piątek, 30 grudnia 2016

A co mi tam, czyli jednak robię podsumowanie

Raczej nie jestem fanką wielkich końcowo-rocznych posumowań. Raz, że "moda" na takie wpisy o tej porze roku mnie zawsze zniechęcała, a dwa, zawsze było coś ważniejszego do napisania. Tylko, że w tym roku wydarzyło się tyle różnych rzeczy, iż spokojnie mogłabym je rozbić na trzy ciekawe lata. Skompresowanie tego wszystkiego do nierozciągalnych dwunastu miesięcy poskutkowało oczywiście wewnętrznym chaosem i brakiem czasu na niektóre aktywności. Doba z gumy nie jest, choć czasami bardzo bym tego chciała.

wtorek, 20 grudnia 2016

A gdyby tak płacili za czytanie, czyli dokąd ten świat zmierza?

"Ech, powinni mi płacić za czytanie". Któż z nas Moli Książkowych czy Blogowych Recenzentów nigdy nie pomyślał w ten sposób, patrząc na swój stosik powieści do przeczytania? Kto z bólem nie szedł do pracy, porzucając dopiero co napoczęte lektury wiedząc, że bez stałego dochodu nabywanie nowych pozycji do czytania mogłoby być znacznie utrudnione. Poza tym, czyż nie byłoby to przyjemne siedzieć w domu, czytać i dostawać za to pieniądze. Sama nie zliczę, ile to razy sama tak pomyślałam, dopatrując się w tym prostym zdaniu, marzycielskiego rozwiązania trudnych kwestii zawodowych. Tak niepoważnie rzucane stwierdzenie nigdy jednak nie wywołało u mnie zastanowienia w kwestii, któż to właśnie miałby mi za moje czytanie płacić. Lektura jednego z najnowszych opowiadań Marcina Przybyłka zmieniła ten stan rzeczy.
Taki tam Hemingway, czyli jedyne sensowne zdjęcie wyskakujące w wujku google po wpisaniu haseł "celebryta" i "pisarz". Oczywiście w wersji anglojęzycznej. Nie chcecie wiedzieć, co się pojawiło w wersji polskiej.

niedziela, 11 grudnia 2016

Między nami bibliofilami, czyli rzecz o czytaczach mobilnych

Moje pierwsze dni w Łodzi jakieś sześć lat temu. Na Bałutach wsiadam w tramwaj numer jedenaście i spokojnie zmierzam do Ikei. Jeszcze nie wiem, że przede mną blisko godzina jazdy. W Kielcach nie ma takich odległości. Po jakichś piętnastu minutach znudzona, zaczynam przyglądać się pasażerom. Od razu zauważam ludzi pogrążonych w lekturze nie tylko papierowych książek, ale i tych elektronicznych. Pierwszy raz widzę czytnik ebooków inaczej niż na półce w sklepie z zatrważającą ceną obok niego. Nowa technologia fascynuje mnie i odpycha. Bo jak to tak czytać bez zapachu tuszu i papieru? Nie mniej jednak przeklinam własną głupotę. W wynajmowanym pokoju leży przecież stosik książek zabranych jeszcze z domu. Ale jest to dobra nauczka na przyszłość. Komunikacją miejską w Łodzi, lepiej nie poruszać się bez lektury. Choć jeszcze nie zdaję sobie sprawy, że częściej będzie to lektura notatek z ostatnich zajęć.

niedziela, 4 grudnia 2016

Bo świat jest zły i brzydki, czyli dajcie mi coś budującego!

Odkąd mój stosik recenzencki znacznie się powiększył, zostało mi mniej czasu na czytanie własnych, od miesięcy wyczekiwanych powieści. Wszystko zgodnie z zasadą "Najpierw obowiązki", choć Luby zasugerował modyfikację, by co trzy recenzenckie czytać jedną dla frajdy w ramach umysłowego odpoczynku, co patrząc po grubości niektórych pozycji, powinnam zastąpić konkretną liczbą stron, ale mniejsza o to. Fakt, że dzięki temu jestem w miarę na bieżąco ze współczesną prozą fantastyczną i innymi nowinkami, ale dostrzegam też niepokojącą prawidłowość - brak budujących książek. Może to tylko kwestia zwyczajnego pecha związanego z nagromadzeniem tytułów o negatywnym wydźwięku i krytyce wobec świata, ale nie jestem pewna czy tylko o to chodzi.
Tak mi jakoś pasuje do dzisiejszego wpisu

wtorek, 29 listopada 2016

Śnieżno-kocie rozważania, czyli wór obfitości

Tak sobie ostatnio myślałam, o czym mogłabym Wam napisać. Nie żebym nagle przestała czytać i nie miała co recenzować. Wręcz przeciwnie. Jeśli zaglądacie od czasu do czasu na mój TwarzoKsiążkowy profil, macie niejakie pojęcie o tych trzech tysiącach stron, jakie mam do przeczytania do świąt (dla pocieszenia tysiąc już za mną). Tylko, że to takie boczne projekty, teksty, które miały być tworzone niezależnie od siebie w równych odstępach czasu. Problem polega na tym, że stosowne książki zamiast przychodzić do mnie stopniowo, zleciały się wszystkie w jednym momencie, generując u mojego Lubego kolejną partię złośliwości, dotyczącą wyłożenia podłóg literaturą. Książek oczywiście nigdy dość, ale czasu na czytanie mogłoby być więcej, ponieważ mój stosik książkowy, powoli zmienia się w ścianę nie tylko z uwagi na obecność kota w domu, ale i objętości. Swoistą dumę z posiadania tych zacnych pozycji przysłania wstyd z fakty, że niektóre tytuły znajdują się w nim od pół roku. Bez możliwości przeczytania w najbliższym czasie.
Krótki rzut oka na książkową ścianę, która rośnie mi na stoliku. Widzicie coś dla siebie?

niedziela, 20 listopada 2016

Na granicy absurdu i niedorzeczności, czyli Dylan Dog znowu w akcji

Musze przyznać, że nieco to trwało. Fakt, nie jestem z tego dumna, tym bardziej, że drugi zeszyt z przygodami "detektywa Mroku" wydany przez Bum Projekt wyszedł już jakiś czas temu. Oczywiście nabyłam go dość szybko, by potem odłożyć go na stosik rzeczy do przeczytania... I to był błąd. Ponieważ rzeczony komiks leżał na nim dość długo. Na tyle, że w między czasie wydano trzeci zeszyt, który zdobyłam na MFK. Radości nie było końca, ale wstyd pozostał. Bo jak to? Nie znalazłam nawet godzinki, którą mogłabym poświęcić na rzecz pewnego problematycznego detektywa? Ech no nie znalazłam. Zawsze było coś ważniejszego do czytania. Wiem, że tym samym złamałam serce Dylana, ale już spieszę to naprawić, ponieważ zeszyt o podtytułach Miasteczko Ramblyn i Bestia z jaskini naprawdę zrobił na mnie wrażenie.

niedziela, 13 listopada 2016

Rzecz o trudnych książkach, czyli recenzja "Fobii" Dawida Kaina

Już dawno temu nauczyłam się, że do niektórych książek muszę po prostu dojrzeć. Sztandarowym przykładem jest tutaj Zimowy Monarcha Beranrda Cornwella - powieść której jak nastolatka nienawidziłam za odarcie z mitu postaci Króla Artura. Po latach jednak pokochałam ją właśnie za to. Za to, że Artur okazał się być zwykłym człowiekiem z licznymi zaletami, ale i wadami, przez co dużo łatwiej było się z nim utożsamiać. Ponadto moja wcześniejsza niechęć do braku oczywistej magii, została zastąpiona przez sympatię do tej niepewnej dwuznaczności: czy to tylko sztuczki, iluzje czy jednak coś więcej. Z tamtego, niezbyt chlubnego, okresu pozostało mi jedno opinio-wspomnienie. Jakoś intuicyjnie czułam, że książka ta może być dobra, nawet bardzo, ale nie dla mnie. Nie w tamtym momencie. Teraz mam podobnie.
I grafiki na okładkach wydawnictwo ma coraz bardziej przejmujące.

