środa, 23 grudnia 2015

Zgubiona w anielskiej studni

Kiedy polski fantasta słyszy hasło "anioły" w pierwszej chwili myśli o "Siewcy wiatru", czy właściwie o całym cyklu "Zastępy anielskie" autorstwa Mai Lidii Kossakowskiej. W drugiej kolejności (choć to pewnie zależy od człowieka), leci skojarzenie z "Kłamcą" Jakuba Ćwieka, nazywanego niegdyś "Kossakowską w spodniach". Wspólnym elementem obu cykli jest swoista jednoznaczność anielskości. Czy Bóg  jest czy go nie ma, anioły są podzielone na klasy, trawią je ich własne ambicje i są wyposażone w nieodłączne skrzydła. Przy czym oboje autorów pełnymi garściami czerpie z chrześcijańskiej mitologii. W sumie więc nie dziwota, że widząc tytuł "Studnia zagubionych aniołów" spodziewałam się czegoś minimalnie podobnego, a już na pewno oczekiwałam pojawienia się niebiańskich "gołębiarzy". Cóż, nic bardziej mylnego. W zasadzie powieść Artura Laisena okazała się zupełnie odmienna od tego, co spodziewałam się, czy też chciałam dostać. Możliwe, że poniekąd wpłynęło to na mój odbiór całości, choć jak zwykle starałam się być chłodno-obiektywna.

Wydawnictwo chyba bardzo lubi minimalistyczne okładki

piątek, 18 grudnia 2015

Ku chwale stolicy, czyli Warszawa okiem Kruka

Mogło by się wydawać, że najtrudniejsze są debiuty. Wiecie, problemy ze znalezieniem wydawcy, pierwsze poważne korekty, przezwyciężenie nieraz bolesnych cięć tekstu i te naprawdę liczące się opinie. W zasadzie powinno być już lżej, gdy ta "dziewicza" powieść już na dobre zagości na półkach rozmaitych księgarń. Przecież teraz wystarczy tylko siąść i napisać drugą... I tu pojawiają się problemy, ponieważ o ile podczas debiutu nikt nie oczekuje od autora niezwykłości, o tyle przy drugiej książce większość fanów spodziewa się powtórzenia sukcesu, czy chociażby utrzymania poziomu poprzedniczki. Moim skromnym zdaniem, sprostanie wymaganiom czytelników, bywa nie lada wyzwaniem. Tym razem stanęło ono przed Marcinem Jamiołkowskim, którego druga powieść - "Order" - będąca kontynuacją przygód Herberta Kruka, ma ukazać się na rynku już 19 grudnia. (ale się nie ukazała) Uwaga dla tych, którzy nie czytali "Okupu krwi", kolejny akapit może Wam zaspoilerować jego fabułę, więc sugeruję od razu go pominąć, mimo że odnosi się do treści "Orderu". Jeśli Wam to nie straszne, czytajcie dalej, w każdym razie zostaliście ostrzeżeni.

środa, 16 grudnia 2015

"Spalić wiedźmę" Magdaleny Kubasiewicz - fragment

Wiecie już dobrze, czym zachwyciłam się w trakcie czytania. Zanim sami będziecie mogli wyrobić swoją opinię na temat wyżej wymienionej powieści, zachęcam do przeczytania fragmentu udostępnionego przez Genius Creations. Wytrwałym czytelniczkom nieco zaspoileruję stwierdzają, że pewne hmm opisy może stworzyć tylko kobieta dla innych kobiet i tylko one potrafią je w pełni docenić. A teraz sza! Czytajcie! 
Skoro się już promuje pierwszą powieść to trzeba to robić jak należy :)

niedziela, 13 grudnia 2015

Złe baśnie znad Vistuli

Baśnie i bajki to najczęściej pierwsze utwory literackie z jakimi stykamy się we wczesnych latach naszego życia. Sama pamiętam całkiem sporo kolorowych książeczek, które czytali mi rodzice. Część z nich znałam tak dobrze, że gdy na przykład tata próbował ominąć jakiś fragment, by przyspieszyć zakończenie historii, srodze mu to wypominałam. Pamiętam cudnie ilustrowane "Baśnie 1001 nocy", "Przygody Tomcia Palucha", papierowe wydania Disney'owych animacji czy też malutkie zeszyciki z "ocenzurowanymi" baśniami braci Grimm. A potem, gdy już sama nauczyłam się czytać, świat baśni otwarł przede mną swoje bramy tak szeroko, jak tylko tego pragnęłam. Niesamowitym historiom nie było wówczas końca. Odważyłam się nawet zapoznać z nieułagodzonym wydaniem "Baśni Braci Grimm", gdzie pełno było makabrycznych opowieści okraszonych grafikami, które od zawsze wzbudzały we mnie trwożny lęk. Mimo że autentycznie się ich bałam, w jakiś niewytłumaczony sposób przyciągały mnie do siebie. Dzięki temu zrozumiałam, że takie historie już na zawsze będą stanowić inspirację dla twórców wszelkiego rodzaju, pragnących opowiedzieć je po swojemu. Tak też było z książką, po którą sięgnęłam ostatnio, choć z początku nic tego nie zapowiadało.
Powiało Chłodem objęło patronat medialny nad debiutancką powieścią Magdaleny Kubasiewicz - "Spalić wiedźmę". Premiera już 19 grudnia!

wtorek, 8 grudnia 2015

Szczeniacka pamięć Mroza, czyli zagadka z przeszłości odkryta

Moja pamięć działa w zaskakujący sposób. Otóż pamiętam niemal wszystkie idiotyczne wierszyki, których nauczyłam się jeszcze w podstawówce, a zapominam, gdzie odłożyłam gumkę do włosów, którą miałam w rękach jeszcze poprzedniego wieczora. Potrafię sobie przypomnieć rozmowę, toczoną ze znajomymi jakiś czas temu, a nie potrafiłam zapamiętać tego, co mówiono do mnie na wykładzie. Nie wspomnę już o wszystkich "bezsensownych" informacjach, które mój mózg chłonie jak gąbka, kiedy wbicie do niego tych "potrzebnych" przychodziło mi z trudem (użyłam cudzysłowu, ponieważ definicje rzeczy "bezsensownych" i "potrzebnych" były różne dla mnie i dla moich wykładowców"). Moja pamięć działa szczególnie dobrze w przypadku bajek, oglądanych przeze mnie w dzieciństwie i to z czasów, kiedy wypożyczało się je na kasetach. Rozumiecie ogólną tendencję? Czasem mnie to bawi, czasem irytuje, a czasem naprawdę wkurza, szczególnie w momencie, w momencie kiedy pamiętam rzeczy, o których istnieniu nie wie nikt inny. Jak na przykład ostatnia scena z "Ligii niezwykłych dżentelmenów", kiedy to z grobu Allana Quatermaina wysuwa się ręka i chwyta za sprezentowanego przez Sawyera winchestera. Albo scena z "Powrotu króla", gdzie po walce z Upiore Pierścienia znajdują niemal martwą Eowine i sprawdzają czy żyje, przykładając jej kawałek zbroi do twarzy, by sprawdzić czy para oddechu się na niej osadzi (oczywiście tej sceny nie ma w żadnej z rozszerzonych wersji, które oglądałam). Już zaczynałam myśleć, że coś ze mną jest nie tak, ponieważ od dłuższego czasu męczyły mnie wspomnienia starej animacji o psach i kotach. Potrafiłam przypomnieć sobie niemal całą jej fabułę, ale za nic na świecie nie mogłam odkryć jej tytułu. Pytanie znajomych, poszukiwania w internecie nie przynosiły rezultatu do czasu zupełnego przypadku.

Ktoś ma jakieś skojarzenia?

piątek, 4 grudnia 2015

Mr. Holmes i Uczennica Psiecznika, czyli o emeryturze detektywa

Jako moi czytelnicy doskonale wiecie, że postać Sherclocka Holmesa darzę szczególną sympatią i dużym sentymentem, o czym wspominam przy każdej około kryminalnej okazji. Bo to wielki detektyw był i już dawno temu zdobył sobie moje dziecięce wówczas serce. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z geniuszem z Baker Street. Czy były to "Przygody Sherlocka Holmesa" z Jeremym Brettem, czy może "Pies Baskerville'ów", o którym dzieci z podwórka szeptały, że to taki straszny film o piekielnym Burku. Jednak dużo bardziej prawdopodobne, że pojawił się na gościnnych występach w jednym z odcinków Scooby Doo, a ja jako ciekawskie dziecko chciałam więcej i niekoniecznie w zgodzie z przedziałem wiekowym. Jakiekolwiek by te początki nie były, świat nigdy nie pozwala zapomnieć o Holmesie, co rusz wyskakując z cudnościami w stylu "Gry cieni", "Sherlocka" od BBC czy i "Elementary". Najnowsza produkcja, w czerwcu tego roku mająca swoją premierę w Wielkiej Brytanii, przeszła jakoś tak bez echa przez nasz kraj, nie zaszczycając nas nawet obecnością w kinach. W sumie się nie dziwię, ponieważ w "Mr. Holmes" na próżno można szukać epickich pościgów, wielkich tajemnic i charakterystycznego deerstalkera (dziś to nakrycie głowy nazywamy po prostu "szerlokiem").

Co najciekawsze Filmweb ocenia film na 3 gwiazdki na 5 (lub 6.5 na 10), IMDb na 3,5 na 5 (lub 7 na 10), a portal Rotten Tomatoes na 87% (wyżej niż "Jurassic Word" i "Age of Ultron"). W związku z tymi rozbieżnościami chyba lepiej będzie jak obejrzycie go i przekonacie się sami.

wtorek, 1 grudnia 2015

"Order" Marcina Jamiołkowskiego - fragment

Recenzowanie książek ma swoje zalety. Szczególnie, kiedy nie trzeba czekać na oficjalną premierę, żeby móc coś przeczytać. Taki mały bonus od życia. Ale żebyście się nie czuli pokrzywdzenie, niecierpliwiąc się na premierę "Orderu" Marcina Jamiołkowskiego, mam dla Was fragment tej powieści, którym zechciało się podzielić ze mną wydawnictwo Genius Creations.

