uparcie wypatrując choćby znaków w postaci daty czy krótkich fragmentów. W przypadku innych okres wyczekiwania mija niemal niezauważenie, ponieważ apetyt czytelniczy zaostrzają (i w pewien sposób zaspokajają) wydawcy podrzucając grafiki, ilustracje, cytaty, wypowiedzi autorów… Cokolwiek byle by fani wciąż mówili. Niektóre premiery natomiast przechodzą niemal niezauważenie i tylko zbiegi okoliczności i fascynacja własna sprawiają, iż czytelnik je dostrzega. Ja miałam szczęście. O powstaniu kontynuacji książki “Spalić wiedźmę” Magdaleny Kubasiewicz, dowiedziałam się od samej autorki. Potem wystarczyło czekać. Niestety w wyniku zawirowań pracowych, premierę “Wiedźmy Jego Królewskiej Mości” przegapiłam, tym samy teraz staram się nadrobić tę zaległość. 
Klimat powieści jest mocno zimowy, więc zasługuje na świąteczną oprawę.

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - Fantom nr 3/2017

Grudzień w pełni, przygotowania do świąt ruszają pełną parą, a Mróz zamiast siedzieć i lepić uszka, przerzuca kolejne strony i chłonie wszystko, co nie jest wypocinami początkujących autorów. Nie zrozumcie mnie źle, wśród tych fantazmatycznych tekstów było kilka naprawdę dobrych opowiadań, ale... Ale nie wszystkie takie były. Człowiek wówczas aż rwał się do czytania czegoś innego. Ba, nawet samą fantastykę trzeba było odstawić na trochę. Ale po krótkim detoksie "Historią pszczół" od Hadynki, poczułam się znacznie lepiej. Dzięki temu teraz zwarta i gotowa mogę zabrać się do zaległej pracy. Choć ciężko nazywać pracą coś, co sprawia mi aż taką frajdę.
Zdjęcie całej okładki gdzieś już u mnie było, więc pozwoliłam sobie teraz wyszczególnić temat.

niedziela, 10 grudnia 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - NF 12/2017

Na nadejście grudnia Łódź przygotowała się pięknie. Całonocne opady śniegu wraz z nadejściem poranka zamieniły się w cudnej urody błoto, kałuże i bliżej nieokreślone bure coś, na co pewnie Eskimosi mają własną nazwę. Jedak na jeden wieczór magia białego puchu i zimowego zmierzchu sprawiła, że w powietrzu byłam w stanie poczuć nadchodzące święta. Trochę niknącego opadu atmosferycznego stworzyło więcej klimatu, niż najpiękniejsze ozdoby w marketach i najbardziej bożonarodzeniowe reklamy, pojawiające się w telewizji już w listopadzie. Lubię gwiazdkowe nawiązania, ale z wyczuciem, którego marketingowcom zdaje się brakować. Z kolei w przypadku fantastów sprawa wydaje się wyglądać zupełnie na odwrót, jakby temat Bożego Narodzenia i jego magii nie wchodził do kanonu. Czasami wydaje mi się, że jest on w grudniu tak bardzo eksploatowany, że dla fantastów zwyczajnie go nie starcza. A może przez jeden miesiąc w roku wszyscy jesteśmy miłośnikami fantastyki?
Kot na zdjęciu daje +100 do atrakcyjności.

poniedziałek, 20 listopada 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - Smokopolitan nr 9

To jeden z tych tekstów, które zbyt długo czekały na swoją kolej. Najpierw z własnego gapiostwa nie mogłam się dostać w łapki papierowego wydania. Oczywiście mogłam przeczytać wersję elektroniczną, ale mój fetysz papierowy był chyba silniejszy. Potem z pośpiechu zostawiłam magazyn w aptece by koniec końców stwierdzić, że potrzebuję napisać coś innego. Trzeba przyznać, że recenzją "Siły niższej" po prostu chciałam się z Wami podzielić, tak można się dzielić czymś niewyobrażalnie smacznym. Dziś jednak mam dla Was coś równie dobrego, bo w końcu udało mi się na spokojnie zasiąść do pisania (oczywiście gdzieś między praniem, a pieczeniem karczku). Co prawda odrobina zmęczenia po całym tygodniu mnie już nieco ogarnia, ale coś tam się jeszcze wyskrobię.
Podziwiajcie zdjęcia pierwszy raz nie robione mydelniczką.

sobota, 11 listopada 2017

Pochwała (nie)codzienności, czyli o zmaganiach z "Siłą niższą"

Pamiętam, jak na początku mojej, nazwijmy to kariery blogerskiej, TwarzoKsiążka stanowiła dla mnie główne źródło informacji, działające na zasadzie poczty pantoflowej. Znajomy kogoś dowiedział się od innego człowieka, że jest coś, czym warto się podzielić z innymi. Tak natknęłam się na profil Marty Kisiel i cudne opowieści "ałtorki" o kiślach, mackach i różowych "kłulikach", które z kolei pchnęły mnie do przeczytania "Nomen Omen" i "Dożywocia". Obiema powieściami zachłysnęłam się i z radością motywowałam wszystkich do przeczytania. Kiedy więc pojawiła się możliwość jechania na Krakowskie Targi Książki, spotkania "ałtorki", a także zdobycia najnowszej książki - "Siły Niższej" - i, mało tego, dograłam wszystkie weekedny w pracy na moją korzyść, pojechałam. Dobrze liczycie. To było rok temu. Tytuł ten musiał odczekać swoje. Remonty, mieszkanie, praca, dom, rzeczy, recenzje na cito... wiecie jak to jest. Każdy czytacz ma chyba swój Stosik Wstydu. Jednak pewnego pięknego dnia (który wcale się na takowy nie zapowiadał) sięgnęłam w końcu po książkę z wikingiem w fioletowej sukience na okładce.
Może nie mam różowego królika, ale biała alpaka też się nada.

niedziela, 5 listopada 2017

Krucze pieśni pełne baśni, czyli słów kilka o książce Pawła Lacha

Lubię czytać polskich autorów. Naprawdę dużo przyjemności daje mi zagłębianie się w lektury, które oprócz warstwy fabularnej, przemycają motywy z dobrze znanej mi rzeczywistości. Nic też tak nie doprowadza mnie to szału, jak ludzie nie czytający polskiej prozy z zasady i przekonania, że i tak jest gorsza. Wystarczy wziąć cokolwiek z mojej półki (czy jakiejkolwiek półki z polską fantastyką), by przekonać się, jak bardzo mylnym jest to założenie. Miło też utwierdzać się we własnej racji za każdym razem, gdy w ręce trafia książka debiutanta. Choć akurat określenie to nie bardzo pasuje mi do Pawła Lacha, który publikował już swoje opowiadania w różnych magazynach fantastycznych. Precyzyjniejsze wydaje się mówienie o decyzji na powieściowe zaistnienie. Czy w "Pieśni o Kruku" spełnia się jako twórca dłuższej formy literackiej?
Wieczór z herbatą i niemal baśniową książką jako idealny odpoczynek po tygodniu pełnym wrażeń.

niedziela, 29 października 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - NF 11/2017