niedziela, 6 listopada 2016

Koszmar dla introwertyka, czyli Mróz na Targach Książki

Książki czytam nałogowo i w podobnym trybie też je kupuje. Ostatnimi czasy w takiej ilości, że jedna z koleżanek śmiała się, że taniej by mi wyszło, gdybym paliła papierosy. W sumie, zależy ile. Jednak, jakby na to nie patrzeć, bez większego wahania można mnie zaliczyć do grona szalonych książkoholików. Trudno się więc dziwić, że kiedy czas i finanse pozwoliły, postanowiłam się wybrać na chyba największą orgię fanów słowa pisanego. A jeśli do tego dorzucić możliwość odwiedzenia Hadynki, której wizytę obiecywałam od początku jej studiów (czyli jakieś osiem lat z okładem), to wręcz nie mogłam nie wybrać się do Krakowa w poprzedni weekend. Miał być szał! Kulturalne rozmowy, polowanie na ulubionych autorów, dyskusje z blogerami, nawiązywanie znajomości i cała masa kupionych książek. A co było? Było zdecydowanie za dużo, jak na jedną małą Mróz!
To już zdecydowanie przerosło znamiona samego hobby.

czwartek, 27 października 2016

Preludia i Nokturny, czyli nocna opowieść o Władcy Snów

Kiedy dzieci nie chcą spać, opowiada się im historię o Piaskowym Dziadku, który zsyła dobre sny tylko grzecznym pociechom, a dla tych niepotrafiących się zachować, ma specjalne koszmary. Oczywiście, by uniknąć tej niezbyt przyjemnej kary, powinno się posłuchać rodziców i szybko znaleźć się w łóżku. W ich opowieściach jest to zwykle jowialny staruszek w szlafmycy, z nieodłącznym workiem pisaku, którym sypie nam w oczy, żebyśmy nie mogli go dostrzec. Stąd oczywiście "piasek w oczach", jaki towarzyszy nam każdego ranka. Przynajmniej tak mówiło się u mnie. Mimo że Piaskun, bo i tak był zwany, mógł zsyłać również złe sny, nie odbierało się go jako postać negatywną czy jakoś specjalnie straszną. Był nawet nieco bagatelizowany, szczególnie przez dorosłych, bo czy ktoś poważny mógłby się zajmować tak frywolną rzeczą jak sny? Świadomość jego potęgi zyskujemy dopiero, gdy już jako nieco starsi odbiorcy obejrzymy "Strażników marzeń", gdzie Piasek jest zdolny do stworzenia wszystkiego, co dzieci są w stanie wyśnić (a może to dzieci śnią o wszystkim, co ten jest w stanie stworzyć?). Jednak nic nie jest nas w stanie przygotować na to, co stworzył Neil Gaiman.
Tak akurat wyszło, że mam przerwę w pozycjach recenzenckich, więc można pocztać coś dla samej frajdy.

piątek, 21 października 2016

Postapokalipsa po polsku, czyli warszawskie Walking Dead

Jaka wyglądałaby apokalipsa zombie, wie każdy, kto ma choć częściowy dostęp do Internetu czy telewizji. Różnego rodzaju amerykańskie produkcje z lubością zalewają nas wizjami końca świata w towarzystwie żądnych ludzkiego mięsa umarlaków. Schemat tych historii jest zwykle taki sam: bliżej nieokreślona przyczyna podnosi z grobu ludzi, którzy wkrótce dziesiątkują ludzkość, a przetrwają tylko najsilniejsi lub, potrafiący się najlepiej przystosować do zmiennych warunków. A wszystko to w pięknych okolicznościach zniszczonych amerykańskich miast i miasteczek. Gdyby tak jednak przenieść wspomnianą tragedię na bardziej swojski grunt? Do mniej lub bardziej znanej Warszawy niż, w pewien sposób egzotycznej, Atlanty? Efekt może być ciekawy. 
Recenzja pierwotnie ukazała się na portalu Gildia.pl 

niedziela, 16 października 2016

Władca marionetek, czyli o niebezpieczeństwach wielkiej pasji

Załóżmy, że jesteście ludźmi z pasją. Że od dłuższego czasu doskonale wiecie, czym chcecie się zajmować i jak do tego dojść. Jesteście uparci, więc robicie wszystko, żeby dostać się do wybranej szkoły czy uczelni, mającej ułatwić Wam zgłębianie Waszego konika. A co jeśli się nie uda? W którymś momencie powinie Wam się noga? Świat się przecież nie zawali, prawda? Jak nie ta, to inna uczelnia. Dopóki żyjemy, możemy wciąż próbować. No cóż... Martin - główny bohater powieści Anny Karnickiej zatytułowanej "Paradoks marionetki: Sprawa Klary B." - nie ma tyle szczęścia. Jego wymarzona Praska Szkoła Lalkarzy nie jest zwykłą uczelnią artystyczną. Kiedy dostaje zaproszenie na egzamin wstępny do niej, nie spodziewa się, że za spełnienie jego marzeń o pracy w teatrze przyjdzie mu słono zapłacić.W tym samym czasie też zostaje zamordowana jego najlepsza przyjaciółka, a on nie bacząc na konsekwencje, stara się rozwikłać zagadkę jej śmierci. Jednak co to ma wspólnego ze szkołą dla przyszłych "władców marionetek"? Jego rodzinna Praga jeszcze nigdy nie wydawała mu się tak obca.
Co jak co, ale grafiki na okładkach robią się coraz lepsze :)

niedziela, 9 października 2016

Przygody komiksowej zakupoholiczki, czyli MFKiG inaczej

Tak szczerze to miałam nie pisać tego wpisu. Nie dlatego, że w tym roku wyjątkowo ominęłam Międzynarodowy Festiwal Komiksu. Trudno olać taką imprezę szczególnie, gdy odbywa się w Twoim mieście. Powiem więcej, po niewypale kapitularzowych zakupów byłam wręcz podekscytowana ilością stoisk, które miały czekać na mnie na Atlas Arenie. I w tym sęk! Niczym rasowa zakupoholiczka, przez cały tydzień nie myślałam o niczym innym, jak tylko o tym, na co wydam swoje "żetony dorosłości". Przemilczę fakt, że przydałyby mi się zainwestować w tak niezbędne do życia rzeczy jak nowy odkurzacz, czy deska do prasowania... Ale Bum! Projekt akurat ogłosiło premierę nowego Dylana... No i w sumie człowiek musi mieć jakieś złe i słabe strony. Tak więc zapraszam na "nie-relację" z MFK zakupowym okiem.
Miałam nic nie pisać lub skrobnąć coś krótkiego, ale wyszło jak wyszło.

czwartek, 29 września 2016

Niebieskim króliczkiem i tłumami, czyli relacja z Kapitularzu 2016

W ubiegły weekend stała się rzecz straszna - musiałam dokonać rozdzierającego serce wyboru Łódź czy Kielce. A wszystko dlatego, że wówczas w obu moich ukochanych miastach odbywały się miejscowe konwenty fantasy Kapitularz i Sabat. I bądź tu człowieku mądry! W zeszłym roku obie imprezy były tak zgrane, że łącznie z MFKiG utworzyły mi trzytygodniowy maraton konwentowy, który, jakby nie patrzeć, radował me fanowskie serce i mocno niepokoił portfel, ale na pasje nie ma przeproś. No cóż, może w przyszłym roku kalendarz konwentowy będzie dla mnie bardziej przychylny, w tym musiałam zdecydować i mój wybór padł na Łódź. Czy słusznie?
Relację czas zacząć.

poniedziałek, 19 września 2016

Daleka bliska podróż, czyli Mróz na urlopie

Kiedy po zakończeniu nauki, w końcu idzie się do pracy, w trakcie pierwszego lata przeżywa się pewien szok. Ta bolesna świadomość, że cała dzieciarnia i studencka brać ma aktualnie wolne najbardziej boli w słoneczne ciepłe dni, kiedy jednak trzeba iść do pracy. No cóż, powoli trzeba się przyzwyczajać do takiego stanu rzeczy i jak najbardziej umiejętnie korzystać z magicznego słowa "urlop". W momencie, gdy jesteś najmłodsza stażem w nowej pracy, wiesz też, że na swoją kolej musisz poczekać. I w końcu, gdy lato już niemal przeminęło, i mnie udało się wyjechać. Chociaż na trochę. Tylko trochę zakuło, kiedy zapytana w pracy z entuzjazmem opowiedziałam, gdzie jadę, usłyszałam zawiedzione "Myślałam, że za granicę". Żeby nie było nieporozumień, owo "ukłucie" nie wynikało z tęsknoty za zagranicznymi wojażami, lecz niezrozumieniem ludzi, iż dobrze można się bawić niezależnie od miejsca i mieć odmienne oczekiwania odnośnie urlopu. Ja potrzebowałam ciszy, wina i książek i właśnie to dostałam, razem pysznym jedzeniem i jeszcze lepszą kawą. A wystarczyło wsiąść w auto i przejechać marne 400 km w stronę wschodniej granicy. I tak właśnie Mróz wraz z Lubym wylądowała w Zamościu.
Widoczek na ratusz w Zamościu.