W sumie to dopiero teraz zauważyłam, że plamy krwi na okładce układają się w order... Bardzo na plus, bo już miałam narzekać.

niedziela, 29 listopada 2015

Listopadowe chłody Mroza

Ostatnio zaniedbałam swojego bloga, ale tego nie muszę Wam chyba mówić. Dobrze to widzicie. Wpisy stały się monotematyczne, oscylując tylko wokół recenzji książkowych, i nie tak regularne jak wcześniej... Bo moja stażo-parca, bo życie, bo problemy, a zawsze najłatwiej odłożyć, przesunąć tę inicjatywę, która najmniej od nas wymaga i nie świeci czerwonym "MUSZĘ" nad głową. Tutaj nikt mnie nie zbeszta, jeśli przekroczę termin o dzień lub dwa, czasem mam nawet wrażenie, że nikt naprawdę nie czeka na te wpisy. Chociaż w sumie nie powinnam marudzić, skoro bloga założyłam głównie po to, żeby po prostu pisać i mieć do tego właściwą motywację. I nie wiem, czy coś gdzieś poszło nie tak, czy zaczynam potrzebować czegoś więcej niż moje własne poczucie odpowiedzialności, ale nie mam ochoty na pisanie. I to mnie niepokoi.

Wrzuciłam w wyszukiwarkę hasło 'listopad' i takie coś wyskoczyło. Po krótkiej chwili stwierdziłam, że pasuje idealnie.

środa, 25 listopada 2015

"Studnia Zagubionych Aniołów" Artura Laisena - fragment

Pamiętacie jak dawno, dawno temu zachwycałam się kielecko-japońskim "C.K. Monogatari"? Otóż wydawnictwo Genius Creations szykuje kolejną powieść tego samego autora o niezwykle intrygującym tytule "Studnia Zagubionych Aniołów". Jeden z fragmentów tej książki już u mnie czytaliście, ale ponieważ data premiery zbliża się wielkimi krokami, GC postanowiło jeszcze bardziej podkręcić atmosferę. Na moją skrzynkę trafił ten o to króciutki, bo raptem 20-stronicowy wycinek, w sam raz na zaostrzenie apetytów. Miłego czytania!

Jest i kolejna z minimalistycznych okładek tegoż wydawnictwa.

poniedziałek, 23 listopada 2015

Na potęgę szpulki i naparstka, czyli moc wraca do stolicy

Magia rządzi się swoimi własnymi prawami. O tym wie każdy miłośnik fantastyki, dla którego przygody wszelkiego sortu czarodziejów są niesamowitą pożywką dla wyobraźni. Choć wiadomo, co książka to zasady działania czarów różnią się od siebie, jednak są pewne, niepisane reguły, których trzyma się większość autorów. Mimo to wyobraźnia pisarzy nie przestaje nas zaskakiwać, serwując całą plejadę specyficznych postaci, wpisujących swoje talenty (i antytalenty) w zawód maga. Merlin, Raistlin, Rincewind, Dumbledore, Gandalf, Arivald czy Yenefer są tak różni, jak tylko odmienne potrafią być istoty ludzkie, zarówno pod względem charakterów czy właśnie sposobów władania magią. Choć, gdyby dokładnie się przyjrzeć, znalazłoby się pewne elementy wspólne: tajemnicze zaklęcia szeptane w niezrozumiałych językach, zaskakujące ingrediencje niezbędne do rzucania czarów, czy też potężne artefakty wspierające swą energią moc maga. I księgi! Mnóstwo ksiąg! A gdyby rzucane czary brzmiały nieco bardziej swojsko? Gdyby składniki wykorzystywane do zaklęć były zupełnie zwyczajne, a artefakty na pierwszy rzut oka wyglądałyby jak śmieci (i w gruncie rzeczy nimi były)? Może magia jest zaklęta we wszystkim, tylko nie posiadamy odpowiedniego zmysłu, by móc z niej korzystać? Dziś kilka słów o książce i czarodzieju, którzy są aż do bólu współcześni.

Minimalistyczna i "krwawa" okładka.

wtorek, 17 listopada 2015

Kolorowe kredki, czyli dorosła kolorowanka Mroza

Kredki były w moim domu zawsze. Mogłam nie mieć lalek, pluszaków, samochodzików, czy innych zabawek sprzed doby internetu, ale kredki być musiały. Choć nie pamiętam pierwszego pudełka tych "kolorowych ołówków", to jednak w głowie utkwił mi obraz puszki-piórnika  z mnóstwem zdekompletowanych kredek: "chińskich", dwustronnych, świecowych, "niełamiących się", "śmierdzących"... jak teraz sobie to przypominam to musiało być ich pełno. Jakim cudem z każdego kompletu zostawała mi jedna czy dwie, nie wiem. Przecież ich nie zjadałam. Chyba. Pamiętam jak w jednym z kompletów, w pudełku z Kubusiem Puchatkiem znalazłam kredkę w idealnie cielistym kolorze, która wówczas stała się dla mnie jednym z najcenniejszych kolorów. To było solidne, metalowe, więc do tej pory je mam, kredkę też, bo żadne mieszanie barw nigdy nie pozwoliło mi na uzyskanie tak idealnego odcienia skóry. Chociażby po tym wstępie można się domyślać, że jako dziecko rysowałam sporo. Pamiętam całe ryzy "papieru komputerowego", jak go nazywałyśmy z siostrą (dla nie wtajemniczonych papier używany do starych drukarek igłowych), pokryte kolorowymi rysunkami. I całe reklamówki "dzieł", które rodzice w tajemnicy utylizowali, żeby zrobić miejsce na następne. Fakt, od tamtego czasu minęły całe eony, trudno dziwić się mej skromnej osobie, że dałam się wciągnąć w kolorowankowe szaleństwo.

Okładkę też można pokolorować, a co? Kto nam zabroni?

środa, 11 listopada 2015

Co ze mną jest nie tak, czyli czytając "Papieża sztuk"

Każdy z nas, zapalonych czytelników, ma z pewnością jakiegoś swojego ulubionego autora, którego nazwisko stanowi już doskonałą zachętę do kupna książki. Kochamy go i kochamy jego twórczość przynajmniej do momentu, kiedy poznamy go osobiście. Bo wtedy już bywa różnie. Dla mnie takim sztampowym już przykładem jest Sapkowski. O moim pierwszy spotkaniu z ojcem Wiedźmina już Wam kiedyś opowiadałam. W każdym razie po tej konfrontacji, do powieści pana Andrzeja podchodzę już z większym dystansem niż kiedyś. Jednak nie o tym chciałam pisać. Cały ten mój wywód miał na celu wprowadzenia do konkretnego pytania: czy mieliście kiedyś na odwrót? Czy przy okazji licznych konwentów spotkaliście kiedyś jakiegoś pisarza, którego proza do Was nie przemawia, ale strasznie chcielibyście ją uwielbiać dla niego, bo zasługuje? Nie... No cóż... Ja ostatnio przeżywam coś takiego odnośnie twórczości Jakuba Ćwieka - chciałabym lubić jego książki, ale na obecną chwilę nie potrafię. Szczególnie po całej masie mieszanych uczuć związanych z przeczytaniem najnowszej powieści "Kłamca. Papież Sztuk". Co ze mną jest nie tak?

I okładka tak bardzo nieadekwatna do treści. Marvelowskiego Lokiego nie uświadczysz ani Maski tym bardziej.

czwartek, 5 listopada 2015

Nierówna walka z burzowym dziełem, czyli rzecz o "Drodze Królów"

Dobrze jest dostawać książki. Z tym zdaniem zgodzi się pewnie każdy bibliofil. Ja swego czasu miałam okazję otrzymać cudną "niespodziewajkę" w postaci "Drogi Królów" Brandona Sandersona. Była to o tyle nietypowa "niespodziewajka", że sama ją sobie wybrałam. Zaskoczyło mnie jednak niemal błyskawiczne tempo dotarcia paczki i jej wielkość. W sumie rzuciłam tym tytułem, ponieważ wszyscy się nim zachwycali, a ja chciałam koniecznie sprawdzić z czym to się je. Oczywiście istniało niebezpieczeństwo trafienia na drugi "Zmierzch" czy "Grey'a", ale są portale, którym ufam na tyle, że jeśli powiedzą mi, iż coś jest dobre, to im uwierzę. Przynajmniej na tyle, żeby zaryzykować. W każdym razie, oprócz dnia dostarczenia przesyłki, zadziwiła mnie jej obszerność. Pudełko, w którym przyszła, mogło spokojnie pomieścić trzy do czterech książek rozsądnej wielkości. Tu, całe to miejsce zajmowało jedno, olbrzymie tomiszcze, na dzień dobry twierdzące, że nie ma czegoś takiego jak zbyt długa powieść. Niestety przez swój rozmiar i gabaryty długo czekała, aż znajdę na nią czas. Wiecie, większość książek czytam siedząc w komunikacji miejskiej i zadziwiającym jest, jak wiele tytułów potrafię wówczas pochłonąć. Jednak, jakby nie patrzeć, "Droga Królów" formatem torebkowym nie jest, więc musiała zaczekać, aż będę miała chwilę, by siąść wygodnie w domu i poświęcić jej całą swoją uwagę. Trochę to trwało, ale w końcu doczekała się.