Poranek w dzień wolny od pracy zarobkowej działa na mnie niezwykle motywująco. Okazuje się, że nagle na wszystko jest czas. Na niespieszne wypicie kawy i zrobienie pożywnego śniadania. Na nastawienie prania i umycie naczyń zalegających w zlewie. Koci żwirek niemal sam się wymienia i ani się obejrzę, a kwiatki są już podlane. Magia. Wypełniona poczuciem dobrze spełnionego obowiązku z niemałą przyjemnością zasiadam przed klawiaturę, pozbawiona tej odurzającej chęci odmóżdżenia się i wykasowania wszystkich ludzkich problemów, o jakich usłyszałam w pracy. Dzień wolny, nieważne jak pochmurny, deszczowy, zimny czy ponury, napawa mnie optymizmem. Dodaje siły na tworzenie zdań zgrabnych, niewymuszonych, swobodnie spływających przez palce na ekran komputera. Wówczas czuję, że pisanie nie wymaga ode mnie usilności, a jedynie chęci. W taki dzień właśnie najprzyjemniej tworzy się recenzje, choć, ze względu na dobre nastawienie, opiniowane tytuły mają ciut. A może się mylę? Wszak czytanie odbywa się w zupełnie innych warunkach, a to ono wyrabia całe zdanie czytelnika. Jak mi to wyszło w przypadku najnowszego numeru Nowej Fantastyki? No cóż. Przeczytajcie sami.
Numer przetyrany przez noszenie w torebce i czytanie w każdym możliwym miejscu, gdzie tylko była na to chwila.

środa, 25 października 2017

O magii w nauce, czyli opowieść o "Czarownicy znad Kałuży"

Muszę przyznać, że mimo popularności "Metra", a także wszelkich trupochodzących wizji dnia jutrzejszego, nie jestem fanką postapokaliptycznej stylistyki książek czy filmów. Ogólnie nie mogę pojąć, w którym momencie rozwój świata poszedł nie tak jak trzeba, iż zamiast wieszczyć nowe technologie pomagające w eksploracji kosmosu, spodziewamy się niemal rychłej zagłady ludzkości. Co z tego, że fantaści i członkowie fandomu znają sposoby na przetrwanie niemal każdej możliwej apokalipsy. Nieco to depresyjne, że patrząc w gwiazdy nie widzimy przestrzeni pełnej eksploracyjnych przygód, a zagrożenie, któremu prędzej czy później przyjdzie nam stawić czoła. Jednakże czasem zdarzy się, iż powieść zamiast wróżyć postępującą degenerację, ukaże szansę na odrobinę normalności, chociaż na mniejszą skalę. I, trzeba się przyznać bez bicia, tym właśnie zaskoczyła mnie najnowsza powieść Artura Olchowego.
Muszę przyznać, że minimalistyczna okładka "Czarownicy..." wyjątkowo przypadła mi do gustu.

niedziela, 8 października 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - NF 10/2017

Bardzo dawno temu, kiedy byłam początkującą fantastką nałogowo odwiedzającą bibliotekę, bo rzadko mogłam sobie pozwolić na kupno książek, z masochistyczną niemal przyjemnością odwiedzałam jedną z kieleckich księgarni. Z internetem różnie wtedy bywało, więc stanowiło to dla mnie najpewniejszy sposób sprawdzenia jakie to nowości pojawiły się na rynku i czego ewentualnie można szukać po wypożyczalniach (lub truć panie bibliotekarki). Pewnego, bliżej nieokreślonego dnia, w owej księgarni przy półce z jedynym słusznym interesującym mnie gatunkiem, znalazła się skrzyneczka z gazetami za złotówkę. Zgromadzone w niej numery były stare, by nie rzec wiekowe w pojęciu mojej wówczas smarkatej duszy, ale stanowiły nie lada skarb. Gdy grzebałam w skrzynce, nie mogąc się zdecydować, co zabrać ze sobą do domu, oczy świeciły mi się ze szczęścia, a ręce drżały z podniecenia. Dziś pewnie podeszłabym do sprawy bardziej rzeczowo, ale wówczas, gdy marzenia o własnym grafomańskim sukcesie i wysokie mniemanie o własnym talencie przesłaniało mi oczy, te stare numery Nowej Fantastyki stanowiły dla mnie kopalnie inspiracji i szkołę "starych mistrzów", jak bezrefleksyjnie określałam tam piszących. Na bogów, jaka ja kiedyś durna byłam.
To już wiek średni, choć nie wygląda

niedziela, 24 września 2017

O mocy zapomnianego szczegółu, czyli "Komandoria 54"

Astronomiczna jesień za oknem wita nas deszczem, zimnem i wszechobecną ponurością. Od mniej więcej tygodnia mam wrażenie, że tę Złotą Polską ujrzę tylko w wystroju bloga, ale hej (!) wbrew nazwisku za temperatury nie odpowiadam. Mimo przygnębiającej aury Mróz czuje się jednak wyjątkowo dobrze. W filiżance paruje ciepła herbatka, w śniadaniu zrządzeniem dobrych bogów zawitała dawno niewidziana sałata, a remont ma się tak bardzo ku końcowi, że po niedzieli mają pojawić się nowe meble. Zatem żyć, nie umierać i w końcu pisać dopóki komputer, internet lub nadgarstki nie wyzioną ducha. Och jakże mi tego brakowało. Tym samym odkurzyłam stosik książek czekających na zrecenzowanie, w wyniku dziwnego zbiegu okoliczności przeczytanych już dawno temu, rzuciłam okiem na spreparowane wówczas notatki i zabrałam się do roboty. Z niektórych rzeczy człowiek zwyczajnie nie potrafi zrezygnować.
Herbatka, kawka, cappuccino.. nieważne. Ważne żeby było ciepłe i pełne szczęścia.

środa, 20 września 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - Fantom Nr 2/2017

Powiem Wam, że recenzencko tytuły układają się w niepokojący sposób. Muszę przyznać, że ostatnimi czasy czytam jak opętana, co ciekawsze książki połykając nawet w dwa dni. Gorzej z pisaniem. W kolejce na zaopiniowanie czekają już co najmniej trzy pozycje, a kolejnych "must review" zwyczajnie nie ruszam, ponieważ wrażenie zwyczajnie mi się pomieszają. Ma to też swoją niewątpliwą zaletę, gdyż w końcu udało mi się przeczytać jakieś tytuły tak bardziej dla czystej frajdy. Nie powiem, przyjemna odmiana, jednakowoż trzeba by się w końcu wziąć co jakiejś konkretnej roboty. Tym samym dziś na tapetę wędruje drugi numer magazynu Fantom. Nie piszę "najnowszy", ponieważ mamy wrzesień, a ja stopniowo przymierzam się do zakupu numeru trzeciego, który mam zamiar zrecenzować jeszcze w tym roku. 
Kawa wypita, zmrok zapada szybciej niż bym chciała, więc pora na pisanie.

niedziela, 3 września 2017

No i popłynęli, czyli jak "Zatopić >>Niezatapialną<<"

Tak, przyznaję się bez bicia, na samo hasło, czy skojarzenie ze steampunkiem, reaguję wręcz chorobliwą ekscytacją. W zasadzie wystarczy mi powiedzieć, że książka będzie miała w sobie coś z klimatu wieku pary (albo była o smokach czy pisaniu), a ja już biegnę z wywieszonym jęzorem do najbliższej księgarni. Dlatego też, gdy zobaczyłam okładkę Zatopić "Niezatapialną" Anny Hrycyszyn, stwierdziłam, iż jest to książka, którą muszę przeczytać. Potem w internecie pojawił się skrócony opis fabuły, a w nim magiczne słowa takie jak "piraci", "parowce" czy "strzelaniny". Wówczas gdzieś w ciemnościach pod skórą zawyła awanturnicza część mojej natury, która jako agentka Jej Królewskiej Mości, była postrachem Siedmiu Mórz, bo próbowała ocalić zagubione skarby (w wyobraźni wszystko jest możliwe) i zapałała porozumieniem dusz do panny Jollienesse Różanowski - głównej bohaterki książki. Nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że książka ta może mi się nie spodobać. Miała przecież wszystko, co mieć powinna, ale... I właśnie o tym "ale" będzie dzisiejsza recenzja.
Nowa przypinka doskonale sprawdza się jako znak wodny zdjęcia :P