poniedziałek, 12 września 2016

O nadziei na polskie fantasy, czyli "Krew i stal" wg Mróz

W ostatnim numerze magazynu "Smokopolitan" można było przeczytać zajmujący felieton Piotra Górskiego "O poznawaniu gatunków". Tematyka w nim poruszona kazała mi głębiej zastanowić się nad polskimi powieściami fantasy. Oczywiście pierwsza myśl pada na sagę Wiedźmińską Sapkowskiego, a druga na meekhańskie opowieści Wagnera. Za raz potem tupta trzecia myśl o "Kronikach Drugiego Kręgu" Białołęckiej i czwarta podpowiadająca o Wilżyńskiej Dolinie Brzezińskiej. Piąta się już nie pojawia, ponieważ wszystko, co podsuwa rozum, serce dyskwalifikuje jako fantasy. Coraz mniej jest magiczno-mistycznych powieści, nie tylko dlatego, że pisarzom brakuje na nie pomysłów, ale dlatego, że nawet od magii czytelnicy wymagają logicznego działania i racjonalnego podejścia jej użytkowników (wystarczy spojrzeń na zabiegi jakich użyli Grzędowicz czy Ziemiański). Bogowie już nie wybijają szyb w oknach ateistów, ponieważ, powtarzając za autorem tekstu, postęp zabił magię, szczególnie tę, ukrytą w nas samych. Jest że więc może dla nas jakieś światełko w tunelu? Może...
I w końcu na tapecie "Krew i stal" Jacka Łukawskiego. Ostrzegałam, że do tego dojdzie.

wtorek, 6 września 2016

O fantastyce militarnej, czyli recenzja Smokopolitan nr 5

Stabilne życie osobisto-zawodowe sprzyja nadrabianiu zaległości. Mimo że majowy numer magazynu "Smokopolitan" nabyłam za raz po jego premierze, to jednak gorący czas życiowo-przeprowadzkowy nieco opóźnił jego przeczytanie, a potem i napisanie mojej skromnej opinii. O zaległościach pozycji obowiązkowo recenzenckich nie wspominając. Fakt, pod względem terminowym obsuwa to nie mała, ale skoro szóstego numeru jeszcze na horyzoncie nie widać, czuję się poniekąd rozgrzeszona i śpieszę swój błąd naprawić. Tak o to nadszedł ten spokojny dzień, w którym, posiłkując się magazynem dla przypomnienia, mogę co nieco o gazetce opowiedzieć (jak tak dalej pójdzie, to może i opowiadaniach nominowanych do Zajdla napiszę, mimo że nagroda już dawno temu przyznana).
I znów to epicko-kucykowe zdjęcie :) Tylko dla Waszych oczu :)

wtorek, 30 sierpnia 2016

W uścisku "Miedzianej Rękawicy", czyli dalsze przygody w Magisterium

Dla Calla powrót na wakacje do domu był nie lada wyzwaniem. Nie dość, że postanowił zostać w szkole, której szczerze nienawidził jego ojciec, to jeszcze przyprowadził do domu ogarniętego chaosem wilka. W oczach swego rodziciela coraz bardziej zaczął się upodabniać do Constantine'a Madena - wroga numer jeden tamtejszego, magicznego świata. W wyniku dość szczególnego nieporozumienia i wyjątkowo niejasnych (by nie rzec mrocznych) planów Alastaira wobec syna. Potem jest już tylko szaleńcza ucieczka, spotkanie z przyjaciółmi i nowy rok szkolny. Na nieszczęście dla Calla i pozostałych, zło nie ma zamiaru czekać choćby do końca zimowego semestru, by dać o sobie znać. Nim nauka zacznie się na dobre, dzieciaki będą musiały wyruszyć na niebezpieczną misję, nie tylko po to by odzyskać niebezpieczny artefakt, ale i ocalić ojca Calla.
Jak już recenzować serię, to książka po książce. Co nie?

czwartek, 25 sierpnia 2016

Mroźna próba żelaza, czyli czytelniczy powrót do korzeni

Co jakiś czas zauważam u siebie "zaskakujące" zmiany w czytelniczych upodobaniach, przejawiające się dojrzalszym wyborem lektur, chętniejszym sięganiem po klasyków i ogólnym nadrabianiem zaległości w tej kwestii. Jednak czasem zwyczajnie ma się dość poważnego, metaforycznego lub wielowymiarowego podejścia do świata, w którym bohaterowie prezentują tyle odcieni szarości, iż trudno jednoznacznie określić ich charakter. Czasem aż znów chciałoby się być dzieckiem i z taką samą niewinną ekscytacją patrzeć na powieści, nie doszukując się w nich drugiego dna czy głębszej puenty. Innymi słowy, chciałam się poczuć znów, jak w dniu kiedy pierwszy raz przeczytałam Harry'ego Pottera. Naprawdę! To połączenie niedowierzania i fascynacji, połączone z maniakalną chęcią skończenia książki i niecierpliwym oczekiwaniem kolejnego tomu, nie powtórzyła się w takiej skali od czasów zakończenia sagi przez Rowling. Dlatego też, dałam się skusić na coś, co sądząc po okładce, przypominałoby mi, choć częściowo, jak się wówczas czułam.
Dziś na tapecie coś mniej poważnego, a bardziej współczesnego - "Próba Żelaza" Holly Black i Cassandry Clare

sobota, 20 sierpnia 2016

Summer Lovin' Book Tag

Za sprawą kochanej, rozkminiającej Hadynki, stało się tak, że zostałam nominowana do letniej zabawy książkoholików. Szczerze mówiąc nie mam zielonego pojęcia, kto to zaczął, a do "łańcuszków" miewam raczej sceptyczne podejście, jednak na moim blogu ostatnio bardzo poważnie się zrobiło (pomijając akt, że raczej pustawo), postanowiłam wziąć udział w tej zabawie. No i jakby nie patrzeć to Hadynka mnie nominowała, a jej się nie odmawia!
Bo lato z książką to dobrze spędzone lato.

czwartek, 11 sierpnia 2016

Przynieście mi głowę Pajka, czyli Jagacon na jakim nie byłam

Rok temu miałam tę przyjemność być na suchedniowskim Jagaconie - imprezie fantastycznej odbywającej się tak blisko moich rodzinnych Kielc, że aż wstyd, że pojawiłam się dopiero na trzeciej edycji. Moją pełną relację mogliście przeczytać na łamach tego bloga, a dla zapominalskich podrzucam link w tym miejscu. Potem przyszła wiadomość od Michała Pajka - twarz Jagaconu i człowieka w dużej mierze odpowiedzialnego za całą imprezę - i uwierzcie mi, tylu komplementów pod moim adresem nie usłyszałam nawet na pierwszej randce z Lubym (no tak, czymś trzeba było mnie oczarować). W każdym razie wyszedł z propozycją, na którą, po mniejszych i większych targach z samą sobą, przystałam. W tym roku zamiast być biernym uczestnikiem tej fantastycznej imprezy, zobaczyłam jak wygląda od podszewki świat organizatorów, wcielając się na ten krótki czas w jednego z nich. 
Ze względu na specyficzny charakter mojego udziału w konwencie i pewne niuanse, o których za raz napiszę, nie będzie to zwykła relacja, o czym wkrótce się przekonacie.

niedziela, 31 lipca 2016

Śmierć w kilku aktach, czyli o zgubnych skutkach nadmiernego korzystania z internetu

Jednej nocy życie Ala wywróciło mu się do góry nogami: najpierw brakło internetu, więc nie mógł uczestniczyć w misji swojej gildii, za co chłopaki z drużyny pewnie go zwymyślają; potem nie mógł nigdzie zadzwonić, bo rozpętał się sztorm stulecia, a na pobliskiej plaży znalazł małą ranną dziewczynkę, by następnie odkryć, że coś dosłownie "wyżera" prąd z jego agregatu. Ale jakby nie patrzeć w końcu wstał od komputera, a to zawsze jakiś plus. Szkoda tylko, że w między czasie na jego wyspie zaczęło panoszyć się przedwieczne zło, którego pojawienie się zwiastuje nadchodzącą apokalipsę. A mama mówiła, żeby zbyt długo nie siedzieć przed komputerem.
Kolejny patronat, więc jest i recenzja

wtorek, 26 lipca 2016

W bezsenną jasną noc, czyli Kruk na polowaniu

Kolejnych przejściach z bazyliszkami i złodziejem Orderu, Herbert Kruk nie może liczyć na chwile wytchnienia. Posada Głównego Magicznego Obrońcy Warszawy jest jednak bardzo wymagająca, szczególnie po spłaceniu Okupu Krwi. Złaknieni magii mieszkańcy stolicy zdają się z nawiązką rekompensować lata braku dostępu do mocy. Dla odmiany jednak, oprócz ratowania mieszkańców metropolii nad Wisłą, Herbert postanawia pouprawiać nieco prywaty - potwory potworami, ale matkę ma się tylko jedną. Co z tego, że jego nie postarzała się ani o dzień przez zamknięcie w magicznym krysztale w podziemiach pałacu Złotej Kaczki? Ale jakby nie patrzeć przy okazji trzeba poradzić sobie z niewyjaśnionymi pożarami i zniknięciami Bezsennych, bo kto jak kto ale Złota Pani nie lubi jak giną jej poddani, szczególnie ci najbardziej rozrywkowi.
Obawiam się, że poniższy tekst może zawierać śladowe ilości spoilerów.

