Potrzeba zadbania o siebie jest identyczna u wszystkich kobiet nie wyłączając nerdek czy geeczek. I o ile makijażem, dodatkami czy ubraniami można dać upust swojej fandomowej miłości, o tyle w przypadku kosmetyków do pielęgnacji nie jest już to tak oczywiste (chyba, że mieszkamy w Japonii i lubimy Hello Kitty albo Czarodziejkę z Księżyca. Z resztą tam wszystko jest możliwe). Na Warszawskich targach Fantastyki udało mi się dopchać do stoiska Soap Szop, na którym mój wzrok przyciągnęło małe pudełeczko (jak się potem okazało z mydłem) z napisem Kanadyjski Rosomak. No cóż, niewiele potrzebowałam, żeby skojarzyć tę nazwę z odpowiednim komiksem Marvela i nie uśmiechnąć się, ponieważ spodziewałam się zapachu potu, stali (adamantium) i krwi moich wrogów, dostając w zamian intensywnie leśny, sosnowy aromat. I choć hasło “Vegan, nerdy, awsome” działało na mnie w sposób dość sprzeczny (dostaje alergii konsumenckiej na wszystkie wegańskie artykuły), postanowiłam nabyć mus do ciała o nazwie Yenneffer (zgadnijcie jak mógł pachnieć).
To tylko część kosmetyków, bo Mysza była nimi aż za bardzo zainteresowana.