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - NF 09/2017

Wakacje nieubłaganie zbliżają się ku końcowi, studenci z niepokojem przeglądają notatki w obawie przed nadchodzącą kampanią wrześniową, a Nocny Król powołuje do życia smoka. Jakby na to nie patrzeć, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nieubłaganie coś się zmienia. Pierwszy września to taki mały Nowy Rok, kiedy to ucząca się barć postanawia sobie różne rzeczy. O dziwo całe lata uczenia się wywołały u mnie podobny nawyk i, chcąc nie chcąc, układam sobie w głowie małe plany zmian. Jednak za nim o nich, zatrzymajmy jeszcze na trochę wspomnienia lata. A cóż może być bardziej wakacyjnego od spędzania tego czasu "nad wodą wielką i czystą"? Tylko czemu tak mało o niej wiemy? Dlaczego więcej osób postawiło nogę na księżycu niż zwiedziło najciemniejsze głębie? I czy coś może być ciekawszą i bardziej tajemniczą pożywką dla wyobraźni niż dno oceanu? Artykuł numeru we wrześniowej Nowej Fantastyce mówi o tym ciut więcej.
Kilka skojarzeń na temat grafiki z okładki znajdziecie w tekście.

niedziela, 20 sierpnia 2017

Projekt GC - Dobro złem czyń, antologia

Dawno, dawno temu, kiedy jakimś cudem miałam więcej czasu na pisanie, wydawnictwo Genius Creations ogłosiło konkurs na opowiadanie, którego motywem przewodnim było hasło Dobro złem czyń. Miałam wówczas jeszcze tyle ambicji, że sama coś tam naskrobałam i z epicką wręcz niecierpliwością czekałam na wyniki. Oczywiście nie udało mi się znaleźć w finałowej dziesiątce, inaczej słyszelibyście o tym dość głośno i wyraźnie. Kiedy w końcu przełknęłam gorycz porażki, pigułkę zawiści i własną poniekąd urażoną dumę (przecież niespełniony pisarz drzemie w każdy parającym się pisaniem) mogłam z czystym sercem  i w swój zwyczajowy chłodno-obiektywny sposób, chwycić w ręce antologię, którą otrzymaliśmy w wyniki wcześniej wspomnianego konkursu. I trzeba to przyznać za raz na wstępie, z takim towarzystwem nie wstyd przegrywać.
Nie chcę nawet liczyć, ile dni minęło od przeczytania za nim udało mi się napisać tę recenzję.

czwartek, 10 sierpnia 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - Smokopolitan nr 8

Konwent, konwent i po konwencie. I, jakby nie patrzeć, trzeba dość szybko wrócić do zwykłej rzeczywistości, spróbować ogarnąć się życiowo i dalej tak pięknie działać jak w zeszłym miesiącu. Nieco utrudnia to brak wolnego, ale czego się dla swojego kochanego bloga nie robi. Tym bardziej, że są rzeczy, które napisać trzeba. Haniebnie odkryłam, że mimo posiadania i chwalenia się ósmym już numerem Smokopolitan, jego recenzja zaginęła gdzieś w mrokach dziejów. A tak się zwyczajnie nie godzi. Dziewiąty numer za raz wyskoczy do kupienia, jeszcze trochę a wrześniowa NF się pojawi, a Fantom wciąż grzecznie czeka na swoją kolej, więc znów zagęści się od fantastycznych prasówek. Trzeba by to po ludzku jakoś rozdzielić. Zatem zamiast brać się za recenzję kolejnej książki, pozwalam sobie napisać co nie co o najnowszym (póki co) Smoko. Nie ukrywam, że jest to także podyktowane faktem posiadania w owym numerze własnego artykułu. Wiem, prywata. A co?
Nie ma to jak robienie zdjęć o 22 i to jeszcze mydelniczką. Dobrze, że jest myszka do pomocy.

środa, 2 sierpnia 2017

Kup Pani alpakę, czyli Jagacon 2017

Projekt Jagacon, z którym bawiłam się od miesiąca (tak po prawdzie było to znacznie, znacznie dłużej), wypadałoby zamknąć jakimś zgrabnym podsumowaniem. Oczywiście w recenzjach nie było tego widać, ale udało mi się przeczytać absolutne minimum z zaplanowanych książek. Niestety wraz z końcem urlopu, ubyło czasu na pisanie, a co za tym idzie, nie mogłam się podzielić z Wami wszystkim swoimi wrażeniami. Ale coś tam osiągnąć się udało. Finałem całej akcji był dla mnie zorganizowany w Miedzianej Górze Jagacon, na którym to mogłam się podzielić swoją wiedzą literacką, czy błysnąć elokwencją. Oczywiście najlepszym podsumowaniem tego byłoby stworzenie pełnej barwnych zdjęć relacji. Niestety nie mogę jej napisać, ponieważ mnie jakby tam nie było. Znaczy się byłam fizycznie i momentami dość namacalnie, ponadto dwoiłam się i troiłam, by wszystko ogarnąć, ale czy tak naprawdę wiedziałam, co się działo na konwencie, poza dwoma salami, którymi przyszło mi się opiekować? Tego bym nie powiedziała.
Żeby ten post chociaż sprawiał wrażenie profesjonalnego wpisu wrzucam logo imprezy.

niedziela, 23 lipca 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - NF 08/2017

Na chwilę, dosłownie na sekundę przyszło mi przerwać Projekt Jagacon, by w chwili wytchnienia sięgnąć po stały punkt programu. Jak już się człowiek podjął recenzowania kolejnych numerów Nowej Fantastyki, to wypadałoby to kontynuować. A że w chwilach większego nieogarnięcia czasowego dawałam radę, to jakże by to teraz porzucać, kiedy po wszystkich moich staraniach widać choćby światełko w tunelu? Nie no, takich rzeczy nie robi się ani ludziom, którzy ci zaufali ani sobie. Tym samym wzięłam się do roboty. Bo czymże jest te kilkadziesiąt stron magazynu, przy setkach, które do tej pory przewertowałam? Zatem do dzieła.
W tym miesiącu jestem ładnie wyrobiona, więc zdjęć własnych jeszcze nie posiadam.

niedziela, 16 lipca 2017

Projekt Jagacon: Niebiańskie Pastwiska - Paweł Majka

Projekt Jagacon to swego rodzaju czytelnicze wyzwanie. Wszystko po to, by w jak najkrótszym czasie przeczytać jak najwięcej stron. Nie dziwi więc, że na dwa tygodnie mojego urlopu przypadły dwie kobyłki autorstwa Pawła Majki. O pierwszej - "Wojny przestrzeni" - mieliście okazję już u mnie czytać. Teraz przyszedł czas na drugi, nagrodzony Żułwiem tytuł "Niebiańskie Pastwiska", będące częścią serii wydawniczej "Horyzonty zdarzeń" promowanej przez Rebis. Nie powiem jak długo książka ta czekała na półce z tytułami do przeczytania. Choć możecie mieć pojęcie, jeśli zdarza Wam się śledzić mój TwarzoKsiążkowy profil, bo zdjęcia z zakupu tego konkretnego tomu pojawiły się... dawno. Bardzo dawno temu. Ale czego się nie robi dla Jagaconu.
Taka mała kolekcja twórczości.