środa, 20 lipca 2016

Mikromaraton recenzjowy cz. 5 - Klątwa Chaosu + podsumowanie

Po ciężkich przejściach w Zamczysku Trójcy, bohaterowie w końcu wracają do domu. Zdawać by się mogło, że moce Cadderly'ego osiągnęły apogeum, szczególnie po tym, co pokazał w trakcie pojedynku z Abalisterem. Droga powrotna do Wielkiej Biblioteki Naukowej jest jednak długa, a szlaki zasypane przez śnieg. Przymusowy postój w jednej z górskich jaskiń daje młodemu kapłanowi czas na niezbędne przemyślenia. Nieodzowność reformy skostniałych zasad Zakonu Deneira wydaje mu się coraz bardziej nagląca, ale wiąże się też koniecznością przeciwstawienia ludziom, których niegdyś szanował i podziwiał. Cadderly już raz wymógł swoją wolę na Dziekanie Thobicusie, ale czy będzie musiał zrobić to znowu? Nie wie, że jeden z przeciwników umknął mu z Zamczyska i ponownie zaciera swe plugawe łapy by położyć je na Klątwie Chaosu zamkniętej w katakumbach biblioteki.
Nie, po okładce naprawdę nie idzie się domyśleć z czym będą walczyć nasi bohaterowie

sobota, 18 czerwca 2016

Mikromaraton recenzjowy cz. 4 - Zdobyta Forteca

Moce Cadderly'ego są już w pełnym rozkwicie. Deneir udzielił mu swego błogosławieństwa, a co za tym idzie, ściągnął na głowę młodego kapłana wielką odpowiedzialność. Z pozytywnych aspektów tego stanu, niepokorny kleryk jest w stanie, wsłuchując się w pieśń swego bóstwa dokonywać niesamowitych rzeczy jak chociażby lewitacja czy wskrzeszanie zmarłych. Niestety za tą mocą idą także niebotyczne wyzwania, a wśród nich, oprócz dość oczywistego zniszczenia Zamczyska Trójcy, znajdzie się też "reforma" skostniałych zasad zakonu urzędującego w Wielkiej Bibliotece Naukowej. Jednak najpierw trzeba zniszczyć piekielny artefakt, który umożliwiał Duchowi - szefowi asasynów z poprzedniej części - zamianę ciał. Niestety magiczny przedmiot wydaje się być odporny na wszelkie zabiegi, mogące przyczynić się do jego unicestwienia. Dlatego też Cadderly decyduje się na ryzykowny plan, o którym nie informuje swoich przyjaciół, coraz częściej dochodząc do wniosku o swej nieomylności popartej mocą Deneira. W tym czasie, poirytowany działalnością młodzika czarnoksiężnik Abalister, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i zmieść kapłana z powierzchni ziemi. Koniec wyręczania się poplecznikami i nic niewartymi pionkami. Czas by reprezentant Talony ukazał swą prawdziwą potęgę.
Mam nieodparte wrażenie, że ilustracja z tej okładki bardziej odnosi się do treści drugiego tomu niż czwartego...

piątek, 27 maja 2016

Mikromaraton recenzjowy cz.3 - Nocne Maski

Po udziale w walkach o puszczę elfów, Cadderly opuszcza Wielką Bibliotekę Naukową. Jest zagubiony, roztrzęsiony i zdaje się wątpić we wszystko, w co kiedykolwiek wierzył: w zakon, w Deneira, nawet swoją miłość do Daniki. Dlatego też zaszywa się w pokoju małej gospody położonej w Caradoonie w nadziei, że znajdzie tam odpowiedzi na trawiące go pytania. Idąc za radą Przełożonej w Księgach Pertelopy, studiuje Świętą Księgę Deneira, ale zamiast upragnionych rozwiązań, pojawia się coraz więcej niewiadomych, na które musi znaleźć odpowiedź. Jakby tego było mało, budzą się w nim niezwykłe zdolności, których nie powinien posiadać kapłan na jego poziomie wtajemniczenia. Tymczasem Czarnoksiężnik z Zamczyska Trójcy postanawia wysłać śladem Cadderly'ego elitarny oddział Czarnych Masek - najbardziej skutecznych zabójców jakich znał region, w którym toczy się opowieść.
I już tradycyjnie okładka w wersji polskiej...

niedziela, 22 maja 2016

Mikromaraton recenzjowy cz.2 - Mroki Puszczy

Kolejna część "Pięcioksięgu Cadderly'ego" już za mną i wciąż jestem dość pozytywnie zaskoczona całością. Młody kapłan przeżywa poważne rozterki moralne po tym, czego dokonał w bibliotecznych katakumbach i non stop neguje narzucane mu przez wszystkich bohaterstwo, co nieco rozprasza go w jego badaniach. Wciąż nie wie, co oznacza tajemniczy symbol umieszczony na butelce, w której zamknięta była Klątwa Chaosu - trójzębu z trzema butelkami w kształcie łez. Tymczasem w Bibliotece zjawia się młody (jeśli takiego określenia można użyć wobec stuletniego elfa) książę Elbereth - syn władcy elfów z Shilmisty. Jego misja jest podwójnie trudna, gdyż nie dość, że jego pobratymcy walczą z przeważającymi siłami wroga, to jeszcze musi przełknąć swoją dumę i prosić ludzi o pomoc. Ci natomiast, jakby specjalnie chcieli przysporzyć mu trosk i zmartwień, jako jedyne rozwiązanie problemu wskazują młodego kapłana, który na wszelkie możliwe sposoby stroni od walki. Do tego dwa uparte krasnoludy i drugi, jeszcze bardziej tchórzliwy kapłan - Kierkan Rufo, który pragnie odkupić swe czyny, pośrednio odpowiadające za rozprzestrzenienie się Klątwy Chaosu po Bibliotece. Jedynie mniszka, będąca w stanie rozbić głaz głową wydaje się być cennym nabytkiem dla sprawy, ale co, jako człowiek, może ona zrobić. Mimo wewnętrznych niesnasek, pojawiających się już na samym początku znajomości, drużyna rusza do lasów Shilmisty, by stawić czoła nieznanemu przeciwnikowi.
Okładka wydania, które posiadam pozwala mi na własne oczy przekonać się, jak wyglądają pewne dwa krasnoludy :)

poniedziałek, 16 maja 2016

Mikromaraton recenzjowy cz. 1 - Kantyczka

Ponieważ mój Luby niemal boleśnie zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo lubię serię Dragon Lance (został "delikatnie zmuszony" do przeczytania trzech podstawowych tomów Kronik, przez które przebrnął, sądząc po jego minie, tylko dzięki uczuciu do mnie) oraz mojej niegasnącej sympatii do serii gier Neverwinter Night's, dlatego też w ramach rewanżu za DL (czy też słodkiej zemsty), postanowił "zmotywować mnie" do przeczytania "Pęcioksięgu Cadderly'ego" autorstwa R. A. Salvatore'a ze świata Forgotten Realms. Samo uniwersum w jakiś tam sposób było mi znane (jak chyba każdemu fanowi fantastyki) i gdzieś tam kiedyś jakieś powieści przewinęły się przez moją czytaczą karierę, ale sama jakoś bardzo się w temat nie zagłębiałam. Zawsze było coś innego do przeczytania, ale skoro Luby "prosił", "zachęcał" i "motywował" w końcu trzeba było się zebrać. Chociażby ze zwykłej, ludzkiej ciekawości. Zaczęłam się niepokoić, kiedy jeden ze znajomych, po usłyszeniu, co aktualnie czytam, nazwał mnie "masochistką", ale przecież już zaczęłam i przecież nie było tak źle.
W sumie to postanowiłam przygotować mikromaraton recenzji z całej pentalogii.

