wtorek, 27 stycznia 2015

Tam, gdzie macki poniosą, czyli z wizytą na "Morzach Wszetecznych"

Jestem nieodzowną córką swego ojca. Szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę nasze upodobania filmowe. Już jako mała dziewczynka wprost uwielbiałam oglądać wszelkiego rodzaju produkcje z przygodą w tle. Jak widać, wiele od tamtego czasu się nie zmieniło, a ja chyba już zawsze będę pałać sympatią do najrozmaitszych awanturników. Wśród nich, jedno z czołowych miejsc, odkąd tylko pamiętam, zajmują piraci. Oczywiście, we wczesnych latach niewieścich, odbierałam ich jako dzielnych i szarmanckich wojowników morza, stawiających czoła bezdusznemu systemowi. O słodka naiwności! Na szczęście pogląd ten został już porządnie zweryfikowany przez lekturę odpowiednich książek. Sentyment jednak pozostał. Właśnie dlatego odkrycie przeze mnie Marcina Mortki i jego marinistycznych powieści fantastycznych, wywołało tak szeroki uśmiech na mojej twarzy. Jakby nie patrzyć na moje gusta, podwójna zabawa, dlatego też jego dzieła wkrótce zaczęły zasilać moją prywatną biblioteczkę. Ostatnie święta, wyjątkowo obfite pod względem książkowym, wzbogaciły moją kolekcję o kolejną pozycję - "Morza Wszeteczne". Książka ta wyjątkowo nie była promowana przez Trybikowe Wydawnictwo. W miejscu "koszmaru inżyniera" widnieje sugestywny wąż pożerający własny ogon. Nie wnikając jednak w niuanse zmiany wydawcy, skupmy się na treści.


No co poradzić, że dziecko wychowało się na takim wizerunku pirata. Ktoś może kojarzy?

czwartek, 22 stycznia 2015

Łódzkie mądrości, czyli kilka rzeczy, których Mróz nauczyła się na studiach cz.1

Po licznych trudach i przebojach, udało mi się w końcu dotrzeć do tego spokojniejszego czasu, jakim na studiach jest pisanie magisterki. W ramach zagospodarowania swojego czasu wolnego, którego nagle zrobiło się pięć razy więcej niż dotychczas, "bawię" się w Alchemika na Zielarstwie. Nieuchronnie zbliżający się koniec mojej już nieco przydługiej edukacji, wymusza na mnie pewne refleksyjne rozważania. Nieubłaganie zbliżam się do finału dość znaczącego etapu w moim życiu i wartałoby się zastanowić, czego przez ten czas się nauczyłam. Oczywiście ostatnie cztery i pół roku nie robiłam nic poza zdobywaniem wiedzy, jakże niezbędnej w dumnym zawodzie farmaceuty. Znam więc wzór na oranż metylowy, wszystkie substancje czynne występujące w rumianku, rozmiar filtrów HEPA służących do wyjaławiania powietrza oraz wiem, że dosłownie każdy lek może wywołać nudności, wymioty, biegunki (objawy nazywane przeze mnie "Złotą triadą przewodu pokarmowego"). Jak widać są to same absolutnie niezbędne rzeczy. Oprócz mniej lub bardziej częstego uczęszczania na zajęcia, starałam się wieść życie normalnego studenta z innego miasta, przy czym moje przygody mieszkaniowo-lokatorskie można by opisać w zupełnie odrębnym wpisie. Zmierzam jednak do tego, że przebywałam w tym czasie z dala od domu rodzinnego, przeważnie zdana na siebie. Nie martwcie się na zapas. Nie szykuję Wam opowieści o pierwszej przypalonej zupie, przygodach z buntowniczą pralką czy bólach związanych z niewłaściwym gospodarowaniem finansami. Umiejętności, pozwalające mi na samodzielne życie w innym mieście, nabyłam już dawno temu. Opowiem Wam jednak o przemyśleniach, których prawdziwość musiałam odczuć na własnej skórze.

Taka kwintesencja.

sobota, 17 stycznia 2015

Przedziwna menażeria, czyli zaproszenie do "Ligii niezwykłych dżentelmenów"

Adaptacje filmowe potrafią być złe. Wiedzą o tym przede wszystkim miłośnicy książek, którzy nie raz mieli już ochotę poćwiartować scenarzystów, a producentów obedrzeć ze skóry, za to, co zrobili z ich ukochanymi lekturami. Ja sama czułam wyraźną potrzebą by poucinać ręce twórcom animowanej wersji "Dragons of Autumn Twilight", za tak absolutne zniszczenie ekranizacji pierwszego tomemu mojej ukochanej serii DragonLance. Komiksy przenoszone na srebrny ekran mają się nieco lepiej, szczególnie od czasów pierwszego "Iron Mana", ale dobrze wiemy, że nie zawsze tak było. Dość bolesnym przykładem niech będzie tutaj "The League of Extraordinary Gentelmen" - film zmarnowanej szansy, po którym, jak głosi plotka, Sean Conery postanowił zakończyć karierę. Przykro mi nazywać tę produkcję kiepską, ponieważ jako nastolatka, strasznie ją lubiłam. To było moje pierwsze zetknięcie się ze steampunkiem, jeszcze za nim na dobre dowiedziałam się co to znaczy! Przygnębienie i żal jakie odczuwam wobec tej ekranizacji zostały pogłębione, w momencie gdy poznałam komiksowy oryginał. Świadomość tego niewykorzystanego potencjału, stała się dla mnie wręcz przytłaczająca. Co takiego jest w tym graficznym pierwowzorze, czego nie ma w wersji kinowej? W zasadzie wszystko, z czego można stworzyć prawdziwy hit, ale o tym przeczytacie dalej.