czwartek, 13 lipca 2017

Projekt Jagacon: Sonata dla Motyla - Magdalena Kubasiewicz

W związku z tym, że goście Jagaconu są w dużej mierze całkiem płodnymi pisarzami, mogłam sobie pozwolić na swoiste zaplanowanie kolejności czytania. I nie przypadkiem to właśnie "Sonata dla Motyla" znalazła się po "Bez znieczulenia". Autor tej drugiej pozycji nieco mnie ostrzegał przed treścią, więc mogłam przygotować sobie zawczasu swoistą odtrutkę. A "Sonata..." już swoje wyczekała na stosiku do przeczytania. Połączyłam więc przyjemne z pożytecznym i zabrałam się za nią, bo choć uwielbiam fantastykę, nie znaczy to, że nie czytam obyczajówek. Wśród moich ulubionych autorów wysokie miejsce zajmują Jan Karon czy William Wharton, dzięki którym mam taki szacunek do zwyczajnego życia. Bo nie samą fantastyką żyje człowiek, a czasem dobrze jest sięgnąć po coś zupełnie innego.
Koszulka jako idealne tło reklamowe :)

poniedziałek, 10 lipca 2017

Projekt Jagacon: Bez znieczulenia - Juliusz Wojciechowicz

Właśnie odkryłam wadę i zaletę swojej koncepcji "Projektu Jagacon". Niczym wszystkie książkowe wyzwania motywuje mnie do przeczytania tytułów, po które z różnych powodów prawdopodobnie bym nie sięgnęła. Tym samym cudownie jest odkrywać tytuły i pisarzy wcześniej jakoś umykających poznaniu. Wiąże się to z niesamowitym poczuciem bycia odkrywcą, wydobywającym na światło dzienne nieznane skarby. I gdzie tu wada zapytacie? Przecież chyba nie w tym, że znajdę coś, co mi się nie spodoba. To raczej ryzyko wliczone w koszta tego typu pomysłów. Bardziej chodzi o zakończenie lektury z pełnym lęku stwierdzeniem "Co ja właściwie przeczytałam?" i próbę ubioru tego typu doświadczeń w słowa. Ale słowo się rzekło, kobyłka u płotu, więc działamy.
Okładka i mocno improwizowane tło :)

środa, 5 lipca 2017

Projekt Jagacon: Wojny Przestrzeni - Paweł Majka

Mamy lipiec. Za oknem ulewy walczą ze słońcem i wiatrem o panowanie nad pogodą, a mnie chyba już bardziej nie mogło to nie obchodzić. Urlop dzielę sobie pomiędzy ogarnianie mieszkania przygotowania do Jagaconu. Tak, bo to właśnie dziś rusza u mnie na blogu pierwsza edycja Projektu Jagacon. Z racji tego, że na konwencie w Miedzianej Górze, będę nie tyle odpowiedzialna za samych autorów, ale także za poprowadzenie z nimi spotkań autorskich. Mając w pamięci zeszłoroczne spotkanie z Andrzejem Pilipiukiem (możecie o nim przeczytać tutaj), dla odmiany postanowiłam się przyszykować przede wszystkim poprzez nadrobienie zaległości w lekturze. Niestety magicznego kajetu z pytaniami Wam pokazać nie mogę, ale czemu nie połączyć by przyjemnego z pożytecznym i nie zasypać bloga stosownymi recenzjami? Od tego w końcu jest. Na pierwszy ogień poszły "Wojny przestrzeni" Pawła Majki (które ponadto jeszcze łączą aspekt łączenia się z zaległościami na sierpniowy projekt, ale o tym za miesiąc).
Projekt Jagacon rusza z kopyta.

sobota, 1 lipca 2017

Pobawmy się w Boga, czyli rzecz o śląskiej antologii

Kiedy blogowanie zaczyna się robić poważne? W momencie gdy na widok podpisu pod mailem z prośbą o zrecenzowanie książki musisz przecierać oczy ze trzy razy (nie Krzyniu, to nie Martin, ale chyba przestanę się pukać w czoło za każdym razem jak będziesz to mówił). W każdym razie kiedy rozpoznajesz nazwisko i jesteś w stanie połączyć je z co najmniej kilkoma nagrodami Zajdla to znak, że coś się dzieje. Tak o to z ramienia Śląskiego Klubu Fantastyki napisała do mnie Anna Kańtoch z zapytaniem, czy nie zrecenzuję antologii wydawanej przez ich sekcje literacką. I jak miałam się nie zgodzić? Tym bardziej, że nazwa owej sekcji w subtelny sposób przypomniała mi, że obiecałam sobie relaks z twórczością Zelaznego. I choć wszelkie zbiory opowiadań same w sobie są trudne do zaopiniowania, postanowiłam się tym nie zrażać i tak o to "Zabawa w Boga" trafiła w moje łapki.
Zacne tło dla zacnego tytułu.

środa, 28 czerwca 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - NF 07/2017

Uczniowie od kilku dni cieszą się już wakacjami. Wkrótce też dołączą do nich studenci podzieleni na dwie mniej lub bardziej radosne grupy, w zależności od konieczności przeprowadzenia wrześniowych powtórek. Jednak w lipcu nikt nie będzie się tym przejmował. W lipcu można na chwilę o tym zapomnieć. Niestety nie każdy może sobie na to pozwolić. Niektórzy zamiast dwóch miesięcy byczenia mogą sobie pozwolić jedynie na dwa tygodnie a i to nie zawsze. Nie mniej jednak, jeśli marzy Wam się chwila wytchnienia, polecam najnowszy numer Nowej Fantastyki, w którym redaktorzy przygotowali dla swoich czytelników wyjątkowo "ciepłe" teksty. I niech Was nie martwi, że nadchodzące lato stanie się kolejnym "sezonem ogórkowym", bo oj będzie się działo, będzie. Przynajmniej u mnie.
Zdjęcia robione o 21 to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej, ale jak terminy gonią to trzeba improwizować.

wtorek, 20 czerwca 2017

Chłodne wypominki #2, czyli efekt domina

Witam wszystkich po mniej lub bardziej niezamierzonej przerwie, której powód był jeden: zwyczajnie przestałam wyrabiać. Jak dobrze wiecie, jestem w trakcie remontowania swojego wymarzonego mieszkanka, i coś nas z Lubym podkusiło, że damy radę sami. I w sumie wszystko byłoby dobrze, gdyby nie mój obiecany majowy urlop nie odszedł w niebyt. Niby nic takiego. Mogłam przecież ciągnąć rzeczy po pracy i tak robiłam, bo innego wyjścia nie było. Tylko że czas "po pracy" był moim recenzencko-pisarskim czasem, który raptem skurczył się do kilkunastu minut dziennie. Nieraz wyrwanych, zmęczonych czy wkurzonych, ale zawsze. W maju jeszcze udawałam, że daje radę. Dopinałam terminy, przyjmowałam na klatę połajanki redaktorów i prowadziłam bloga. Do tej pory nie wiem jak to zrobiłam, ale było ciężko. W czerwcu po prostu przestałam udawać, że walące się domino da się jeszcze powstrzymać. Zwyczajnie nie miałam już na to siły. Potrzebowałam wytchnienia. Od wszystkiego. Dziś już mogę pisać bez zgrzytania zębami, więc dobrze zrobiłam. Ale znów czeka mnie odbudowywanie części rzeczy od nowa. A było już tak dobrze.
Wstawiam zdjęcie kota, bo mogę.