Dzieło wręcz monumentalne. Olbrzymie w planach i ilości stron.

wtorek, 3 listopada 2015

"Okup Krwi" Marcina Jamiołkowskiego - wznowienie

Jakiś czas temu, na swojej TwarzoKsiążkowej stronce, informowałam Was o planowanym na jesień tego roku, drugim tomie przygód warszawskiego maga - Herberta Kruka. W oczekiwaniu na premierę mam dla Was jeszcze lepszą wiadomość. Wydawnictwo Genius Creations przygotowało wznowienie pierwszej części - "Okupu Krwi", którego sprzedaż ruszyła już kilka dni temu. Więcej szczegółów znajdziecie na mojej TwarzoKsiążce, a tym czasem zapraszam Was do zapoznania się z fragmentem tej powieści.


sobota, 31 października 2015

Krwawe wzgórza i pośladki Toma, czyli Mróz a horrory

Mój problem polega na tym, że nie lubię horrorów. Powód tej niechęci jest niezwykle prosty: za bardzo się boje. Bujna wyobraźnia, jaką obdarzyła mnie natura, zwykle przenosi filmowe czy książkowe wydarzenia wprost do wszystkich cieni czających się w zakamarkach mego otoczenia. Właśnie przez to, po lekturze „Miasteczka Salem” Stephena Kinga, zakończonej o drugiej w nocy z minutami, nie mogłam zasnąć przez dobrą godzinę, tłumacząc sobie, że wampiry nie istnieją. Część seansu "Blair Witch Projekt" spędziłam przestraszona pod kocem, i do tej pory żałuję, samotnego oglądania "Labiryntu Fauna" po ciemku. Jestem dorosłą kobietą, wiem co to fikcja, ale… No właśnie. Niby rzeczywistość jest namacalne i naukowo wyjaśniona, a jednak zawsze pozostaje ten odsetek niepewności, który karmi mą wyobraźnię wszystkimi nieprawdopodobieństwami. Dlatego też raczej unikam grozy. Jednak kiedy w kinach pojawiło się „Crimson Peak”, które oprócz strachu, oferowało mi tak lubianą przeze mnie XIX-wieczną estetykę i Toma Hiddlestona dla odmiany nie pragnącego zawładnąć światem, postanowiłam się skusić.

Plakat taki mroczny, taki niepokojący :p a recenzja ze śladowymi ilościami spoilerów.

środa, 21 października 2015

Uważaj na życzenia, czyli "Labirynt" w oparach złotego pyłu

Muszę się Wam do czegoś przyznać. Nieraz pisanie bloga przysparza mi wielu zmartwień: bo czas, bo życie, bo bez sensu, bo na cholerę ja to właściwie robię? I czasami tylko zwyczajna ludzka przekorność i mój wrodzony upór mnie przy tym trzymają. Co mi to dało? Przecież mogłabym już zrezygnować... A ja uparcie zasiadam i piszę dalej. Mimo że nie widzę efektów swej pracy, to jednak robię to dalej, bo kiedyś w końcu to zaprocentuje. Ale przychodzą też chwilę, kiedy zwyczajnie cieszę się, że mam tę stronkę, ponieważ bez niej nigdy bym się nie zmotywowała do zrobienia różnych, a przecież cudnych rzeczy. Pamiętacie zapewne mój "Kapownik" - notes z zapisanymi pomysłami i koncepcjami przyszłych wpisów, recenzji i bliżej niesprecyzowanych artykułów. No i właśnie w tym notatniku znajduje się lista filmów i animacji, które czekają na obejrzenie. Ponieważ na moim blogu istnieje coś na kształt cyklu odgrzebującego stare produkcje związane z szeroko pojętą fantastyką, dlaczego nie połączyć jednego z drugim? Dlatego dziś w końcu zmotywowałam się do spędzenia chwili z filmem "Labyrinth" z niezwykle ekscentrycznym Davidem Bowie w roli Króla Goblinów.

Piękna baśń, która na pierwszy rzut oka nie jest tym co się wydaje..,

czwartek, 15 października 2015

Keep calm and be a librarian

Dawno, dawno temu, tak dawno, że nawet najstarsi górale tego nie pamiętają, Mróz chciała być bibliotekarką. Oczywiście jako dziecko miałam takich planów wiele, począwszy na byciu nauczycielką, a na karierze linoskoczka i pracy w cyrku skończywszy. Choć muszę przyznać, że chęć zostania bibliotekarką trzymała mnie na tyle mocno, że nawet pomagałam wypożyczać książki w swojej szkolnej bibliotece. Niestety czasem rzeczywistość wali obuchem po łbie i dość szybko trzeba zacząć myśleć racjonalniej, rozsądniej i bardzo szybko dorosnąć. Ale sentyment pozostaje i praca bibliotekarza wciąż jawi mi się jako coś dziecięco-niezwykłego. Nie spotkałam co prawda w swoim życiu przesympatycznej pani (lub pana), którzy pokazaliby mi cudowny, czytelniczy świat, ale były przecież książki. One wystarczyły. I choć w dzisiejszych czasach ci strażnicy przybytków wiedzy są raczej gatunkiem wymierającym, to współczesna fantastyka znalazła doskonały sposób, by uhonorować ich szczególną rolę i ocalić od zapomnienia ten zawód.

Grafika z podkreśleniem tematu.

niedziela, 11 października 2015

Marsjański savior-vivre, czyli jak zachowywać się na Marsie

"Jakie faux pas! Tak się nie godzi" pomyśleli wszyscy znający książkę. "Ha, ha, ha, ale przypał" dodali Ci, którzy zdążyli już obejrzeć film. "No za raz jej wygarnę definicją PWNu" stwierdzili internetowi napinacze, szykując się do fali hate'u, ale czy aby na pewno uzasadnionej? Po pierwsze autorka niniejszego posta pragnie zaznaczyć, że rozróżnia pojęcia "savoir-vivre" i "survival", a tym samym potrafi wskazać, które dotyczy znajomości dobrych manier, a które sztuki przetrwania. I wiem, że osoby znające książkę, czy też film, wyczuwają pewien zgrzyt patrząc na tytuł mojego wpisu. Nie mniej jednak spełnił swoje zadania - przykuł Waszą uwagę. Po drugie już śpieszę z wyjaśnieniami dla tych wszystkich, którzy nie bardzo się orientują o co chodzi. Mowa o "Marsjaninie" Andy'ego Weira, na podstawie którego powstał scenariusz do filmu o tym samym tytule. Premiera tej adaptacji miała miejsce jakiś miesiąc temu, jednak samą powieść miałam na swojej liście "do przeczytania" już od jakiegoś czasu. Ogólnie rzecz biorąc rzeczy się dzieją, a szum medialny rośnie wokół zagadnienia i szczerze przyznam, nie bez powodu.

Okładka i bardzo depresyjny napis na niej. Zupełnie nie oddający ducha powieści.

wtorek, 6 października 2015

Wielka ucieczka i niedocenione komiksy, czyli komputerowy pryzmat na MFKiG

Łódź jaka jest każdy widzi i w sumie nie warto do tego nawiązywać. Bywa kiepsko zarówno pod względem wizualnym jak i tym zwyczajnym, ludzkim. Nie mniej jednak, mimo całej swojej sympatii i sentymentu do Kielc, jestem w stanie wymienić mnóstwo powodów, które pokażą dlaczego nieraz lepiej w niej mieszkać, niż w mym rodzinnym mieście. Wśród nich na pierwszy plan wysuwają się wszelkiego rodzaju eventy, jakich nie spotkacie w sercu Gór Świętokrzyskich. Naprawdę kocham ciszę i spokój swoich rodzinnych stron, ale czasami chciałabym, żeby coś się tam jednak działo. A w Łodzi się dzieje. I to na upartego co tydzień. Ostatnio pisałam Wam relację z Kapitularzu, z którego wyniosłabym więcej (np. komputer czy rzutnik), gdyby nie przeziębienie. Teraz, w pełni władz ciała (bo raczej nie umysłowych), mogłam się bawić na największej imprezie komiksowo-game'owej w Polsce. W miniony weekend na Atlas Arenie w Łodzi odbył się XXVI Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier, który przez te dwa dni odwiedziło tysiące osób.

W tym roku uczestnicy dostawali bardzo fajne, pamiątkowe bilety. Chyba trzeba będzie założyć jakiś album na takie rzeczy czy coś.

wtorek, 29 września 2015

Gorączka łódzkich prelekcji, czyli przeziębiona Mróz na Kapitularzu

Jak bardzo w swoim życiu udało Wam się odczuć złośliwość losu? U mnie ostatnio było to dość paskudne, ponieważ po niemal trzech miesiącach siedzenia w domu, gdzie mogłabym odleżeć każde przeziębienie, rozchorowałam się na sam wyjazd. Mało tego. Wszystko na dzień, dwa przed łódzkim Kapitularzem, na którym miałam przyjemność prowadzić kolejne prelekcje. Myśli o odwołaniu przyjazdu wywoływały u mnie nie małą konsternację, ale przecież nie po to pięć lat studiowałam farmację, żeby nie wiedzieć jakimi lekami podtrzymać się przy życiu. Jak by jednak nie działały, do dnia konwentu katar zdążył zebrać już  swoje "nosowe" żniwo, zostawiając mnie z niemiłosiernie czerwonym kinolem. Ale co tam. Na konkurs piękności nie jechałam. Z przebraniem dałam sobie spokój, podobnie jak z makijażem, z którego pewnie nic by nie zostało po kilku kontaktach z chusteczką. Do torebki zgarnęłam podręczny zestaw przetrwania w nagłych sytuacjach i ruszyłam na Widzew, pokrzepiana myślą, że w razie czego zawsze mogę wrócić i zasnąć we własnym łóżku.

Oczywiście Łódź musiała mnie przywitać "przypomnieniem" o koszmarnych korkach, o których nie myślałam przez ostatnie miesiące. 25 września - dzień rozpoczęcia konwentu - stał się dla mnie walką o dotarcie do XXXII LO w Łodzi, gdyż czterdziestominutowa trasa (wg MPK), zamieniła się w dwugodzinną. Możecie sobie wyobrazić moje całkiem mocne zdenerwowanie i ciągłe spoglądanie na zegarek. Liczyłam, że po przyjeździe będę miała chwilkę na "zwiedzanie", czy chociażby wyrównanie oddechu, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi podpowiadały, że najpewniej z marszu wejdę na swoją prelekcję. Łódź... Ale dotarłam i to nawet z pewnym zapasem czasowym, a brak kolejek przy akredytacji wywołał u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyłam się, że mogę lecieć i ogarniać sprzęt zaraz po przyjściu, ale z drugiej... Któż przyszedłby na moją prelekcję, gdyby nikt się niezaakredytował? Cóż, wejście do sali z trzema, czterema osobami zdawało się potwierdzać moje obawy, ale przecież i dla jednej bym mówiła, więc było czym się przejmować?