Filmowa Liga wygląda właśnie tak. Przy komiksowej wypada... no cóż. Za raz przekonacie się jak.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Cesarzowa wiecznie żywa, czyli rzecz o pewnym pomniku

Kiedy pierwszy raz wpadła mi w ręce "Achaja", byłam mniej więcej w pierwszej klasie liceum. Stare wydanie stało sobie jak gdyby nigdy nic na półkach Pikowej księgarni, która w tamtych czasach posiadała tak różnoraki wybór prozy fantastycznej, że można było płakać ze szczęścia. Okładka trylogii Ziemiańskiego dość mocno przyciągała mój wzrok: ta sama dziewczyna w różnych mundurach, ewidentnie gotowa do walki. Bardzo chciałam ją przeczytać, choć równocześnie odmawiałam sobie choćby zerknięcia na tylną okładkę, mogącą zdradzić mi choć niewielką część jej historii. Wówczas okazało się, że kolega z klasy ma, ale tylko dwa ostatnie tomy. Nie ważne. Pożyczyłam i przeczytałam z wypiekami na swej młodej, niewinnej twarzy. Wtedy też zrozumiałam, dlaczego ów znajomy obdarzył mnie tak intrygującym uśmiechem podczas wręczania mi książek. Ponadto czułam, iż ta konkretna powieść jest w jakiś sposób ważna dla mnie, choć jeszcze nie do końca rozumiałam dlaczego. Potem, nie było roku, w którym bym nie stwierdziła "Dawno nie czytałam >>Achai<<, więc powinnam to zrobić". No cóż, z ulubionymi tytułami już tak jest. Trudno więc mi się dziwić, że gdy na rynek zaczęły trafiać kolejne części "Pomnika Cesarzowej Achai", zdobywałam je jedna po drugiej i to w bardzo krótkim, jak na mnie, czasie po wydaniu. Dziś, już po lekturze czwartego tomu, mogę podzielić się z Wami swoimi spostrzeżeniami.


Suchar codzienny: 
-Dlaczego "Pomnik Cesarzowej Achai" to fantastyka"
-Bo Polska nie zostanie mocarstwem.

środa, 7 stycznia 2015

Gdzie pięciu się bije, czyli na świeżo o "Hobbicie"

Wbrew temu, co można przeczytać na tym blogu, nie interesuję się tylko filmami tak starymi, że nawet najstarsi górale nie pamiętają, kiedy to były wyświetlane na srebrnym ekranie. Naprawdę lubię sobie czasem pójść do kina, czy to dla wyjątkowej produkcji, czy dla klimatu panującego na sali (o ile nie jest wypełniona gimnazjalistami). Niekiedy też, korzystając z okazji, iż w mieście mojego aktualnego zamieszkania znajduje się IMAX, można obejrzeć coś dla efektów, szczególnie gdy ma się obawy odnośnie fabuły. Tak też było tym razem. Mimo że poprzednie części "Hobbita" obejrzałam w łódzkim Cinema City i tak samo planowałam zrobić z najnowszą, to jednak opinie znajomych i innych recenzentów, wywołały u mnie pewne obawy, czy aby na pewno powinnam to zrealizować. Aczkolwiek niepokorny duch we mnie stwierdził, iż pewne rzeczy należy testować na własnej skórze, dlatego też  postanowiłam zaryzykować. Teraz, niemal w pięć godzin po seansie, pragnę podzielić się z Wami swoim zdaniem. 


Najlepszy skrót trylogii, jaki można znaleźć w internecie. Chociaż książka też jest niezłym "streszczeniem".

piątek, 2 stycznia 2015

Plany, zmiany, magisterka, czyli jak Mróz wita Nowy Rok

Witajcie moi wierni i cierpliwi Czytelnicy! Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! Żebyście na chłodno podchodzili do każdego problemu, studzili zapał nierozważnych pomysłów i czuli na skórze lekki powiew przygody! Dołączam się także do życzeń ogólnego dobrobytu i spełnienia największych marzeń, nawet tych szczególnie gorących. Zdaję sobie sprawę, że zewsząd jesteście atakowani wszelkiego rodzaju podsumowaniami i rankingami najlepszych rzeczy/momentów, które miały miejsce w ubiegłym już roku, dlatego też, choć tym razem zrobię to co wszyscy, postaram się dla odmiany wypowiedzieć krótko, ale nie mniej treściwie.


Imprezowe Minionki. Tylko dlatego, że lubię ;)