środa, 31 maja 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - NF 06/2017

Czasami zdarza mi się myśleć, iż niektóre rzeczy są robione specjalnie dla mnie jak cytrynowa pasta do zębów czy kawa aromatyzowana marcepanem. Oczywiście dwa razy więcej jest momentów, w których świat zdaje się działać mi zupełnie na przekór, ale po co o tym wspominać. Lepiej skupić się na pozytywach. Do historii napisanych przez Rogera Zelaznego, szczególnie tych dotyczących Amberu, od czasów pierwszego roku studiów mam olbrzymi sentyment. Pamiętam cienkie (jak na fantastykę) książeczki, po które sięgałam za każdym razem, gdy na uczelni coś nie zagrało lub pojawiła się olbrzymia tęsknota za czymś znajomym w obcym mieście. Amber był wówczas zawsze na wyciągnięcie ręki. Kiedy więc zobaczyłam okładkę czerwcowej Nowej Fantastyki, ucieszyłam się tak, jakbym spotkała starego przyjaciela. Czułam, że przynajmniej w tym miejscu czeka mnie coś dobrego, ale po kolei.
Dziś na zupełnie nowej podłodze Mroza, Nową Fantastykę trzyma Miś (kot nie chciał współpracować).

piątek, 26 maja 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - Fantom Nr 1/2017

Zdaję sobie sprawę, że ostatnio na blogu zrobiło się nieco monofantastycznie, ale już nadrabiam zaległości, ponieważ dzieje się, oj dzieje. Na polskim rynku wydawniczym pojawiło się nowe pismo opiewające tak lubiany przez mnie gatunek. Magazyn mający nawiązywać do tradycji Klubu Tfurcuf i, przynajmniej taką mam nadzieję, urozmaicający nieco rynek pism fantastycznych w Polsce. Mowa oczywiście o Fantomie, który swoją premierę miał na tegorocznym Pyrkonie. Fakt, faktem nie udało mi się magazynu upolować w kiosku, ale wyłącznie z własnej winy. Zwyczajnie, w całym rozgardiaszu pracowo-remontowym, nie miałam kiedy zrobić sobie maratonu zakupowego w poszukiwaniu egzemplarzu do nabycia, ale zamówienie z obiorem własnym w Świecie Książki też całkiem nieźle się sprawdziło. Dzięki temu już dziś możecie zobaczyć, co ma do zaoferowania najnowsza konkurencja NF i jak bardzo udaje jej się wzbogacić rynek.
Chciałam zrobić artystyczne zdjęcie z kwiatkiem, ale Mysz skradła kadr.

niedziela, 14 maja 2017

Rzecz o stworzeniu i chaosie, czyli kilka iskier, które zmieniło świat

No i stało się. Rzecz niepojęta i niesłychana. Zostałam polecona jako recenzentka. W ten właśnie sposób znalazł mnie Autor. Usłyszał, sprawdził, napisał, przedstawił palącą potrzebę zaopiniowania jego tekstu. Znów samowydawanie. A miałam trzymać się od tego z daleka. Fakt zdarzają się tam ciekawe perełki, ale czasami aż strach się bać, co znajdzie się w tych wątpliwej jakości dziełkach. Tak, ciągle mam uraz po przygodzie sprzed dwóch lat. Fakt, nazwisko redaktora nieco mnie przekonało, bo miałam styczność z jego wcześniejszymi pracami i wiedziałam, że przynajmniej włosów z głowy rwać nie będę. A ponieważ i moje ostatnie doświadczenia z różnymi selfami były całkiem pozytywne, skusiłam się. Z czasem okazało się, iż z Autora jest całkiem wdzięczny rozmówca, a i książka wyszła mu nie najgorsza, więc czemu by o tym nie napisać.
Zapraszam Was na recenzję "Iskier czasoświatu" Krzysztofa Bonka.

sobota, 6 maja 2017

Rozkminianie nad cichym czytaniem, czyli krakowski weekend Mroza

Z czasem Mroza bywa różnie. Wycisnąć z doby wolną chwilę jest ciężko, co dopiero mówić o wolnym weekendzie. Głównie dlatego, że gdy takowy się pojawi, klepię w klawisze do oporu, by nadrobić zaległości nagromadzone przez cały tydzień. Ale o to stała się rzecz niesłychana - wolny weekend mi się przytrafił. Nie może być! A gdyby tego było mało zbiegł się w czasie w odbywającym się w Krakowie Silent Reading Party i urodzinami Hadynki. A że w dawnej stolicy nie byłam całe wieki (od czasu pamiętnych Targów Książki) i udało mi się dostać bilety w rozsądnej cenie, szybko zdecydowałam, że jadę. A potem zaczęły się dziać rzeczy. Okazało się, że akurat w ten weekend wypadał Światowy Dzień Książki i krakowski Weekend Księgarń Kameralnych, co tylko spotęgowało moją radość i wypełniło ten krótki czas niezapomnianą intensywnością. Aż wstyd się przyznawać przed resztą moich krakowskich znajomych, ale nie znalazłabym chwili nawet na jedno piwo z Wami, ponieważ...
Mróz się poważnie przygotowała na wypad. Wzięła poważny aparat z postanowieniem zrobienia masy zdjęć. Jednak nie mam duszy fotografa, a do tego część zdjęć wyszła niewyraźna, więc przykro mi, nie będzie planowanego fotoreportażu.

poniedziałek, 1 maja 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - bonus truck

Czasami wokół mojego blogowania dzieją się dziwne rzeczy. Dostaję książki znikąd, których się nie spodziewałam, na mailu pojawiają się zaskakujące oferty współpracy z afrykańskimi rządami, albo masa wiadomości wyglądających tak, jakbym zapisała się do newslettera wydawnictwa, o którym nawet nie słyszałam. Ostatnio nawet prywatna siostra Mróz poinformowała, że żona jej szefa też prowadzi bloga i nawet słyszała o Powiało Chłodem... Do tej pory nie wiem, jak to możliwe, ale widać nawet takie "cuda" czasem się zdarzają. Bywa jednak, że skontaktuje się ze mną Autor! Gwałtu, rety, cud, szaleństwo i góralska muzyka, bo to może oznaczać dwie rzeczy. Albo pisarz jest tak zdesperowany, że dotarł na krańce internetu w poszukiwaniu recenzenta, albo faktycznie słyszał, ba nawet czytał recenzje na Powiało Chłodem i zgadza się z ich ogólnym przesłaniem, merytoryką i style. Oczywiście zawsze wyobrażam sobie, że ten drugi argument jest dominujący. Tym samym znalazła się autorka, która widząc w internecie recenzje Mróz, spakowała magazyn z opublikowanym w nim swoim tekstem i wysłała go do mnie. A że był to jeszcze nie recenzowany przeze mnie lutowy numer Nowej Fantastyki, to czemu by nie skorzystać z okazji i nie opowiedzieć Wam o nim.
I jak tu się nie cieszyć, kiedy takie dobroci się dostaje.