Lubię, kiedy akredytacja idzie szybko, sprawnie i bez kolejek.

piątek, 25 września 2015

Historia pewnej smoczej miłości, czyli opowieść o starych bohaterach

Wszystko ma swój początek. Wszechświat zaczął się od Wielkiego Wybuchu, nauka od pierwszego dnia w szkole, a dorosłe życie od samodzielnie zapłaconego rachunku. Tak i moja fascynacja smokami od czegoś się zaczęła. Kiedy jeszcze byłam w gimnazjum, (czyli tak dawno, że nawet najstarsi górale nie pamiętają) wpisując w wyszukiwarkę hasło "smoki" pierwszym co wyskakiwało był link do Smoczych Stron - jednego ze starszych, polskich smokologicznych portali. Dziś to tylko martwa stronka, której ostatnia aktualizacja miała miejsce ponad 10 lat temu, ale wówczas była na tyle niesamowita, że zasiała we mnie coś, co potem wykiełkowało z niesłychaną intensywnością. Tak zastanawiając się nad tą kwestią z perspektywy czasu, wydaje mi się, ze gdybym nie trafiła na tę książkę, nic by się tak naprawdę nie rozpoczęło. Jednak ślepy los w postaci kolegi z liceum pożył mi ją ze słowami "Masz, od tego powinnaś zacząć", a zdanie to z czasem stało się proroctwem, które zapoczątkowało wiele zmian.

Chyba każdy ma taką książkę, która coś zmieniła w jego życiu. Ja mam takich całkiem sporo, ale o tej jeszcze nie pisałam.

poniedziałek, 21 września 2015

Przywiało Mroza na Sabat, czyli jak się bawią kieleccy fantaści

No i stało się. Po zeszłorocznych złorzeczeniach na swój durny los i niemożności zjawienia się na żadnym ze świętokrzyskich konwentów, w te wakacje udało mi się obskoczyć oba. Relację z Jagaconu mogliście już czytać na łamach tej jakże zacnej stronki, więc teraz najwyższa pora, żeby opisać Wam, jak Mróz bawiła się na Sabacie. Tak po prawdzie to o ile moja wizyta na suchedniowskim konwencie była mocno zaplanowana i wyczekana, to decyzję o zawitaniu na Sabat podjęłam raczej spontanicznie. Pierwszym co mnie odstręczało była cena. Mimo że organizowany na terenie Targów Kielce (wzorem Falkony czy Pyrkonu), to ciągle mały, lokalny konwent i 50 zł za akredytację jak na coś takiego to jednak trochę za dużo. W zeszłym roku tyle płaciło się za wejście na Pyrkon, gdzie przy ilości atrakcji jakie zapewniali organizatorzy, wydawało się to strasznie śmieszną ceną. W Kielcach przy płaceniu pojawiał się mały zgrzyt, ale udało mi się ominąć ten punkt, przyjeżdżając z własnymi prelekcjami. Druga, mniejsza przeszkoda, dotyczyła sposobu dotarcia na teren targów, ale gdy rodzice pożyczyli mi samochód, szybko została zniwelowana.


Jak zawsze i wszędzie towarzyszył mi lemur Mort już od wieków przyczepiony do mojej torebki.

poniedziałek, 14 września 2015

Książkoterapia w lawendowym pokoju

Jakoś tak w zeszłym roku na portalu lubimyczytac.pl znalazłam zapowiedź książki, która w zasadzie z miejsca sprawiła, że zapragnęłam ją mieć. Jej główny bohater prowadził księgarnię, o wdzięcznej nazwie "Apteka literacka" i sprzedawał "pacjentom" takie powieści, jakie akurat były im potrzebne. Po krótkiej rozmowie, kilku celnych pytaniach, potrafił "zdiagnozować" duchowe problemy danej osoby i zalecić odpowiednią, literacką kurację. Mając w pamięci to, ile razy książki mi pomogły, z miejsca chciałam odnaleźć taką księgarnie, gdzie miły pan sprzedawca poleciłby mi dzieło adekwatnie pasujące do mojego stanu duszy. I przepadłabym wówczas zupełnie, starając się jak najczęściej tam przychodzić, rozmawiać i wydawać tak z trudem zaoszczędzone pieniądze. Bo nie ma czegoś jak za dużo książek. A skoro nie mogłam mieć niczego takiego już za raz, w tej chwili, postanowiłam zdobyć chociaż powieść, która by mi o tym opowiedziała. Mówię oczywiście o "Lawendowym pokoju" Niny George.


Mimo że pola lawendy tak pięknie wyglądają, to zupełnie nie pasuje do treści. Podobnie jak cytat umieszczony na okładce.

środa, 9 września 2015

Postapokalipsa dla dzieci, czyli rycerscy wizjonersi w służbie magicznego światła

Zagłada ludzkości to chyba jeden z popularniejszych tematów filmów ostatnich lat. Scenarzyści prześcigają się w wymyślaniu, co do niej doprowadzi. Czy będzie to kolejna epoka lodowcowa, globalne ocieplenie i związane z nim stopienie lodowców, wojna jądrowa, asteroida, najazd przybyszów z kosmosu, zwykła ludzka głupota, czy zupełnie coś innego? Co do jednego wszyscy są pewni: cokolwiek to będzie, spowoduje całkowity upadek naszej cywilizacji, a ci, którzy przetrwają, będą musieli radzić sobie na jej zgliszczach. I teraz powstaje pytanie, czy taka mało optymistyczna wizja może stać się podwaliną animacji dla dzieci? No cóż, miłośnicy starych animacji, i ludzie urodzeni w odpowiednim czasie zapewne pamiętają serię "Highlander: The Animated Series" z 1994 roku. Jej akcja ma miejsce na postapokaliptycznej Ziemi, gdzie Nieśmiertelni rozpoczynają swoją grę znaną z filmowego pierwowzoru. Serial może nie najwyższych lotów, ale pokazuje o co mi chodzi. Tymczasem ja chciałabym Wam zaprezentować jeszcze starszą produkcję. 


Kto oglądał łapka w górę! Albo komentarz :P

piątek, 4 września 2015

Mechaniczny Człowiek na Trafalgar Square, czyli opowieść o prozie Hoddera

Mark Hodder ma być gościem na tegorocznym Coperniconie, więc wszyscy fani zacierają ręce ,że autor jednej z ich ulubionych, steampunkowych trylogii odwiedzi w końcu w Polce... a tym czasem przychodzi Mróz i mówi, że te "trzy części" to fragment zaniedbanej heksalogii i całe życie okazuje się kłamstwem. Mowa oczywiście o cyklu "Burton i Swineburne", którego akcja dzieje się w alternatywnej wersji Wielkiej Brytanii, gdzie zamiast królowej Wiktorii rządzi książę Albert (teraz już król). W Polsce nakładem Fabryki Słów ukazały się: "Dziwna sprawa Skaczącego Jacka", "Zdumiewająca sprawa Nakręcanego Człowieka" i "Wyprawa w Góry Księżycowe". Jednakże nowojorskie wydawnictwo Prometheus Books opublikowało jeszcze trzy kolejne książki, z czego ostatnia ukazała się już w sierpniu tego roku. Dla zainteresowanych ich tytuły to "The Secret of Abdu El Yezdi", "The Return of the Discontinued Man" i "The Rise of the Automated Aristocrats" i mam nadzieję, Fabryka Słów kiedyś je wypuści. Mnie tymczasem udało się w końcu przeczytać "Nakręcanego człowieka". Moim skromnym zdaniem powiela błędy pierwszej części, ale mimo wszystko jest od niej dużo lepszy, jednak o tym za chwilę.


I heksalogia w komplecie

niedziela, 30 sierpnia 2015

Nominowana po raz drugi, czyli Liebster Award znów dorwało Mroza

Mój wyjazd z początku sierpnia sprawił, że wiele rzeczy mi umknęło. Brak internetu jednak zrobił swoje, ponieważ nawet nie zauważyłam kolejnej nominacji do Blog Liebster Award. Za pierwszym razem wyznaczyła mnie do tego Hadynka, a dziś wciągnięcie do zabawy zawdzięczam Muzeum Nietoperzy. Znacie już moje niezbyt entuzjastyczne podejście do wszelkiego sortu łańcuszków, więc wzorem poprzedniego wpisu spod tego znaku, (który możecie przeczytać tutaj) postanowiłam znów nie przekazywać pałeczki dalej, a tylko odpowiedzieć na wymyślone pytania. Dlaczego? Ponieważ każde z nich pozwoli mi się na moment zatrzymać nad sobą i zastanowić nad kwestiami, których wcześniej bym nie poruszyła. W pewien sposób też kojarzą mi się one ze "Złotymi Myślami". Ta podstawówkowa zabawa służyła nie tylko lepszemu poznaniu kolegów i koleżanek z klasy, ale i ich swoistemu udręczeniu ilością pytań. Najobszerniejsze "Złote myśli", na które odpowiadałam liczyły sobie dwieście punktów. Teraz czeka na mnie "zaledwie" jedenaście, więc nie powinno być tak źle.