sobota, 14 maja 2016

Dwulecie bloga - wyniki konkursu

I o to po przejściowych problemach z elektroniką, tym moim niezastąpionym oknem na świat (Tosia odmówiła posłuszeństwa) "nadejszła wiekopomna chwiła", a wraz z nią wyniki ogłoszonego przeze mnie konkursu! Wszystkim uczestnikom serdecznie dziękuję! Ogrom zgłoszeń poraził nie tylko mnie, ale i zacnego sponsora niniejszego konkursu. Przez pewien czas rozważaliśmy, czy nie urządzić kilku tur losowań, gdyż "maszyna losująca" nie była w stanie pomieścić tak zatrważającej liczby głosów. Jednak zdaliśmy sobie sprawę z jaką niecierpliwością czekacie na wyniki, więc postanowiliśmy nie przedłużać sprawy. Wszystkich chętnych zapraszam też do obejrzenia galerii, jaką w związku z losowaniem i transportem nagrody, przygotowaliśmy z Klimatem Wieku Pary.
No już już, klikamy "czytaj dalej"

poniedziałek, 9 maja 2016

Z czym na smoki, czyli historia Smoczej Lancy

Smok zalęgł się w pobliskim lesie, grodzie czy jaskini. Stwora trzeba pokonać, ponieważ, poza rozsiewaniem, grozy przetrzebia okoliczne stada rogacizny i żąda danin z dziewic, które same w sobie są gatunkiem zagrożonym. I tu nasuwa się pytanie: Jak tego dokonać, skoro bestia posiada kły i pazury wielkości męskiego ramienia, cielsko pokryte łuską, której żadna stal się nie ima, a na dodatek lata i zieje ogniem? Więc może prościej się przeprowadzić? Spokojnie, na wszystko znajdzie się sposób. Literatura fantastyczna, wspierana przez różne mitologie z całego świata, stanowi istną skarbnicę wiedzy na temat sposobów ubicia tych, zdawałoby się, niepokonanych bestii. Mamy tu wszystko, począwszy od sprytnych forteli z wypchaną zwierzyną, przez słabe punkty jak obluzowana łuska, smocze serce czy oczy, na szalonej szarży w pełnym rynsztunku skończywszy, o której domniemanej skuteczności moglibyśmy prowadzić długie dyskusje. Ja jednak chciałabym Wam opowiedzieć o orężu nie tyle potężnym i starym, co dotkniętym iskrą boskiej mocy i ludzkiej wiary, tak naprawdę stanowiącej o jego sile. 
Tekst dla osób silnie uzależnionych od dużej ilości liter

wtorek, 3 maja 2016

Retrospekcje i konkursy, czyli niespodzianka na drugie urodziny

I w końcu stało się. Rzecz niemal niemożliwa i w pewien sposób nieprawdopodobna, a już na pewno zaskakująca: Powiało Chłodem już od dwóch lat urzęduje w internecie szerząc swoje mroźne opinie. Niesamowitość i zaskoczenie skrywa się głównie w tym, że mi się chciało, że nie odpuściłam. Mimo niemal absolutnego braku wymiernych zysków (chociaż fakt, książki się przydają) czy tak bolesnym spadku liczby wyświetleń (choć w tym jest moja wina, ponieważ ostatnio bardziej dbałam o swoją pracę zarobkową, niż swoje twórcze wypociny) nie poddałam się. Brawo ja! Do pasma dalszych zaskoczeń doszedł fakt, że przyszedł do mnie człowiek i powiedział "Dam Ci książkę, zrób konkurs. Będzie fajnie na Twoje drugie urodziny". Ten wspaniały, rozrzutny człowiek to niepoprawny krzewiciel polskości i opiekun TwarzoKsiążkowego profilu Steampunk - Klimat Wieku Pary, a także jedyny odpowiedzialny za to, co dzieje się w Kuźni Opowieści, dla mnie jednak to po prostu Grześ.
Za nim o konkursie, będzie trochę prywaty.

niedziela, 24 kwietnia 2016

Moje wielkie rzymskie wakacje

W zeszłoroczne wakacje miałam tę niepowtarzalną okazję odwiedzić stolicę słonecznej Italii i fakt, faktem długo zastanawiałam się czy o tym pisać. Jakby nie było, nieco się to mija z ogólną ideą tego bloga, ale patrząc po tym z jaką przychylnością przyjęliście mój wpis okołokawowy, postanowiłam nieco zaryzykować i Wam o tym opowiedzieć. Jak możecie się spodziewać, będzie to opis bardzo subiektywny, niezwykle nie-przewodnikowy i poparty masą nieprofesjonalnych zdjęć z mojej "mydelniczki". Jakby tego było mało, wszystko zostanie opisane bez konkretnego "planu wycieczki", na zasadzie wolnych skojarzeń, jakie nasuną mi się w trakcie pisanie, więc nie mówcie potem, że nie zostaliście ostrzeżeni.
Rzymska panorama wprost ze wzgórza widokowego na którym stoi Rzymskie Obserwatorium Astronomiczne.

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Piąta pora roku w Golkondzie, czyli Dylan Dog znowu w Polsce

Dawno temu, bo jeszcze w trakcie trwania pierwszego roku działalności tego bloga, próbowałam Wam przybliżyć sylwetkę jednego z moich ulubionych, komiksowych detektywów - Dylana Doga. Było nie tyle związane z nieznajomością tej postaci w szerszych kręgach miłośników fantastyki, ale też z pojawieniem się plotki, że wydawnictwo Bum Projekt ma przejąć pałeczkę od Egmontu i wznowić wydawanie zeszytów z przygodami "detektywa mroku". Na szczęście sen okazał się jawą, a w plotce tej znalazła się cała masa prawdy i Dylan wrócił na półki księgarń. Dzięki temu na ostatnim MFKiG mogłam nabyć swój absolutnie własny egzemplarz. Jednak dopiero teraz (nie będę liczyć ile czasu minęło odkąd zagościł na mojej półce) doczekał się swojego czasu antenowego, co nie znaczy, że leżał nie przeczytany. Co jak co, ale nie zajrzeć do niego chyba nie dałabym rady.
Wpis okraszony zdjęciami robionymi moją prywatną "mydelniczką", przez co wyglądają tak jak widać. Zachęcam też do przeczytania poprzedniego wpisu o Dylanie Dogu, ponieważ pewnych rzeczy nie będę zawierać w obecnym.

wtorek, 12 kwietnia 2016

On z Łodzi, ona z Kielc, czyli nieporozumienia na tle lingwistycznym

Wielojęzykowość ludzi zamieszkujących Ziemię nie jest dla nikogo niczym dziwnym. Różnice językowe pomiędzy kontynentami czy całymi krajami również nie wzbudzają zbytnich emocji. Jest dla nas oczywiste, że jeśli wybierzemy się w podróż za granicę, możemy mieć problemy komunikacyjne, nie znając lokalnego narzecza. Schodki zaczynają się, gdy różnice w mowie pojawiają się w obrębie tego samego państwa. Dla nas standardowym przykładem może być rozmowa z Górala z Kaszubem czy Ślązaka z gorolem. O ile odwiedzając Katowice czy Podhale, byłabym przygotowana na trudności w porozumieniu się, jednak na "kwiatki" językowe w centrum naszego pięknego kraju nic nie było w stanie mnie przyszykować.
Dla wciąż niewtajemniczonych: jestem z Kielc, ale mieszkam w Łodzi.

czwartek, 7 kwietnia 2016

I o co tyle krzyku, czyli na chłodno o Batmanie i Supermanie

Muszę przyznać, że długo zbierałam się do napisania tego posta nie tylko ze względu na brak czasu (powoli zaczyna mi się robić wstyd, kiedy tak ciągle o tym wspominam), ale też ze względu na to jak skrajne emocje wywołuje film, o którym chciałam napisać. Sama poszłam na seans głównie z ciekawości, żeby na własnej skórze przekonać się, jak opnie w stylu "hit czy kit" mają się do rzeczywistości. Silnie motywowana przez Lubego, który stwierdził, że dawno w kinie nie byliśmy, zdecydowałam się i rezerwacje poszły w ruch. Wybraliśmy IMAX w nadziei, że przynajmniej zachłyśniemy się efektami. I w gruncie rzeczy, wcale nie bawiliśmy się tak źle, jak można by się spodziewać po zawrotnych ocenach na IMDBie. Tylko jak teraz powiedzieć o tym "światu", i ludziom, którzy psy wieszają na Snyderze za to, co z robił z trójką ukochanych bohaterów DC? Już wiecie, o jakim filmie bałam się napisać?
Dalsza część wpisu zawiera solidną porcję spoilerów. Zostaliście ostrzeżeni.