środa, 26 kwietnia 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - NF 05/2017

Mimo że w ostatnich tygodniach musiałam więcej czasu poświęcić pracy zawodowej, nowy dział bloga stopniowo się rozrasta. Już wkrótce oprócz Nowej Fantastyki, będziecie mogli znaleźć w nim najnowszy, jeśli dobrze liczę już ósmy, numer Smokopolitana, stopniowo coraz głośniej zapowiadany na TwarzoKsiążkowym profilu magazynu. Do tego z pewnością dojdzie Fantom, który swoją premierę ma mieć już na Pyrkonie (przyszły weekend jak pamiętam) i, z tego co mówią wydawcy, ma być dostępny w szerokiej sprzedaży z kioskami Ruch i Kolporterem łącznie, co osobiście z chęcią sprawdzę. Jednak zanim to nastąpi mam przed sobą majowy numer Nowej Fantastyki, który już od niedzieli jest do nabycia w kioskach. W numerze można jednak bez wątpienia znaleźć kilka rzeczy, z którymi warto się zapoznać.

sobota, 15 kwietnia 2017

10 (nie)poważnych faktów o mnie

Jakiś czas temu Karolina Małkiewicz z bloga Zwiedzam wszechświat, nominowała mnie do nietuzinkowego wyzwania "10 (nie)poważnych faktów o mnie". Zabawa o tyle fajna, że pozwala na zacieśnianie więzi blogersko-czytelniczych, a także pozwala na oderwanie się od recenzenckiego kieratu. Trzeba też przyznać, że niezwykle prosty i wdzięczny temat wyzwania stanowi przyjemną odskocznię od poważnych rozważań około książkowych. Bo o kim jak o kim, ale o sobie samej mogłabym pisać bez końca. O czym możecie się przekonać przy niemal każdym moim wpisie, ponieważ wybitnie lubuję się w na poły biograficznych wstępach. Tym samym stworzyło to pewną trudność wyzwania. Znaleźć dziesięć takich faktów, o których Wam jeszcze nie wspominałam... Albo pisałam na tyle dawno, że zdążyliście już o tym zapomnieć. Tym samym zapraszam Was na przegląd dziesięciu mniej lub bardziej poważnych faktów o mnie.
Na zdjęciu wyjątkowo Mróz i Mysz. Chyba nie muszę pisać, która jest która?

niedziela, 9 kwietnia 2017

Dajcie mi trochę więcej dowcipu, czyli jak Wars i Sawa rozruszali Warszawę

W Polskiej fantastyce rzadko można natrafić na coś absolutnie śmiesznego. Zupełnie jakby dobry humor i uśmiech nie szły w parze z naszymi przekonaniami. Im więcej świeżo wychodzącej prozy czytam, tym bardziej jestem przekonana, że poczucie humoru w narodzie zanika. Oczywiście sama potrafię wymienić kilku pisarzy, którzy mają na swoim koncie stricte dowcipne tytuły: Jacek Piekara za nim popadł w "inkwizytorską depresję" stworzył "Arivalda z Wybrzeża", Ewa Białołęcka nim zniknęła, popełniła majtkoworóżową "Różę Selerbergu", Marta Kisiel stopniowo rozbudowuje kisielverse (albo kiśloverse - pisownia zależna od humoru) z aniołami, Lichotką i różowym królikiem na czele, Jacek Wróbel kombinuje z Mistrzem Haxerlinem, a Mortka pływa po pełnych niedorzeczności (ale cudownych) Morzach Wszetecznych. Jednak to wszystko ciągle mało. Wiem, że Pilipiuk podrzuca nam dość regularnie powieści o wampirach w PRLu i wioskowym egzorcyście, ale porównajcie to sobie ze wszystkimi historiami fantastycznymi jakie wychodzą w Polsce. Odsetek tytułów napisanych z myślą o śmiechu czytelnika jest koszmarnie mały. Albo inaczej, Wy, jako zapaleni czytacze, odpowiedzcie sobie na pytanie, jaką śmieszną książkę ostatnio przeczytaliście. Warunek: polski autor. Czekam na wyniki. Dlatego też, gdy zrządzeniem bóstw dobrego humoru nacięłam się na najnowszą książkę wydawnictwa FANTOM, wiedziałam, że muszę ją przeczytać.
Taki tam wiosenny kurczaczek w tle.

piątek, 24 marca 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - NF 04/2017

Jakby na to nie patrzeć, troszkę w moim życiu recenzenckim się pozmieniało. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że recenzje, czy też przeglądy najnowszych numerów Nowej Fantastyki będą pojawiać się cyklicznie. Jak się łatwo domyśleć, raz w miesiącu. W związku z tym, że oprócz tego, zdarza mi się opiniować inne magazyny, postanowiłam ogarnąć podtytuł, pod którym będzie można będzie łatwiej je znaleźć (a także, gdy dorobię się lepiej zorganizowanego archiwum, łatwiej oznaczyć). Tym samym, wszystkie tego typu posty, będzie można znaleźć pod hasłem "Fantastycznie chłodna prasówka", a zapoczątkowuje ją recenzja kwietniowego wydania właśnie Nowej Fantastyki, którą od 22-go marca możecie już dostać w kioskach.
Dobry, zły i biuściasty.

wtorek, 21 marca 2017

Jeden dzień z życia Mroza

Dziś w ramach drobnej refleksji (i swoistego odpoczynku od pisania recenzji) chciałabym poruszyć z Wami jedną sprawę: jak blogerzy książkowi ogarniają się czasowo? Kwestia ta zaczęła mnie nurtować w chwili, w której przeglądając strony towarzyszy w niedoli (albo konkurencji, jak kto woli) zauważyłam, iż niektórzy publikują teksty z niepojętą dla mnie częstotliwością. Możecie mi wierzyć lub nie, ale bywają takie miesiące, kiedy wrzucenie moich skromnych czterech postów wydaje się być misją niemożliwą. Jeśli dorzucę do tego inne swoje aktywności z zadania z charakterystyczną melodyjką w tle. robi się coś, czemu za każdym razem powinny towarzyszyć raczej trąby i chóry anielskie. I dlatego też pytam się Was, znajomych blogerów, jak udaje się Wam to wszystko ogarnąć? Jeśli macie jakieś dobre rady, udzielcie mi swej mądrości, bo skoro ludziom się to udaje to i mnie powinno. Widać jest jakiś sposób, którego nie znam, albo gdzieś popełniam błąd, ale nie wiem gdzie. Żeby ułatwić Wam to zadnie, postanowiłam opisać mój jeden zwykły dzień. Może wspólnie jakoś na to zaradzimy.
I taka optymistyczna maszynka, a co!

sobota, 18 marca 2017

Boshowska krucjata od Wielgusa

Mój negatywny stosunek do wydawnictw typu vanity jest Wam znany. Nie lubię, nie czytam, nie recenzuję, bo już kilka razy nacięłam się na okrutnie źle napisane książki. Przebrnięcie przez nie miało w sobie nic z przyjemności czytania. Dlatego też w obawie o swoje zdrowie literackie zwykłam odmawiać takim publikacjom. Jednak kiedy przy nominacjach do Zajdla znów rozgorzała dyskusja o vanitowcach, udało mi się przeczytać kilka mądrych opinii, które znacząco wpłynęły na moje zdanie. Dlaczego mam "karać" autorów za politykę wydawnictwa? Autorów, którzy w takich przypadkach często sami muszą zadbać o promocję, czy o recenzje ukazujące się w sieci? Ich jedyną przewiną jest marzenie wydania książki, tak dobrze rozumiane przez każdą piszącą istotę. No cóż, ja też wciąż dorastam i recenzencko staram się rozwijać, dlatego też, gdy napisał do mnie autor i nie dał się zbyć moim mrozo-podejściem, postanowiłam dać mu szansę. Dawno włosów z głowy nie rwałam i nie wściekałam się na lekturę, więc czemu nie. Ale pod tym względem akurat się zawiodłam, co już samo w sobie było plusem dla powieści.
Trzeba przyznać wydawnictwu, że okładka wyszła bardzo klimatyczna.