Pytania czekają, więc zabawę czas zacząć.

wtorek, 25 sierpnia 2015

"As you wish", czyli szukamy narzeczonej dla księcia

Jak każda mała dziewczyna, mimo moich nieco chłopięcych zainteresowań, przechodziłam okres fascynacji ideą "prawdziwej miłości", romantycznego uczucia i tego jedynego, który straci dla mnie głowę od pierwszego wejrzenia. No cóż, Pan Bóg sprawił, że urodziłam się kobietą z całą gamą wad i zalet przynależnych do tej płci, więc i mi zdarzało się niegdyś myśleć o "księciu z bajki". Gusta te zostały na szczęście zweryfikowane przez etap dorastania i jedyną, cudowną i niepowtarzalną panią N. - moją nauczycielkę od polskiego, która wytłumaczyła, że "miłość romantyczna" oznacza tyle co miłość z romansu, ale tego klasycznego, średniowiecznego, gdzie wszyscy giną, zamiast żyć długo i szczęśliwie (a o kochanej pani N. będę musiała Wam jeszcze kiedyś opowiedzieć). Nie mniej jednak z tego okresu niewinności myśli pozostał mi pewien sentyment do szczególnego filmu. Dziś zaliczany jest do klasycznych, starych produkcji fantasy ze sporym, awanturniczym zacięciem i nutką komedii w scenariuszu. I co ciekawe, jest to jeden z tych nielicznych przypadków, kiedy wolę ekranizację od powieści, na podstawie której powstała.


Dokładnie. Mówię o filmie "The Princes Bride" (pol. "Narzeczona dla księcia"). Jeśli nie kojarzycie tytułu, ten, moim zdaniem cudowny plakat, niewiele Wam pomoże, ale kolejne na pewno Wam wszystko rozjaśnią, o ile oglądaliście ten film.

środa, 19 sierpnia 2015

Zajdlowe wieszczenie, czyli do kogo powędruje statuetka

Już jutro w Poznaniu rusza kolejna edycja Polconu. Oprócz zwyczajowych atrakcji konwentowych jak panele, gry czy spotkania z ulubionymi autorami, wszystkich fanów fantastyki czeka ogłoszenie laureatów Nagrody Fandomu Polskiego, za najlepsze opowiadanie i powieść, jakie wydano w 2014 roku. Tegoroczne nominacje w kategorii "Powieść" naprawdę mnie zaskoczyły. Nie dość, że znałam trzy z sześciu nominowanych pozycji, to jeszcze dwie z nich sama recenzowałam! Na liście znalazły się więc:

"Forta" Michała Cholewy (wyd. Warbook)
"Chłopcy 3. Zguba" Jakuba Ćwieka (wyd. Sine Qua Non)
"Czarny Wygon. Bisy II" Stefana Dardy (wyd. Videograf)
"Nomen Omen" Marty Kisiel (wyd. Uroboros) 
"Biała reduta. Tom 1" Tomasza Kołodziejczaka (wyd. Fabryka Słów)
oraz
"Pokój Światów" Pawła Majki (wyd. Genius Creation)

Doskonale pamiętam, jak rozpływałam się w zachwytach nad humorem i nietuzinkowością "Nomen Omen" oraz przyjemnością, jaką niosło dla mnie czytanie tej powieści. Jednak, mimo całej swojej sympatii dla pani Marty i jej twórczości, moim zdaniem nagroda powinna powędrować do Pawła Majki. "Pokój światów" jest jedną z najlepszych książek jakie czytałam od dłuższego czasu. W świetle ostatnich nowinek możecie zarzucić mi brak obiektywizmu, ale w takim razie przeczytajcie książkę. Sami przekonacie się, ile w tym prawdy.


Choć nie mogę być na tegorocznym Polconie, z niecierpliwością oczekuje na ogłoszenie wyników.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Ku odświeżeniu języka, czyli "Zapomniane słowa" na co dzień.

Pamiętam ze swojego dzieciństwa różne słowa, z którymi nie spotkałam się nigdzie indziej. Kiedy mama prosiła, żebym przyniosła szabaśnik, wiedziałam, że szykuje się jakaś impreza i trzeba upiec ciasto. Tata wychodząc na dwór zawsze zakładał kufajkę, szczególnie gdy padało lub po prostu było zbyt chłodno. Podczas rozpalania w piecu rozsuwaliśmy fajerki, żeby nakłaść drzewa i gazet, a potem otwieraliśmy duchówkę, by powietrze lepiej dochodziło. Kiedy przyjechałam do Łodzi zdziwiło mnie, że znajomi nie rozumieją słówka wichajster, będącego u mnie w domu uniwersalnym określeniem na wszelkiego rodzaju ruchome dynksy. W tę sentymentalną podróż, po słówkach kojarzących się z moim wiekiem dziecięcym, zabrała mnie książka „Zapomniane słowa” pod redakcją Magdaleny Budzińskiej. 


Pomyślano o wszystkim, nawet o stosownie klimatycznej okładce.

sobota, 1 sierpnia 2015

"Studnia zagubionych aniołów" - fragment

Hej moi namiętni czytacze! Sierpień rozpoczął się jakieś 17 godzin temu, a już zapowiadają piekielne temperatury. I właśnie w tym okresie wybywam na zasłużony (czy też nie) urlop. Wrzucę jeszcze jakiś wpis przed samym wyjazdem (około 4 sierpnia), a potem zamilknę na niemal dwa tygodnie. Żeby Wam się nie nudziło i było na czym oko zawiesić, podrzucam fragment nowej powieści Artura Laisena (autora "C.K. Monogatari") - Studnia zagubionych aniołów, która na jesieni powinna się ukazać pod szyldem Genius Creations


Okładki nie wrzucam, ponieważ ta dostarczona mi przez wydawnictwo nie zostanie wykorzystana w przyszłości, więc po co. Za to macie anioła, którego znalazłam na tej stronce.

czwartek, 30 lipca 2015

Sokratejskie dysputy i muffiny, czyli Mróz się zachwyca się "Cafe Rita"

Kiedy wyjeżdżałam na studia do Łodzi, miałam już w Kielcach swoje ulubione miejsca do spędzania czasu, najwygodniejsze ścieżki na spacery, klimatyczne knajpki i puby, najcieplejsze murki do czytania książek, czy też osłonięte od ludzkiego wzroku "miejscówki specjalne". Rzadkie powroty do domu i zwykle zajęte weekendy sprawiały, iż nie odwiedzałam ich tak często, jak bym tego chciała. Gdy nadchodziły kolejne wakacje, z przykrością odkrywałam, że "moje miejsca" już nie istnieją, albo kolejne remonty zmieniły je nie do poznania. Miasto ewoluowało w coś, czego do końca nie rozumiem. Nie mówię, że to źle, po prostu tęsknię za niektórymi lokacjami ze względu na całą masę ciepłych wspomnień z nimi związanych. Ale o tym pisałam Wam w poście "Piwo z przeszłości". Jednak pewne miejsca zmieniły się tak, że dech zapiera ze zdziwienia i człowiek zwyczajnie nie może wyjść z zachwytu. Tak było chociażby, gdy w zasadzie po latach odwiedziłam w końcu zamek w Chęcinach. Metamorfoza jaką przeszedł jest wręcz zdumiewająca. I teraz także chciałabym Wam opowiedzieć o innym miejscu, które moim zdaniem przeistoczyło się w coś zachwycającego.


Jak rzadko robię zdjęcia jedzeniu tak teraz musiałam :)

sobota, 25 lipca 2015

Indi, James, poznajcie Owaina, czyli chłodny rzut okiem na "Malajski Excalibur"

Było dwóch męskich bohaterów kina akcji, do których nabyłam wielkiego sentymentu już we wczesnej młodości. Indiana i James. Jones i Bond. Duet idealny, który nigdy się nie spotkał. Mieli na mnie na tyle duży wpływ, że w gimnazjum stworzyłam dla nich na poły fantastyczną na poły awanturniczą przygodę, dorzucając im jeszcze hakerkę-złodziejkę do towarzystwa. Oczywiście całość wypełniały karkołomne wyczyny, wybuchy i tajne organizacje, a nad wszystkim czuwał "nieśmiertelny" Merlin. Tekst oczywiście był najeżony błędami gramatycznymi, stylistycznymi i logicznymi jak co poniektóre wypociny z "syf-publishingu", ale nie miałam zapędów publikacyjnych. Chciałam to po prostu napisać dla własnej przyjemności. Niemniej jednak chęć zapoznania się z podobnym połączeniem, tym razem stworzonym bardziej profesjonalnie, pozostała.


Okładka typu "photoshop rządzi i nie obchodzi mnie, że to widzisz."

piątek, 24 lipca 2015

Konkurs na opowiadanie

Hej, hej, hej moi zapaleni czytacze (i słuchacze, jeśli pamiętacie jeszcze moje prelekcje z konwentów). Jak zapewne zorientowaliście się po wnikliwej lekturze niniejszego bloga, oprócz pisania recenzji, artykułów, relacji specyficznych felietonów (z niezłym skutkiem) pisuję także teksty zawierające pewną ilość fabuły (ze skutkiem dość mizernym). Jak każdy aspirujący pisarz kombinuję i ciągle szukam sposobów na wypchnięcie moich "wypocin". Zgodnie z tym, co mówił Remigiusz Mróz w swoim "Kursie Pisania", najlepsze do tego są konkursy. I o jednym dowiedziałam się całkiem niedawno.