wtorek, 29 marca 2016

Słowiańskie bajanie, czyli "Idź i czekaj mrozów"

W powieściach fantasy z łatwością odnajdujemy różne niezwykłe stwory, poniekąd wpisujące się w definicję gatunku. Dlatego też nikogo nie dziwią krasnoludy, elfy, wiwerny, fairy czy innego typu magiczne istoty wywodzące się z anglosaskich legend. Podobnież minotaury, gorgony, pegazy czy bóstwa całego, grecko-rzymskiego panteonu. To mamuny, chmurniki i domowniki wywołują konsternację. Więcej osób, szczególnie lubujących się w prozie fantastycznej, będzie potrafiło powiedzieć kim są Parki niż Rodzianice. Podobnie imiona greckich bogów jak Hades, Neptun czy Dzeus (tak, Dzeus! Grecki symbol "Z" to 'dzeta', wymawiany jak nasze "dz") są dla nas mniej tajemnicze niż swojskie Rod czy Weles. Tak samo sprawa ma się ze świętami, bo nazwy Beltane czy Samhain więcej nam powiedzą niż swojsko brzmiące Szczodre Gody. Dobrze, że jeszcze Noc Kupały ma dla nas jakieś znaczenie. To smutne, że nasza własna, słowiańska mitologia stanowi dla nas wielką niewiadomą. W szkole lewie muśnie się wierzenia starożytnych Greków, a dalej to już trzeba kombinować na własną rękę. Tym bardziej cieszą książki takie jak ta.
Premiera debiutanckiej powieści Marty Krajewskiej już 30 marca!

piątek, 25 marca 2016

"Co ja pacze", czyli Mr Bond i czerwone majtki

Zaczęło się dość niewinnie: od natrafienia na, delikatnie rzecz ujmując, nietuzinkowe zdjęcie. Przedstawia ono długowłosego Seana Connery'ego w wysokich do połowy uda, skórzanych butach i czerwonych slipach, które w zasadzie stanowią jego jedyny ubiór (nie licząc dwóch pasów na naboje, skrzyżowanych na piersi). I, jak w przypadku wielu nietypowych obrazków, na jakie  można natknąć się w internecie, nie wnikałam zbytnio w sens tego zdjęcia, nadając mu status "dzieła mistrza fotoszopa" (pisownia celowa). Możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie, gdy ponownie natrafiłam na wyżej wspomnianą fotografię w jednym z numerów magazynu "Smokopolitan", tylko tym razem, fotce towarzyszył tytuł bardzo szczególnego filmu. "Zardoz" jest jedną z bardziej ekstrawaganckich produkcji, które moglibyśmy zaliczyć do szeroko pojętego gatunku jakim jest fantastyka. No cóż, w sumie niewiele więcej trzeba było,żeby zmotywować mnie do jego obejrzenia. Kiedy okazało się, że mój Luby również się na niego czai, sprawa wydawała się przesądzona. Obejrzeliśmy. I powiem Wam, że tym, co najbardziej rzuca się w oczy jest fakt, że pochodzące z 1974 roku dzieło Johna Broomana wymyka się wszelkim możliwym konwencjom.
I właśnie o to zdjęcie tyle zachodu.

piątek, 18 marca 2016

Gargantuiczna antologia, czyli powiało chłodem geniuszom

W starożytnej Grecji mianem antologii określano zbiór drobnych utworów literackich, najczęściej epigramatów - dwuwierszy pisanych w formie aforyzmu. Samo słowo 'antologia' pochodzi z połączenia dwóch greckich wyrazów: anthos, oznaczającego kwiat, i czasownika lego - zbieram, co zebrane do kupy daje nam ni mniej ni więcej jak 'zbieranie kwiatów'. Podążając tym tokiem rozumowania, antologia byłaby "bukietem" wyselekcjonowanych "okazów", dobranych wyłącznie wedle gustu "zbierającego". I czyż tak nie jest? Słownik Języka Polskiego uzupełnia tę definicję o powiązanie utworów wspólną tematyką, gatunkiem literackim czy epoką, z wyróżnieniem różnorodności autorów. Patrząc po antologiach, które udało mi się zgromadzić w mojej prywatnej biblioteczce, w zasadzie wszystko się zgadza. No, może poza tą pierwotną "drobnością", ponieważ to w wielu przypadkach zostało zarzucone. Szczególnie kiedy pomyśli się o "Geniuszach fantastyki" - najnowszej antologii wydawnictwa Genius Creations, stworzonej z okazji drugiej rocznicy powstania wydawnictwa.

niedziela, 13 marca 2016

Naiwne aspiracje, czyli lista pani N.

Jeśli czytacie mojego bloga dość wnikliwie, zauważyliście, że raz na jakiś czas zdarza mi się wspominać panią N. - moją dawną nauczycielkę polskiego. Owym wspomnieniom zawsze towarzyszą jakieś tęskno-zachwycone epitet. Dzieje się tak głównie dlatego, że gdy zaczynam myśleć o pedagogu, który przez te wszystkie, szkolne lata miał na mnie największy wpływ, w głowie pojawia mi się obraz uśmiechniętej pani N. w długiej, ciemnej spódnicy, dopasowanym żakiecie i szczególnym, ale stylowym naszyjniku. To właśnie ona  starała się nie tylko przygotować nas do matury, którą wówczas pisało się pod klucz znany jedynie twórcom szalonych tematów, ale i zaszczepić pewną dozę miłości do literatury, a także wychować. Nawet nie wiecie, jak wówczas żałowałam, że lekcje polskiego nie trwały dłużej. Mogłam siedzieć i słuchać jej godzinami, ponieważ nie tyle co ciekawie prowadziła lekcje, ale po nich czułam się nieraz bogatsza, pełniejsza, choć odrobinę mądrzejsza. Mam też wrażenie, iż nie wpłynęła wyłącznie na mój gust czytelniczy czy umiejętność myślenia w trakcie lektury, ale też ukształtowała mą pseudo-pisarską drogę. Czasami, choć może to wydać się dość śmieszne, dostrzegam ją w trójbarwnych cieniach do powiek, które lubię nakładać na oczy, czy sposobie noszenia długich spódnic, które stopniowo zaczynam darzyć coraz większą estymą. Nie chodzi mi o dokładne naśladownictwo, ale o cień czegoś ulotnego, co wydaje się być znajome, ale nie wyłącznie moje. Jak mgnienie, iskra obcości w dobrze znanym wzorze.
Czasem, żeby wejść na właściwą drogę potrzebna jest pomoc odpowiedniej osoby.

wtorek, 8 marca 2016

"Jak ja nie lubię złych kontynuacji", czyli Aang vs Korra

W telewizji pojawia się coraz mniej dobrych animacji. I nie mam tu na myśli pełnometrażowych produkcji kinowych, jak choćby nagrodzone Oscarem "Inside Out", ponieważ twórcy tego typu filmów dobrze zdają sobie sprawę z tego, że prócz dzieci, w kinach pojawią się także towarzyszący im dorośli. Później całkiem prawdopodobne, że staną oni dużo większymi fanami filmu niż targetowi małoletni, ale to już zupełnie inna bajka. Myślę bardziej o odcinkowych animacjach, których fabuła rozciągała się na godziny oglądania, choć poszczególne epizody niekoniecznie musiały być ze sobą powiązane. Teraz, gdy będąc w domu zdarzy mi się czasami włączyć "kanał z bajkami", ze smutkiem przeskakuję dalej, bo z przykrością odkrywam, że nic z tego, co na nim puszczają, nie jest mnie w stanie zainteresować i to raczej nie dlatego, że nagle wydoroślałam. Po prostu współczesne produkcje CN czy Disney Chanel wydają mi się niedorzeczne. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość, w jednej ze współczesnych animacji się zakochałam i jej oglądanie wciąż raduje me, wciąż nie dorosłe serce. Niestety jej historia wiąże się też z największym, przynajmniej dla mnie, kontynuacyjnym rozczarowaniem ostatnich lat. Mówię o przygodach Aanga - ostatniego maga powietrza - i Korry, której popularności nie rozumiem.
Dziś odrobina dzielenia się frustracją na temat jednej kontynuacji.