wtorek, 14 marca 2017

Profesjonalizm giganta, czyli chłodne spojrzenie na Nową Fantastykę

Zdarzało mi się oceniać magazyny wydawane przez debiutantów w tym fachu. Czasopisma tworzone przez fanów, dla fanów, bardziej opierające się na zasadzie wolontariatu niż prawdziwej chęci zysku. Jest to szczytna i jak najbardziej słuszna idea, bo prasy fantastycznej u nas jak na lekarstwo albo jeszcze biedniej. Więc, poniekąd z chęci zjednoczenia się z ich twórcami, brałam, kupowałam, czytałam i pisałam. Żeby choć trochę pchnąć tę wiedzę dalej, by choć kilka osób więcej dowiedziało się o istnieniu tytułu. O skuszeniu się na zakup numeru nie wspomnę, bo aż takiego daru przekonywania nie posiadam, ale może? W każdym razie rozumiałam ich chęci, starania i zwyczajnie chciałam pomóc, nawet jeśli opinia miała być tak chłodna, jak nazwa tego bloga. Nigdy nie spodziewałam się, że o tę pomoc poprosi gigant, będący dla mnie synonimem prasy fantastycznej w Polsce. Kolos, wyznacznik poziomu, do którego powinno się aspirować. Innymi słowy siła, po której nigdy nie spodziewałam się takiej prośby, a przynajmniej nie skierowanej do małej mnie. A jednak. 
Tym samym dość niespodziewanie, zapraszam Was do przeczytania recenzji marcowego numeru Nowej Fantastyki.

środa, 8 marca 2017

Przez stany ćwiekowatości

Ci, którzy w miarę regularnie czytują sobie niniejszego bloga, zdają sobie sprawę, że mam pewien problem z twórczością Jakuba Ćwieka. Dla niewtajemniczonych piszę, iż chodzi o to, że nie przepadam za jego powieściami. Oczywiście płakałam czytając "Świetlika w ciemnościach", a "Grimm City. Wilk!" nawet przypadło mi do gustu, ale jego sztandarowych "Chłopców" zwyczajnie nie trawię, a cykl o Kłamcy wypada w stosunku 2:3 na niekorzyść autora. W porządku, nie wszystkich autorów trzeba lubić i czytać, ale mój "problem" polega na tym, że ja bardzo chciałabym polubić twórczość Ćwieka, ponieważ bardzo lubię go jako człowieka. Na każdym konwencie chodzę na jego panele, jak mam okazję to łażę na spotkania autorskie, bo ma się wówczas szansę obcowania z niesamowitą charyzmą Kuby. Zawsze podziwiam jego pomysłowość, zaangażowanie i energię z jaką opowiada o wszystkich swoich projektach. I fakt, właśnie tej energii mu zazdroszczę. Z tych właśnie spotkań wyniosłam przekonanie, że Ćwiekowi najlepiej wychodzi opowiadanie o samym sobie. Dlatego też niemal rzuciłam się na "Stany POP-świadomości", gdy znalazłam je na Krakowskich Targach Książki. Przecież opowiada w niej podróży po Stanach! Co z tą książką mogło być nie tak, by nie stała się moim ulubionym tytułem pióra Jakuba Ćwieka? No właśnie.
Och, jak bardzo chciałam, żeby to było dobre...

sobota, 25 lutego 2017

Ze smokiem po świecie, czyli recenzja Smokopolitan nr 6

To, że niepokojące rzeczy musiały się dziać w redakcji Smoko, wie każdy, kto poświęcił choć trochę czasu na zapoznanie się z ich TwarzoKsiążkowym profilem. Dowodem na owe trudy i znoje niech będzie fakt, że siódmy numer pojawił się przed szóstym, a szósty, choć oficjalnie sygnowany na grudzień pojawił się dopiero w styczniu. Znaczy o możliwości pobrania wersji elektronicznej dowiedziałam się w styczniu, a że można to był zrobić od 31 grudnia to już inna sprawa. Papierowa wersja jest natomiast w sprzedaży dopiero od lutego. Opierając się na własnych doświadczeniach, bałam się, że ten szósty numer może się w ogóle nie pokazać. Ba, że na tym zakończy się prężne działanie Krakowskich Smoków. Ale nadzieja pozostawała, dlatego uparcie śledziłam każdą informację zwiastującą najnowszy numer. Przynajmniej do momentu, w którym mnie zaskoczyli. Napisali, zapytali się, a ja się zgodziłam. Wszak i tak bym to zrobiła.
Oto i ono: nowe Smoko. W końcu.

niedziela, 19 lutego 2017

Tam gdzie rośnie betelowy pieprz, czyli awantura na czternaście fajerek

Zaczęło się przyjemnie awanturniczo, od ruin zaginionej cywilizacji jaszczurów gdzieś na tropikalnym płaskowyżu. Potem poczucie epickiej przygody wzrastało wraz z pojawieniem się piratów, pięknej zabójczyni, tajnego stowarzyszenia, ciekawskiej dziennikarki, nietuzinkowego wynalazcy i sympatycznego profesora. A to wszystko tylko postaci drugoplanowe. Chyba, ponieważ po lekturze pierwszego tomu nieco trudno to ocenić. Jeśli któryś z bohaterów na początku mógł wydawać się mniej ważny, to pod koniec czytania to wrażenie stawało się coraz bardziej zatarte. Jednego mogę być jednak pewna - najważniejsza w tej książce jest przygoda.
Och, jak mi brakowało powieści awanturniczej.

niedziela, 12 lutego 2017

Wyznania geeka-romantyka

Są takie słowa, wyrażenia czy frazy, które każdy z nas chce usłyszeć. "Jutro wolne", "Dostajesz podwyżkę", "Zaliczone" czy "Baza wirusów programu Avast została zaktualizowana". Nie mniej wśród nich najważniejsze jest to wyznanie uczucia, którego święto będziemy obchodzić już za kilka dni. Amerykańskie filmy próbują nam udowodnić, że dużo łatwiej jest pójść z kimś do łóżka niż wypowiedzieć te trzy szczególne słowa (a ja o dziwo momentami patrząc na świat jestem w stanie się z nimi zgodzić), część ludzi zaś uważa je za tak wyświechtane i nadużywane, że nie warte powtarzania (i w tym znajduje się nuta prawdy). Na szczęście wszelkiego rodzaju fani, geecy i nerdy, zaleźli swój własny sposób na obejście tych problematycznych kwestii. Ponieważ oni znają cytaty, słowa klucze będące niczym zaklęcia, frazy kodu, który dla zwyczajnych śmiertelników nic nie znaczy. I właśnie o tym będzie dzisiejszy wpis. Zapraszam na subiektywny przegląd najlepszych wyznań miłości, jakie możecie usłyszeć od swojego geeka.
Wpis zawiera całą masę fabularnych spoilerów bez których nie dałoby się go stworzyć. Jeśli czujesz się urażony, bo nie znałeś takiej klasyki to się wstydź, a nie marudź.

niedziela, 5 lutego 2017

A czy Ty masz w domu Trylogię?