Wydawnictwo Genius Creations ogłosiło konkurs na opowiadanie fantastyczne. Dziesiątka szczęśliwców, którzy stworzą najlepsze teksty wyląduje w zaplanowanej na drugi kwartał 2016 roku antologii. Historie muszą zostać nadesłane do 31 października 2015 roku i wpasowywać się tematyką w myśl przewodnią antologii - Dobro złem czyń. Więcej informacji znajdziecie na stronie wydawnictwa. Czasu jest sporo, więc do piór pisarska braci i oby szczęście Wam sprzyjało!

poniedziałek, 20 lipca 2015

Świętokrzyskie wiedźmy i zbóje, czyli co mi się przydarzyło na Jagaconie

Swoją przygodę z konwentami zaczęłam z grubej rury, na swoje pierwsze uczestnictwo wybierając największą imprezę tego typu w Polsce - Pyrkon. Oczywiście z miejsca zachłysnęła się klimatem tego miejsca, ciesząc się, że w końcu znajduję się wśród ludzi, którzy myślą podobnie. Spotkania te były w pewien sposób uzależniające, i jak na dobry narkotyk przystało, chciałam ich więcej. Dlatego też, za każdym razem, gdy udało mi się odłożyć większą ilość gotówki, wyruszałam w Polskę, by ponownie poczuć to samo uniesienie i radość wynikłe z dzielenia wspólnych pasji. Tam już nie byłam "dziwna", tam byłam "swoja". Jednak zawsze towarzyszył mi jakiś wewnętrzny smutek wywołany myślą, że w moim mieście, w moim województwie nie ma konwentu. W pewnym momencie swego studenckiego życia usłyszałam o organizowanym w Suchedniowie Jagaconie, lecz było za późno na zmianę moich ówczesnych planów. Plując sobie w brodę niemiłosiernie, obiecywałam, że przyjadę w kolejnym roku. Nawet praktyki wakacyjne ustawiałam sobie na lipiec, żeby sierpień mieć wolny. A drugi Jagacon odbył się w lipcu... Ale jak to mawiają, do trzech razy sztuka. W tym roku z przyczyn finansowo-magisterskich nie mogłam być na Pyrkonie, lecz poskutkowało to tym silniejszym postanowieniem, że zaległości odbiję sobie na Jagaconie. No cóż, mój upór i cierpliwość zaczynają już być z lekka legendarne ;)


Wiem, że co poniektóre zdjęcia już widzieliście, ale jakoś nie chciało mi się polować na wszystkie cuda z aparatem. Wolałam chłonąć atmosferę konwentu :)

piątek, 17 lipca 2015

Pomagisterskie rozważania

Jak mogliście raczej bez trudu zauważyć, niemal żelazna systematyczność moich wpisów jest ostatnimi czasy dość mocno zachwiana. Jeśli wcześniej pozwalałam sobie na przerwy, to najdalej następnego dnia jak najszybciej nadrabiałam zaległości. A w zeszłym tygodniu w żaden znany mi sposób nie potrafiłam zmotywować się do pisania. Miałam szczęście, że zamkowa inspiracja była dość silna, ponieważ żaden tekst mógł się nie pojawić aż do tej pory. Oczywiście przyczyny takiego stanu rzeczy można dopatrywać się w zwyczajowym lenistwie, ale zasadniczo w ciągu ostatniego tygodnia nie stałam się bardziej osobą bardziej leniwą niż dotychczas. Skoro moja wewnętrzna leniwość się nie zwiększyła, co zatem może być tego przyczyną? Osobiście obstawiałabym niechęć do słowa własnoręcznie pisanego, potrzebę odpoczynku od pisania jako takiego, będącą bezpośrednim wynikiem tworzenia w bólach mojej magisterki.


Grafikę pozwoliłam sobie pożyczyć z tej stronki.

niedziela, 12 lipca 2015

Noc na Zamku

To że jestem z Kielc już dobrze wiecie. Mój tata jednak pochodzi z Chęcin - miejscowości oddalonej od mego miasta rodzinnego o kilkanaście marnych kilometrów. Obecnie Chęciny, jak i cały region, są znane z tego, że kręcono tutaj "Ojca Mateusza", ale tak naprawdę główną atrakcją tego miejsca jest XIII-wieczny zamek. Jeszcze kilka lat temu był bardzo zaniedbany. Pamiętam porośnięte trawą kupy gruzu i ścieżkę wydeptaną przez dziedziniec. Zwiedzanie zasadniczo ograniczało się do obejrzenia murów i wejścia na sam szczyt jednej z wież. Niezbyt wiele, musicie przyznać, tym bardziej dla dziecka, które słysząc magiczne hasło "zamek" spodziewa się czegoś bardziej niezwykłego. Ale to się zmieniło. W tym roku zakończono gruntowny remont i modernizację zamku, tworząc z niego prawdziwą atrakcję turystyczną. W piątek wieczorem, miałam okazję pierwszy raz zobaczyć te zmiany z okazji "Pierwszej Nocy na Zamku w Chęcinach".


Bardzo nietypowe ujęcie zamku od wschodu, będące wynikiem pomylenia drogi do kasy :P Zwykle zdjęcia są robione od północy lub południa. 

piątek, 10 lipca 2015

Zapowiedzi wydawnictwa Genius Creations

Wakacje jak dla mnie zaczęły się na dobre, ale nie każdy może sobie pozwolić na odpoczynek. Właśnie dostałam maila od wydawnictwa Genius Creations, w którym mogłam sobie podziwiać ich plany wydawnicze na najbliższe miesiące. Lista przedstawia się całkiem obiecująco:

Jesień 2015 

"Nóż" – Rafał Cuprjak
"Pieśń węży" – Maria Dunkel
"Spalić wiedźmę" – Magdalena Kubasiewicz
"Studnia Zagubionych Aniołów" – Artur Laisen
"Order" – Marcin Jamiołkowski
"Nawrócony Mesjasz" – Paweł Imperowicz
„Efekt Eteru” – Wiktoria Król
„Okup krwi”, Marcin Jamiołkowski – drugie wydanie
„Chór zapomnianych głosów”, Remigiusz Mróz – drugie wydanie
„Pokój światów”, Paweł Majka – drugie wydanie

Zima 2015/2016 

"Bezsenni" – Marcin Jamiołkowski
"Poziom -1" – Tomasz Kilian
"Order" – Marcin Jamiołkowski
"Paradoks marionetki" – Anna Karnicka
"Marvin" – Iza Korsaj
"Redlum" – Katarzyna Rupiewicz
"Echo z Otchłani" – Remigiusz Mróz
"Góry Pamięci" – Wiesław Gwiazdowski
"Zima" – Michał Ochnik
"Dobro złem czyń" – antologia

2016 rok 

"Galaxia Dracones" – Paweł Imperowicz
"Przedstawienie mojego życia" – Joanna Krystyna Radosz
"Trzech Cnotliwych Morderców" – Marcin Pągowski

Oczywiście pełną listę możecie znaleźć na stronie wydawnictwa http://geniuscreations.pl/plan-wydawniczy/. I pamiętajcie, że to na razie tylko plany, wszystko może ulec zmianie, ale i tak zapowiada się ciekawie. Ja już upatrzyłam sobie kilka pozycji, a Wy?


I taka letnia grafika na dobry początek wakacji :)

sobota, 4 lipca 2015

Skoro powiedziało się "A", trzeba powiedzieć i "B", czyli "Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina"

Sprytem można osiągnąć wiele. Wystarczy mieć łeb na karku, odrobinę fantazji (ewentualnie biegać szybciej niż wskazuje na to nasza powierzchowność) i świat jest nasz. No może jeszcze trzeba nagiąć kilka niewygodnych przepisów, ewentualnie zamknąć oczy kiedy będzie się je łamało i hulaj dusza. My Polacy jesteśmy narodem urodzonych kombinatorów. Jakby tak popatrzeć obiektywnie na naszą historię, to im gorzej się dzieje, tym lepiej umiemy sobie radzić. Dopiero w czasach "dobrobytu" nie bardzo nam wychodzi. Może właśnie dlatego lubimy postaci krętaczy, kasiarzy, handlarzy balansujących na granicy prawa. Mówię tu o nieśmiertelnym Nikodemie Dyzmie, Henryku Kwinto czy chociażby Fredzie Kampinosie, bardziej znanemu jako Szpicbródka. A Pułkownik Kwiatkowski? Wyjście na jaw "przekrętu", którego się dopuścił, nie zakończyło by się bynajmniej tylko odsiadką. A "Złoto dezerterów"? Jak ich nie kochać za pomysłowość. A to tylko kilka najbardziej sztandarowych przykładów z naszej kinematografii, ale za to takich, które darzymy największym sentymentem. Lubimy oszustów, ponieważ sami nie raz w naszej historii oszukiwaliśmy. Nieważne zaborca, okupant, mściwy system. Radziliśmy sobie z nimi, a inni mogli się tylko od nas uczyć. Czujemy sentyment do krętaczy, ważne tylko, by mieli serce po właściwej stronie.


A co to wszystko ma wspólnego z rzeczoną książeczką? Za raz się dowiecie.

wtorek, 30 czerwca 2015

"Uwielbiam zapach paczuli o poranku", czyli recenzja "Oddawaj różdżkę, Phong!"

Nie jestem wielką fanką self-publishing, choć to akurat mogliście wyłapać śledząc uważnie moje TwarzoKsiążkowe posty. Oczywiście nie jest to podyktowane wyłącznie wewnętrznym uprzedzeniem, ale też własnym doświadczeniem. Zainteresowanych odsyłam do mojej recenzji "Smoczej krainy", dostępnej na portalu Gavran. Podobne przeżycia miała również Hadynka a jej zetknięcie z samopublikowaniem również do najprzyjemniejszych nie należało. To by wyjaśniało mój sceptycyzm w dniu, w którym na swojej poczcie znalazłam wiadomość od zupełnie nieznanego mi autora, z prośbą o zrecenzowanie jego książki. Próba zachęcenia mnie do jej przeczytania przez stwierdzenie, że jest to "bezwstydny flirt komedii z romansem" spaliła na panewce, a sprawdzenie przeze mnie wydawnictwa jeszcze bardziej utrudniło tej powieści zrobienie dobrego wrażenia. Miałam znów wpakować się w self-publishing? Aż mi ciarki przechodziły na samą myśl. Jedak po wymienieniu kilku wiadomości z autorem, postanowiłam dać mu szansę. Nie ocenia się przecież książki po wydawnictwie, a rozmowa z twórcą przekonała mnie, że w przeciwieństwie do poprzedniej samopublikujacej pisarki, którą miałam okazję recenzować, opanował polską gramatykę na tyle dobrze, żebym nie rwała włosów z głowy w trakcie czytania. Postanowiłam zaryzykować.


Bardzo miły pan autor, oprócz dostarczenia mi ebooków w różnych formatach, postanowił podrzucić mi stosownie urocze grafiki promujące jego powieść.