czwartek, 25 lutego 2016

Po jasnej stronie fantastyki, czyli Smokopolitan nr 4

Pojawienie się w moim mieszkaniu czwartego numeru magazynu "Smokopolitan" zupełnie mnie zaskoczyło. I to nie dlatego, że obawiałam się braku kontynuacji tej cudnej inicjatywy, choć i takie się pojawiały. Nie dlatego, że nie wiedziałam, kiedy ma zostać wydany i nie obserwowałam TwarzoKsiążkowej strony zinu, by być jak najlepiej poinformowaną. Powodem mojego zaskoczenia nie była też sprawność sklepu Gindie, sprawnie rozsyłającego rzeczone "zeszyciki". Zaskoczyła mnie Poczta Polska i listonosz, który nie był w stanie wcisnąć gazetki w rozmiarze 96-stronicowego zeszytu A5 w skrzynkę pocztową o jak najbardziej normalnej pojemności. Przez co (i przez nieubłagane problemy techniczne mojej placówki pocztowej) dostałam Smoko cały tydzień później. Ja rozumiem, że kobyłki w postaci "Sześciu światów Hain" nikomu się nie chce nosić, ale awizowanie gazetki to przesada. Nie mniej PP udowodniła mi potem, że potrafi działać jeszcze bardziej absurdalnie, ale może o tym innym razem (kusi mnie stworzenie osobnego wpisu o książkowej współpracy z Pocztą Polską). Nie zmienia to jednak faktu, że czwarte Smoko, dzielnie ocalone z otchłani pocztowego piekła, w końcu do mnie trafiło, odwdzięczając się zacną treścią i barwnie spędzonym czasem.
... bo fantastyka nie musi być ponura.

sobota, 20 lutego 2016

"Drażliwe tematy" wg Neila Gaimana

Książki Neila Gaimana zaczęłam lubić w zasadzie przez przypadek i to w zupełnie złej kolejności. Najpierw obejrzałam "Gwiezdny pył" z 2007 roku i po prostu zachwyciłam się baśniowością tej opowieści. Była to jedna z tych historii budzących w ludziach dobro i dziecinną naiwność, tak czasem potrzebną, żeby przetrwać życie. Dlatego też w sumie nie dziwię się sobie, że gdy znalazłam w antykwariacie filmowe wydanie książki Neila Gaimana o tym samym tytule, niewiele myśląc, nabyłam ją dla siebie. Niestety moje wewnętrzne dziecko okazało nieco rozczarowania tym tytułem, ponieważ oryginalna opowieść nie okazała się wcale tak piękna, baśniowa i dziecięco naiwna jak zakładałam, lecz niepokojąca, nieco mroczna i niemal boleśnie życiowa. Co wcale nie oznaczało, że była zła... Po prostu chciałam czegoś innego. Ale na tym nie skończył się mój romans z twórczością Gaimana. Potem przyszedł czas na niepokojącą "Koralinę" i świetne, choć również pełne mroków "Nigdziebądź", aż w końcu dotarłam do wręcz fenomenalnych "Amerykańskich bogów". Moje wewnętrzne przekonanie co do niesamowitości autora wzrosło do świętego oburzenia w stylu "Jak można nie znać Gaimana?!" Przy mnie lepiej się nie przyznawać, że nie wie się, kto to jest.
Tak, już wiadomo o czym będzie mowa :)

niedziela, 14 lutego 2016

Opowieść o zmieniającym się smaku, czyli kawowe przygody Mroza

Zmienił się Wam kiedyś smak? I nie pytam tu o te jedną, konkretną sytuację , kiedy kobieta w stanie błogosławionym ma niestworzone zachciewajki kulinarne. Chodzi mi o świadomość, że istniała rzecz, której wręcz nie znosiliście, a teraz należy do grona waszych ulubionych napojów/przekąsek. Dobrym przykładem w moim wypadku jest chałwa - ta apetycznie kująca masa z nasion sezamu. Jako dziecko mniej więcej kilku letnie i do tego łase na wszelkiego rodzaju słodkości, uparcie odmawiałam jedzenia jej specyficznych batonów, twierdząc iż jest dla mnie zbyt gorzka. Gorzka? Zakładam, że wszyscy tu obecni mieli okazję skosztować chałwy. Można o niej powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest gorzka! Nie wiem jak nie wykształcony był wówczas mój zmysł smaku, czy też przekręcony w zupełnie inną stronę, ale stan ten, ku mojemu osobistemu zdziwieniu, uległ zmianie. I to w zasadzie z dnia na dzień. Gnana jakąś dziwną zachciewajką sama, własnoręcznie nabyłam chałwę i po lekkich oporach skonsumowałam z zaskoczeniem i ze smakiem. I tak już zostało. Lubię ją do tej pory i jem kiedy mam ochotę się zasłodzić. Jednak to nic w porównaniu z moją kawową historią.
Znów korzystam z tego przywileju, jaki daje klasyfikacja "blog osobisty" i opowiadam co nieco o sobie.

poniedziałek, 8 lutego 2016

O nagrodzie większej niż nieśmiertelność, czy co znalazłam w Całodobowej Księgarni Pana Penumbry

Naprawdę lubię filmy o książkach, o pisarzach, o tworzeniu jakiegoś dzieła. Kiedyś obejrzałam "Masz wiadomość" tylko dlatego, że bohaterami byli właściciele księgarń i w jakiś luźny sposób fabuła była z nimi powiązana. W zasadzie nie obchodziło mnie, czy Tom Hanks zdobędzie w końcu serce Meg Rayan (bo już przed seansem byłam pewna, że mu się powiedzie), ale co się stanie z "Księgarnią tuż za rogiem" ("Shop around the corner"). Najsmutniejszym momentem była dla mnie scena, w której właścicielka musiała ją zamknąć, ponieważ przegrała z księgarskim gigantem. Książki, opowiadające na te same tematy, stanowią dla mnie oddzielną kategorię adoracji. Stąd też moje niemal bezgraniczne uwielbienie dla "Miasta Śniących Książek" jako powieści książkowo-absolutnej (o pisaniu, wydawaniu i sprzedawaniu książek, a jakby tego było mało to jeszcze o smoku). Jest to bez wątpienia jakiś wyższy poziom bibliofilii, który z pewnością gdzieś się leczy, tylko po co? Z tego wniosek, że po tego typu pozycję, sięgnę równie chętnie, co po ulubioną przeze mnie fantastykę. Dlatego też w ramach odmagicznego detoksu sięgnęłam sobie po jedną świeżynkę, która zwyczajnie mnie zaintrygowała: "Całodobową księgarnię pana Penumbry".
Tak po prawdzie to wystarczyła sama okładka i tytuł, żeby mnie przyciągnąć. Wiem, jestem płytka, ale co poradzę, że ciągnie mnie do takich książek?

środa, 3 lutego 2016

Historia podwójnego "w", czyli wyniki i wywiad

Oto nadszedł i ten wiele wyczekiwany dzień! Najwyższy czas ogłosić wyniki Wiedźmiego Konkursu Patronackiego, który miałam przyjemność organizować dzięki uprzejmości wydawnictwa Genius Creations. To właśnie im zawdzięczacie te cudowne nagrody, jakie już niebawem trafią w ręce szczęśliwców. Tak, nie przywidziało Wam się. Obdarowane zostaną aż dwie osoby, choć i tak myślę, że to za mało. Jak dla mnie to każdy z uczestników powinien otrzymać nagrodę, ponieważ zostałam autentycznie zaskoczona! Żadnej z udzielonych odpowiedzi się nie spodziewałam i z przyjemnością je czytałam. Ale przez to wybór zwycięzców wcale nie był łatwiejszy. Ale o tym za chwilę.