Pewnie już Wam nieraz wspominałam, że jestem prawdziwą córką swego ojca, przynajmniej pod względem zainteresowania wszelkiego rodzaju kryminałami, sensacjami, historiami spod znaku płaszcza i szpady, morskimi opowieściami westernami i szeroko pojętą akcją. Przez co mama, będąc w mniejszości, zazwyczaj nie może przeforsować np. romantycznego filmu do oglądania wspólnie wieczorem. No cóż, córki pod tym względem wdały się w drugiego rodzica. W zasadzie tylko w jednym punkcie moje wspólnoojcowskie upodobania nieco się rozmijają. Tata uwielbia filmy i książki historyczne (szczególnie dotyczące II Wojny Światowej), a ja zamiast nich kocham fantastykę, do której tata ma stosunek dość specyficzny. Niezależnie od różnicy zdań w tym drobnym punkcie, w jednej kwestii zawsze się zgadzamy, wywołując tym samym niezmienny komentarz mamy: "Znowu? Wy przecież znacie to na pamięć!" Niezależnie od wszystkiego, jeśli na którymś kanale leci jedna z części Trylogii, zawsze ją oglądamy.
Na dziś wieczór coś niezwykle klasycznego do poczytania.

niedziela, 29 stycznia 2017

Piękna i Zoltan Bestia

Swego czasu naprawdę uwielbiałam disney'owską wersję baśni "Piękna i Bestia". Jako że sama zwykłam marzyć i pochłaniać książki tonami, dość mocno utożsamiałam się z Bellą wierząc, że "dobrze widzi się tylko sercem", a "najważniejsze jest niewidoczne dla oczu". Oczywiście przekonanie, iż każdego złego chłopca można naprawić dobrem i miłością szło w parze z marzeniem o szarmanckim księciu z bajki. Ale wszyscy kiedyś byliśmy dziećmi. Dziś robię sobie żarty z syndromu Sztokholmskiego Belli i materialistycznie stwierdzam, że z takim zamkiem i biblioteką to żaden potwór nie jest straszny. Z resztą, gdy mankamenty wyglądu zmieńmy na wady w charakterze dostaniemy scenariusz dla około jednej trzeciej wszystkich komedii romantycznych. Ja jeśli dziewczyna na dodatek będzie biedna i pracowita niczym Kopciuszek, a całość przyprószymy pożądaniem to już w ogóle komercyjny sukces historii murowany. Dlaczego? Bo takie motywy zawsze się sprawdzały.
Trochę dobrego słońca i od razu lepsze zdjęcia wychodzą

niedziela, 22 stycznia 2017

A wszystko przez te wścibskie dzieciaki i psa

Czasami lubię się nad sobą zastanawiać. Rozważać skąd się u mnie wzięły niektóre upodobania, a także, co spowodowało to, że jestem jaka jestem. Dla przykładu, wiem dokładnie kiedy i dlaczego zaczęłam lubić kawę, a także w którym momencie istnienia chałwa zaczęła mi smakować. Wiem też dlaczego zaczęłam czytać książki, mimo że we wczesnych latach podstawówki miałam problemy ze składaniem literek i dukałam niemiłosiernie. Domyślam się też, dlaczego dużo łatwiej mi pisać, niż rozmawiać z ludźmi, choć nikt, kto spotkał mnie na tegorocznym Jagaconie wcale by tak o mnie nie pomyślał. Ostatnimi czasy dostałam swego rodzaju olśnienia dlaczego tak lubię stare wierzenia, mity baśnie, co z kolei rozwinęło się u mnie w głębokie zainteresowanie fantastyką, a także sympatia do detektywów ze szczególnym uwzględnieniem pewnego niezwykle logicznie myślącego detektywa. Co z kolei doprowadziło do zamiłowania nie tylko kryminałami ale i zagadkami, myśleniem, kryminalistyką, logiką i całą masą innych rzeczy, które można by pod to podciągnąć. Długo zastanawiałam się (albo raczej starałam sobie przypomnieć), czy Sherlock nie był pierwszy i zamiłowanie do rozwiązywania zagadek nie pociągnęło mnie w stronę tego serialu. Ale niestety, z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę stwierdzić, że kilkuletniemu dziecku rodzice prędzej pozwoliliby obejrzeć animację Hanna-Barbery niż "Psa Baskerville'ów", dlatego wybacz mi Holmesie, ale "te wścibskie dzieciaki" były pierwsze.
Tak dzieciaki, dziś tekst właśnie o Was.

wtorek, 17 stycznia 2017

Dawno temu, w Kraju Kwitnącej Wiśni, czyli rzecz o japońskich baśniach

Kiedy byłam mała, miałam w domu stary, dwutomowy egzemplarz Baśni Braci Grimm sczytany niemal do granic. Bez okładki i z wypadającymi kartkami. Jako dziecko nie przepadałam za tym wydaniem: miało przerażające grafiki pełne czaszek i diabłów, niekiedy tylko pokolorowane jadowicie żółtym tuszem. Mało tego! W żaden sposób nie przypominały bajek, które znałam z telewizji. Pełno w nich było wydłubywania oczu, obcinania kończyn, zabijania i wymyślnych kar, przy których rozżarzone do czerwoności żelazne trzewiki wcale nie wydawały się najstraszniejsze. Miałam bujną wyobraźnię więc takie obrazy wywoływały we mnie silną niechęć do dalszego zapoznania się z tymi historiami. Ale w sumie wiecie jak to jest z lękiem. Z jakiegoś powodu przecież lubimy oglądać horrory. Ja oczywiście odczekałam trochę, podrosłam i postanowiłam je przeczytać. Profilaktycznie robiąc to w biały dzień. Bo niby to tylko baśnie dla dzieci, ale z wyobraźnią nie warto było zadzierać.

Jakie by początki nie były, dorosła już Mróz może pochwalić się znajomością Baśni Braci Grimm bez cenzury (czy innego ułagodzenia), a swoista fascynacja baśniami pozostała. Im bardziej egzotyczne tym lepiej. Dlatego też, gdy pojawiła się możliwość "zażyczenia" prezentu gwiazdkowego (powiązana z możliwością jego zdobycia), poprosiłam o Baśnie japońskie wydawnictwa KIRIN. Na szczęście dobry elf w postaci mojej siostry, postanowił spełnić te życzenie i dzięki temu już w wigilie mogłam się cieszyć dalekowschodnimi opowieściami.
Takiż to zacny prezent dostałam od mrozowej siostry.

sobota, 7 stycznia 2017

Bloger, czy to brzmi dumnie?

W sumie mogłam dziś napisać o Wigilijnych psach, które w końcu przeczytałam, albo o Baśniach japońskich, jakie na gwiazdkę sprawiła mi siostra. Ale nie, musiałam stać się świadkiem rozmowy, wywołującej we mnie złośliwy śmiech, ale i poruszającej tymczasowo rzucone w kąt przemyślenia. A skoro sprawa już wypłynęła na wierzch mojej świadomości, od tygodnia obracam ją w głowie rozmyślając nad jej różnymi aspektami. Otóż zdarzyło się w zeszłą sobotę, że wyjątkowo udałam się na zakupy do jednej z nowszych, łódzkich galerii handlowych. Raz, że są tam wręcz nieopisane pustki, co zwiększa dla mnie przyjemność zakupów, dwa, że dzięki tym "pustkom" nadal mają duży wybór rozmiarów, dzięki czemu idzie coś w moim rozmiarze wygrzebać. Ale wracając do meritum. Skuszona aromatycznym zapachem kawy, weszłam do sklepiku oferującego bogaty wybór rozmaitych ziaren i tym samym stałam się świadkiem "przejmującej" rozmowy pomiędzy Klientem a Panią Sprzedawczynią (czy raczej monologu, ponieważ przez potoczyste zdania pana Klienta trudno się było przebić).
Dziś wieczór kilka refleksji o blogowaniu jako takim.