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Rozstrzygnięcie Steampunkowego Konkursu Okazjonalnego

Witajcie moi wspaniali Czytacze!
Własnie nadszedł dzień, w którym ogłoszę wyniki moje zacnego konkursu. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiego odzewu. Tych tłumów, walących do mnie drzwiami i oknami, prześcigających się w najrozmaitszych koncepcjach na steampunkowe maszyny luksusu. Ilość zgłoszeń autentycznie mnie poraziła, a ja jeszcze musiałam dokonać wyboru! I jak tu zdecydować? Jak wybrać najsprawiedliwiej? Docenić pomysłowość czy kunszt opisu? Wybrać tę odpowiedź, która porwała mnie za serce, czy tę przemyślaną aż do ostatniej śrubki? Uwierzcie mi moi mili, to nie był łatwy wybór. Chciałabym obdarować Was wszystkich, ale książkę mam tylko jedną. Musiałam zdecydować.


Grafika zapożyczona z TwarzoKsiążkowej galerii Klimatu Wieku Pary. Zgodnie z ich podpisem jest to podniebny Nautilus autorstwa Wadima Wojtekowicza. 

Pierwsze miejsce zdobywa i nagrodę otrzymuje Rozkminy Hadyny za zacny opis statku podniebnego i fakt, że umie się bawić. Hadynka napisała tak:
Marzy mi się spory, ale poręczny zeppelin, który byłby jednocześnie moją twierdzą, domem i schronieniem. Takie połączenie podniebnego, dostojnego balonu z frywolnością i chaosem ruchomego zamku Hauru. Miałby osobny pokój z przytulną biblioteką, oczywiście zabezpieczoną przed przechyłami, z głębokimi fotelami i specjalnymi lampami. Obszerną, wygodną sypialnię z olbrzymim łożem z baldachimem i kotarami; sporą kuchnię z nieodłącznym stołem, przy którym można wyznać wszystko i przetrwać wszystko, zastawę porcelanową w specjalnie zabezpieczonym kredensie, wesoły imbryk, barwne ściereczki. Kabina pilota przypominałaby tą z Sokoła Millennium, siedziałabym w niej w czapce pilotce i podziwiała świat przez wielkie szyby. Wszędzie zaś kryłyby się tajemne przejścia, ścieżynki, półeczki i labirynty dla kotełka, żeby nigdy się nie nudził i zawsze miał najlepszy widok. Wędrowalibyśmy tak z naszym przenośnym domem całą rodzinką - ja, moje chłopię i kot, przy przyjemnym warkocie silników, kłębach pary i świszczeniu wiatru. 
Zwyciężczyni z całego serca gratuluję. Mail informacyjny za raz pójdzie. A pozostałym życzę szczęścia w przyszłych konkursach.

P.S. Powyższy wpis nosi liczne znamiona sarkazmu

środa, 24 czerwca 2015

O mocy wiary, opowieści i kosmitów, czyli świat z książki "Pokój światów"

Każdy z nas w coś wierzy. I nie mówię tu tylko o konkretnej wierze w bóstwo opiekuńcze pod postacią Jehowy, Allacha czy Sziwy. Co dziennie rano wierzymy, że tym razem dopisze pogoda, że szef się nie będzie na nas wkurzał, że trafimy szóstkę w totka, że jutro będzie lepiej. Każdy z nas stosuje te małe "zaklęcia" w żaden sposób nie oddające racjonalnej natury zdarzeń. Student mimo nieprzygotowania do egzaminu wierzy, że zda, kierowca, że mimo naginania przepisów, uniknie mandatu, a Leonardo DiCaprio, że w końcu dostanie Oscara. To niby nic takiego, momenty tak swojskie, iż nawet nie zastanawiamy się nad kwestią ich istnienia, a przecież tak wiele mogą zmienić. Wystarczy wiara jednej osoby w drugą, by pomóc jej przezwyciężyć trudności. Odrobiny wiary we własne siły i możemy dokonać rzeczy naprawdę wyjątkowych. Wiara napędza nasze działanie bardziej niż chcielibyśmy to przyznać nawet przed sobą.

Jeden z moich dawnych znajomych, prawdopodobnie na podstawie jakiegoś podręcznika do gry w RPG, tłumaczył mi, że tak naprawdę istnieją dwa rodzaje magii: magia wtajemniczeń, oparta na zdobywaniu odpowiednich umiejętności, znajomości zaklęć i czarów, oraz magia objawień, tym silniejsza im czystsza jest wiara kapłana, dlatego też osoby szczególnie wierzące są w stanie dokonywać cudów. Oczywiście każda z nich ma swoje ograniczenia i w różnym natężeniu występuje na poszczególnych planach. Odnosząc to do naszego świata: o potężnych czarodziejach jakoś od dawna nikt nie słyszał, a cuda mimo wszystko jeszcze się zdarzają. W końcu każdy człowiek na naszej planecie w coś wierzy. A teraz wyobraźmy sobie, że energia wiary wszystkich ludzi na Ziemi kumuluje się aż do pojawienia jednego czynnika, który nagle ją wyzwala. I wszystko w co wierzymy staje się rzeczywistością. I co? Myślicie, że świat stałby się przyjemniejszym miejscem? Więc posłuchajcie...


Crysania i Raistlin - przedstawiciele magii objawień i magii wtajemniczeń prosto ze świata Smoczej Lancy. Link do grafiki tutaj.

piątek, 19 czerwca 2015

101 lajków, czyli Stempunkowy Konkurs Okazjonalny

Witajcie moi zagorzali czytelnicy. Muszę przyznać, że kiedy na swoim TwarzoKsiążkowym profilu informowałam o możliwości zorganizowania konkursu z okazji "setnej łapki w górę", nie spodziewałam się, że brakujące kliknięcia przybędą tak szybko. Ale słowo się rzekło kobyłka u płota więc z przyjemnością ogłaszam

Steampunkowy Konkurs Okazjonalny


Pomysł został podyktowany tym, że wśród znajomych wyrosłam na swoistą doradczynię i głos rozstrzygający w kwestiach steampunkowych. W związku z tym postanowiłam szerzyć swoją sympatię do tego nurtu dalej i zarażać nią kolejnych ludzi. I tu właśnie na scenę wkracza mój konkurs gdzie możecie wygrać coś, co Was do tego przybliży...

niedziela, 14 czerwca 2015

Złudne supły "Kociej kołyski", czyli wszystko jest kłamstwem

Wśród moich znajomych istnieje przekonanie, że czytam dużo, żeby nie powiedzieć wręcz nałogowo. Ponadto uważają, iż chyba czytałam już wszystko, gdyż zawsze wiem o jakiej książce mowa. Jakby tego było mało, ponoć posiadam jakieś sprytne urządzenie do zmieniania czasu, ponieważ średnio co drugi dzień można mnie było spotkać z inną książką na uczelni. To nie możliwe. Przecież nikt tak szybko nie czyta! Prawda jest taka, iż moim skromnym zdaniem, czytam o wiele za mało. Bez wątpienia mniej niż bym chciała. Dlatego wykorzystuję do tego każdą wolną chwilę spędzoną w autobusie. I jakieś tam zaległości czytelnicze udaje mi się nadrobić. Możecie wierzyć lub nie, ale posiadam takowe. Szczególnie z zakresu klasyków tak uwielbianej przeze mnie fantastyki. Aż wstyd się przyznawać. Jednak z drugiej strony, znając swoje niedoskonałości, należy z nimi walczyć i przekuwać w zalety. Dlatego też postanowiłam sięgnąć do korzeni i na poważnie zabrać się za uzupełnianie swojej wiedzy z zakresu szeroko pojętej literatury fantastycznej.


"Kto czyta, nie błądzi"

wtorek, 9 czerwca 2015

Potężne bliźnięta z Posępnego Czerepu, czyli He-Man i She-Ra znowu razem

Miałam okazję urodzić się w czasach, kiedy w telewizji nadawano naprawdę świetne bajki, a coś takiego jak "Wieczorynka" czy niedzielne "Walt Disney Przedstawia" nie wywoływało zdziwienia na twarzach najmłodszych. Pamiętacie "Brygadę RR", "Gumisie", "Smerfy", "Muminki" albo prześwietne animacje z Polonii jak "YattaMan" czy "Generał Daimos"? Jeśli tak, to doskonale zdajecie sobie sprawę, że wymienione tytuły stanowią tylko ułamek tego, co się za dzieciaka oglądało. Myszka Miki może była wtedy bardziej płaska, ale nie traktowała młodych widzów jak skończonych idiotów. Z tych właśnie pięknych czasów pochodzi He-Man - Najpotężniejszy Człowiek we Wszechświecie, dopakowany do granic możliwości magicznymi potionami. Jeśli nie dane było Wam śledzić jego przygód na ekranach telewizorów, to na pewno znacie go licznych internetowych memów czy z jednego szalonego filmiku. Jakby nie patrzeć postać ikona, która odcisnęła się w pamięci całego pokolenia. Okazuje się, że książę Adam (jakby ktoś nie wiedział to alter ego He-Mana), nie jest jedynym człowiekiem obdarzonym mocą Posępnego Czerepu. Jest jeszcze Adora, jego siostra bliźniaczka. Razem dorobili się filmu, który miał przedstawić She-Rę młodym telewidzom - "The Secret of the Sword".