Czytajcie dalej i nie ustawajcie.

poniedziałek, 1 lutego 2016

W bibliotece się nie mieści, czyli cuda i dziwy Flynna Carsena

Flynn Carsen jawił mi się zawsze jako człowiek orkiestra. Połączenie awanturniczego Indiany Jonesa, obłędnie inteligentnego Sherlocka Holmesa z urokiem Jamesa Bonda. Niestety ten szalony miks, owocujący zestawieniem ich najlepszych cech charakteru, spowodował także uwypuklenie tych najgorszych: apodyktyczności, egoizmu, aspołeczności. No ale właśnie tacy dranie wzbudzają w nas najwięcej sympatii (i niewieścich sercach). Na szczęście pierwszy sezon "Bibliotekarzy" wygładził negatywności, a Carsenowi do zestawu cech dorzucono urocze wręcz "doktorwho'rzenie" i ekstrawaganckości przynależną "władcy czasu". Pałeczka przekazana nowemu zespołowi Bibliotekarzy tylko urozmaicała zabawę, a sukces serialu automatycznie wywołał decyzję o produkcji drugiego sezonu, który swoją premierę miał pod koniec zeszłego roku.

Krzywdę, jaką photoshop uczynił Cassandrze należałoby pomścić.

niedziela, 24 stycznia 2016

Dary losu, czyli Wiedźmi Konkurs Patronacki

Witajcie wielbiciele fantastyki wszelakiej!
Jakiś czas temu mogliście przeczytać na moim TwarzoKsiążkowym profilu, że objęłam patronatem pewną wyjątkową książkę. Mowa tu oczywiście o powieści "Spalić wiedźmę" Magdaleny Kubasiewicz, której recenzję mogliście już u mnie czytać. Ale, jak to mawiają, zawsze warto zasięgnąć innych opinii, więc jeśli ja Was nie przekonałam, przeczytajcie, co mają do powiedzenia na jej temat Nocny Cień i A Safe, Warm Place With Books. Jeśli po tych wszystkich informacjach poczuliście nagłą potrzebę posiadania własnego egzemplarza "Spalić wiedźmę", ponieważ bez niej Wasze biblioteczki byłby niekompletne, mam dla Was idealne rozwiązanie. Dzięki wydawnictwu Genius Creations posiadam egzemplarze, które z chęcią oddam w Wasze ręce. By ułatwić mi wybór czytelników, do których one trafią ogłaszam

Wiedźmi Konkurs Patronacki

Do wygrania ten o to egzemplarz (a może nawet dwa) 

czwartek, 21 stycznia 2016

W "Labiryncie Śniących Książek", czyli witaj Księgogrodzie.

Od kiedy miałam tę czystą przyjemność poznać przygody Hildegunsta Rzeźbiarza Mitów w "Mieście Śniących Książek", Walter Moers stał się moim ulubionym, niemieckim pisarzem. Trudno też dziwić się mej skromnej osobie, że postawiłam sobie za punkt honoru zgromadzenie wszystkich jego powieści, jakie u nas przetłumaczono i wydano. Niestety moja znikoma znajomość niemieckiego, a raczej jej brak (mimo sześciu lat nauki języka naszych sąsiadów zza Odry, wciąż najlepiej są mi znane najpopularniejsze zwroty ze starych filmów wojennych), nie pozwala na zapoznanie się z tymi dziełami w oryginale. Przy czym stwierdzam, że musiałby to być dla mnie język ojczysty, żebym była w stanie wyłapać wszelkie niuanse jakimi posługiwał się autor. Nie mniej jednak pani Katarzyna Bena odwala w tym miejscu kawał nieocenionej, wspaniałej roboty, za co należą jej się stokrotne dzięki i błogosławieństwa wszelakie. Wracając jednak do meritum. Jak zapewne mogliście się domyśleć, przy pierwszym poważniejszym zastrzyku gotówki nabyłam moje ukochane "Miasto...", ale chyba nie byłabym sobą, gdybym nie wykorzystała okazji i nie zdobyła przy tym książki opisującej dalsze przygody mojego ulubionego Twierdzosmoczanina. W przerwie pomiędzy jedną a drugą recenzencką lekturą obowiązkową, posłuchajcie, co przydarzyło się Hildegunstowi w "Labiryncie Śniących Książek".
Nieodmiennie fascynują mnie ilustracje własnoręcznie stworzone przez autora. Bo któż lepiej wie, jak wyglądają opisane przez niego postaci od niego samego.

sobota, 16 stycznia 2016

Jednym ciosem, czyli bohater hobbystyczny

Nie znam się na mandze, ani tym bardziej na anime. Nie poświęciłam lat z życia na oglądanie kolejnych animacji. Te kilka tytułów, które poznałam, jest absolutnym kanonem, podstawą, jaką przynajmniej raz w życiu powinno się obejrzeć. Jednak to wciąż kropla w morzu wiedzy, ale bądź co bądź nauczyły mnie szacunku do tego gatunku. Płakałam, śmiałam się, wzruszałam się i miałam koszmary z powodu różnych produkcji tego typu. Cała masa uczuć, których nie spodziewałam się, zachęcona do wspólnych seansów. Co nie zmienia faktu, że moja wiedza w tym temacie pozwala co najwyżej na rozumienie internetowych memów. Jednakże, jako zapalona czytelniczka, znam się na bohaterach wszelkiej maści począwszy od patetycznych herosów, przez pół-ludzkich trykociarzy, na mrocznych wojownikach skończywszy. Los, patos i wielka siła, z którą wiąże się nie mniejsza odpowiedzialności, to wszystko było mi znane z mniej lub bardziej literackich form fabularnych. Aczkolwiek żaden ze znanych mi śmiałków nie wyróżniał się w taki sposób jak Saitama.


W sumie przydało by się skromne intro, które jest jednym z naprawdę arcyzacnych openingów jakie miałam okazję obejrzeć.

niedziela, 10 stycznia 2016

Ze smokiem jej do twarzy, czyli co wyczaiłam w Smokopolitan nr 3

Śledząc moje TwarzoKsiążkowe poczynania mogliście już zaobserwować, że ostatnimi czasy nasiliłam swoją współpracę z portalem Gavran. I bardzo dobrze, bo ekipa zacna, pomysłowa, tylko stronkę trzeba nieco rozruszać. Ale w związku ze zwiększeniem ilości pracy czytelniczo-recenzenckich, mój własny projekt realizowany na łamach Gavrana, musiałam tymczasowo przenieść tu. Mowa o recenzji kwartalnika "Smokopolitan" - magazynu ogólnofantastycznego wydawanego przez Klub Krakowskie Smoki, który w listopadzie ubiegłego roku doczekał się trzeciego numeru. Moją opinię o pierwszych dwóch gazetkach znajdziecie oczywiście na Gavranie (tu i tu). Najnowsza edycja jest wydaniem dość nietypowym, gdyż nie znajdziemy w niej żadnej publicystyki, która jak do tej pory, najbardziej cieszyła moją skromną osobę. W związku z niesłabnącą w narodzie chęcią publikacji własnych tekstów i zatrważającą ilością dobrych opowiadań, twórcy kwartalnika postanowili przerobić trzeci numer na mikroantologię i, co ciekawe, wcale się tym nie zawiodłam.
Tak, wiem że wyszło w listopadzie, ale ja zawsze tak z opóźnieniem opowiadam o Smokopolitanie

wtorek, 5 stycznia 2016

"Przed wyruszeniem w drogę", czyli kielecki "Quest" wypełniony

Witajcie znów po dłuższej, choć nie do końca planowanej przerwie. Jak możecie się domyślać, częściowo była ona spowodowana spędzaniem świąt w moich domu rodzinnym w Kielcach, a także niecodziennymi planami sylwestrowymi. No cóż, powrót do normalności po takiej dawce przeżyć trochę zajmuje. Kiedy zasiadłam w niedziele do swojego cotygodniowego sprawozdania odkryłam, że przez ostatnie siedem dni działo się u mnie naprawdę dużo. Każda wizyta w Kielcach skłania mnie do refleksji i doceniania faktu, jak miasto to zmieniło się na przełomie ostatnich pięciu lat, o czym już nieco wspominałam w poście o "Cafe Rita". Najbardziej cieszy a zarazem smuci mnie fakt, że istoty o podobnych do moich zainteresowaniach, mają w końcu gdzie wyjść i spędzić czas w towarzystwie im podobnych. W Kielcach w końcu zaczyna się dziać. A gdzie tkwi przyczyna mojego smutku? Pamiętacie, gdzie spędzam większość roku? No właśnie... W każdym razie jako lokalna patriotka zawsze staram się poświęcić nieco czasu swojemu miastu (a także tej jednej, wyjątkowej istotce, która wytrzymuje moje ponad miesięczne nieobecności), w trakcie moich krótkich wizyt. Dlatego też postanowiłam podzielić się z Wami wizytą w pewnym szczególnym, kieleckim lokalu.

Ha ha! Zdjęcia własne i pierwszy raz nierobione "mydelniczką", choć czymś niewiele lepszym.