Tak dla przypomnienia. I ostrzegam, dalsza część wpisu zawiera spoilery. Film pochodzi z 1985 roku, więc mieliście 30 lat, żeby go obejrzeć.

czwartek, 4 czerwca 2015

Kielce, risy i kwitnące wiśnie, czyli powiew orientu w mojej małej ojczyźnie

Jak dobrze wiecie jestem rodowitą kielczanką, choć na studia wywiało mnie do miasta manufaktur, szkoły filmowej i włókiennictwa. Jestem przesiąknięta na wskroś Górami Świętokrzyskimi, puszczą jodłową i tą całą magią z naszych legend. Aż dziw bierze czemu w takich okolicznościach przyrody nie powstaje masa niezwykłych książek z czarami, biesami i słowiańskimi bestiami w tle. Tak w ogóle to potraficie wymienić jakichś kieleckich pisarzy? Poza Żeromskim, na którego mam uczulenie niezależnie od tego jak dobrym autorem był. Tak to jest kiedy dzieci za młodu katuje się informacją "jak wielkim twórcą był" no ale przemilczmy to. W każdym razie ja nie znam. Może za mało czytam albo za słabo się tym interesuję. Nie wiem. Dlatego też ucieszyłam się, gdy w moje ręce wpadł tekst, którego akcja toczy się w samiusieńkich Kielcach i najbliższej okolicy. "CK Monogatari" to opowieść, mieszająca dobrze znaną mi, swojską rzeczywistość z magią i nutą dalekiego wschodu. Co z tego wyszło, przeczytacie dalej.


Autor wiedział co robi, umieszczając akcję powieści w przed dzień Świąt Bożego Narodzenia. Oczywiście mogło chodzić o magię najdłuższej nocy w roku, ale przyprószone śniegiem Kielce wyglądają zdecydowanie najładniej.

wtorek, 2 czerwca 2015

Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina

Jak już zapewne zauważyliście blog się rozwija. Może to tempo nie jest specjalnie zatrważające, ale nieubłaganie przebija się przez mury miłośników szeroko pojętej fantastyki. Teksty są coraz lepsze, uwagi coraz trafniejsze, a i grono współpracowników się powiększa. W związku z tym chciałabym Wam przedstawić najnowszą książkę, która ukaże się na rynku pod znakiem Genius Creations (spokojnie, to żaden self-publishing, wydawnictwo młode, ale porządne).


30 czerwca będziemy mieli okazję zapoznać się z książką "Cuda i Dziwy Mistrz Haxerlnia" autorstwa Jacka Wróbla. Czego możemy dowiedzieć się na jej temat prosto od wydawcy

W wozie Mistrza Haxerlina można znaleźć najbardziej kurioz… wszechstronne artefakty, takie jak stos rogów ostatniego jednorożca i oryginalne kopie mieczy z najgłębszych czeluści piekieł. Godziwy zarobek wiąże się jednak z niebezpieczeństwami czyhającymi na dzielnego przedsiębiorcę: demonami, bandytami, krwiożerczymi kapitalistami, seks aferami, reklamacjami i kolegami ze studiów. 
Czy Mistrz Haxerlin poradzi sobie ze wszystkimi kłodami rzucanymi mu pod nogi przez los? Czy, o zgrozo, odkryje w sobie altruistę? Kto wie, jakie niespodzianki przyniesie los…

Muszę przyznać, że brzmi nieźle. Zupełnie jakby szykowało się coś cudownie niedorzecznego i kipiącego humorem. Ponadto wydawnictwo, dla poparcia swoich słów, postarało się o opinię nikogo innego, ale samego Andrzeja Pilipiuka, znanego twórcy przygód Jakuba Wędrowycza, doktora Piotra Skórzewskiego czy sagi "Oko Jelenia". Co Pan Andrzej twierdzi o "Cudach i Dziwach..."?

„Życie wędrownego maga i alchemika powinno być usłane różami. Zazwyczaj tak bywa. Haxerlin właściciel wędrownego kramu „Cuda i Dziwy” ma podwójnego pecha. Nie jest ani prawdziwym magiem ani prawdziwym alchemikiem. Dlatego oprócz wciskania ludziom kitu musi sobie dorabiać. Na przykład przemytem. Niestety życie wędrownego oszusta i kombinatora pełne jest trudów i niebezpieczeństw. W dodatku orżnięci klienci potrafią całe lata chować urazę…” – Andrzej Pilipiuk

Mogę stwierdzić, że czuję się zaciekawiona. Tym, co najbardziej interesuje czytelnika, zaraz po treści jest cena. "Cuda i Dziwy..." będzie można nabyć w cenie 39,99 zł za wydanie papierowe (375 stron w miękkiej okładce) i 24,99 za wydanie elektroniczne (ePub i mobi). Więcej szczegółów znajdziecie na stronie wydawnictwa:


niedziela, 31 maja 2015

Żywot pisarza utopijnego, czyli skażcie mnie na "Dożywocie"

Miałam nie pisać tej recenzji, mimo że książkę przeczytałam ją już jakiś czas temu. Po prostu obawiałam się, iż sympatia do "ałtorki", jaką wzbudziły we mnie jej dwie powieści oraz TwarzoKsiążkowy profil sprawią, że nie będę tak chłodno-obiektywna jakbym sobie tego życzyła. Jednak wczorajszy dzień obudził we mnie Lichotko-podobne marzenia. Wiecie, marzenia z rodzaju tych co "to było dawno i nie prawda" czy "to nie możliwe na naszej długości geograficznej". Chodzi mi o utopijną wizję pisania powieści w małym domku stojącym w jakimś zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu. Obudzić się rano, z kubkiem kawy wyjść na taras, zapatrzyć się na wszechobecną zieleń i pisać. A wieczorami czytać książki. Niestety współczesny pisarz nie bardzo może sobie na coś takiego pozwolić i raczej nie powinien, jak pisał Łukasz Kotkowski w jednym ze swoich felietonów. Chyba że dostał spadek po dziadku i ma mocno ugruntowaną pozycję w półświatku literackim, ale i wówczas nie radziłabym odcinać się zupełnie od internetu. Ale pomarzyć zawsze można. Marta Kisiel postanowiła przenieść te idylliczne pragnienia na nieco wyższy poziom, tworząc "Dożywocie".


Książka ta posiada jedną znaczną wadę - absolutny brak ilustracji. Na szczęście na fanów zawsze można liczyć ;)

poniedziałek, 25 maja 2015

Dzień Parowych Kosmicznych Opowieści

Trzydzieści osiem lat temu rozpoczęła się historia kosmicznej sagi, której fani są członkami chyba jednego z najbardziej rozpoznawalnych fandomów na świecie. Nie ma takiego zjazdu, takiego konwentu, gdzie nie mieli by swoich przedstawicieli. Zupełnie jakby łączyła ich tajemnicza Moc! Mowa oczywiście o "Star Wars", które 25 maja 1977 roku weszły nie tylko do kin, ale i ludzkich serc, zostając tam na stałe. Z tej okazji, razem z Klimatem Wieku Pary, postanowiliśmy zorganizować Dzień Parowych Kosmicznych Opowieści. Choć wybraliśmy dzień kojarzący się z Gwiezdnymi Wojnami, to jednak nie zamierzamy się do nich ograniczać. Na TwarzoKsiążkowym profilu KWP znajdziecie mnóstwo cudownych grafik, pokazujących jak klimat steampunku może wpływać na najbardziej znane space opery. Moim skromnym zdaniem dodają im subtelnego uroku i zmniejszają odczucie nadmiernej sterylności, które nie raz towarzyszy (przynajmniej mnie) w przypadku tego typu produkcji. Ja ze swojej strony zapraszam Was, szczególnie tych niewtajemniczonych, w krótką podróż po kosmicznych historiach. "Śmiało dążcie tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek".


Skoro stempunk, to i epoka wiktoriańska. Skoro już przenosimy się w czasie, to może zastanówmy się jak brzmiałyby "Gwiezdne Wojny", gdyby zostały napisane przez Szekspira? Zapraszam na bloga Rozminy Hadyny, gdzie znajdziecie odpowiedź na to pytanie.

czwartek, 21 maja 2015

Tekst się sam nie stworzy, czyli słów kilka o pisaniu magisterki

Jak wiecie z mojej TwarzoKsiążki albo z samego bloga, na obecną chwilę sen z powiek spędza mi pisanie magisterki. Proces ten żmudny i trudny, przypomina mi, że wszystkie memy w internecie nie biorą się z niczego i potrafią być boleśnie prawdziwe. W swej głębokiej naiwności, podyktowanej sympatią do ziół wszelakich (uczestnicy jednej z moich prelekcji mogą potwierdzić), postanowiłam ją robić na zakładzie, który, w bardzo dużym uproszczeniu, zajmuje się zielarstwem. Oczami wyobraźni widziałam siebie otoczoną kolbami, menzurkami i probówkami wszelkiego sortu, uprawiającą cuda, za które na stosie już dawno by mnie spalili. No cóż, pięć lat na moim "ukochanym" kierunku nadal nie pozbawiło mnie nieco cukrowych złudzeń, jak mogą wyglądać moje studia.


Adekwatna grafika w pełni wyrażająca moje uczucia.

piątek, 15 maja 2015

"Żeby ocalić świat, zabiję ludzi", czyli cienka granica pomiędzy herosem a łotrem

Od czasów pierwszego "Iron Mana" filmy o komiksowych superbohaterach, szczególnie spod znaku Marvela, święcąc triumfy nie tylko na srebrnym ekranie. Choć kiedyś stanowiły niszową rozrywkę, dla najbardziej zatwardziałych geek'ów, dziś stały się pożywką dla mas. Odtwórcy głównych ról, zamiast wstydu związanego z chodzeniem w "rajtuzach", są otaczani uwielbieniem fanek i cichą zazdrością fanów. Produkcje tego typu charakteryzują  głównie zapierające dech w piersiach efekty specjalne, liczne wybuchy, wciskająca w fotel akcja i swobodne poczucie humoru. Czasami też, próbują sprzedać nam coś więcej. Na obecną chwilę, na tapecie komiksowych kinomaniaków znajduje się najnowsza część przygód "trykotowych" Mścicieli - "Avengers: Age of Ultron". Film ten miał bardzo wysoko postawioną poprzeczkę, nie tylko po pierwszej części, ale także po świetnym "Winter Soldier", a także musiał spełnić liczne wymagania, stawiane mu przez fanów. I zrobił to. Ale czy aby na pewno to dobrze?


Najbardziej wyczekiwana ekranizacja komiksu tego roku.