poniedziałek, 20 listopada 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - Smokopolitan nr 9

To jeden z tych tekstów, które zbyt długo czekały na swoją kolej. Najpierw z własnego gapiostwa nie mogłam się dostać w łapki papierowego wydania. Oczywiście mogłam przeczytać wersję elektroniczną, ale mój fetysz papierowy był chyba silniejszy. Potem z pośpiechu zostawiłam magazyn w aptece by koniec końców stwierdzić, że potrzebuję napisać coś innego. Trzeba przyznać, że recenzją "Siły niższej" po prostu chciałam się z Wami podzielić, tak można się dzielić czymś niewyobrażalnie smacznym. Dziś jednak mam dla Was coś równie dobrego, bo w końcu udało mi się na spokojnie zasiąść do pisania (oczywiście gdzieś między praniem, a pieczeniem karczku). Co prawda odrobina zmęczenia po całym tygodniu mnie już nieco ogarnia, ale coś tam się jeszcze wyskrobię.
Podziwiajcie zdjęcia pierwszy raz nie robione mydelniczką.

sobota, 11 listopada 2017

Pochwała (nie)codzienności, czyli o zmaganiach z "Siłą niższą"

Pamiętam, jak na początku mojej, nazwijmy to kariery blogerskiej, TwarzoKsiążka stanowiła dla mnie główne źródło informacji, działające na zasadzie poczty pantoflowej. Znajomy kogoś dowiedział się od innego człowieka, że jest coś, czym warto się podzielić z innymi. Tak natknęłam się na profil Marty Kisiel i cudne opowieści "ałtorki" o kiślach, mackach i różowych "kłulikach", które z kolei pchnęły mnie do przeczytania "Nomen Omen" i "Dożywocia". Obiema powieściami zachłysnęłam się i z radością motywowałam wszystkich do przeczytania. Kiedy więc pojawiła się możliwość jechania na Krakowskie Targi Książki, spotkania "ałtorki", a także zdobycia najnowszej książki - "Siły Niższej" - i, mało tego, dograłam wszystkie weekedny w pracy na moją korzyść, pojechałam. Dobrze liczycie. To było rok temu. Tytuł ten musiał odczekać swoje. Remonty, mieszkanie, praca, dom, rzeczy, recenzje na cito... wiecie jak to jest. Każdy czytacz ma chyba swój Stosik Wstydu. Jednak pewnego pięknego dnia (który wcale się na takowy nie zapowiadał) sięgnęłam w końcu po książkę z wikingiem w fioletowej sukience na okładce.
Może nie mam różowego królika, ale biała alpaka też się nada.

niedziela, 5 listopada 2017

Krucze pieśni pełne baśni, czyli słów kilka o książce Pawła Lacha

Lubię czytać polskich autorów. Naprawdę dużo przyjemności daje mi zagłębianie się w lektury, które oprócz warstwy fabularnej, przemycają motywy z dobrze znanej mi rzeczywistości. Nic też tak nie doprowadza mnie to szału, jak ludzie nie czytający polskiej prozy z zasady i przekonania, że i tak jest gorsza. Wystarczy wziąć cokolwiek z mojej półki (czy jakiejkolwiek półki z polską fantastyką), by przekonać się, jak bardzo mylnym jest to założenie. Miło też utwierdzać się we własnej racji za każdym razem, gdy w ręce trafia książka debiutanta. Choć akurat określenie to nie bardzo pasuje mi do Pawła Lacha, który publikował już swoje opowiadania w różnych magazynach fantastycznych. Precyzyjniejsze wydaje się mówienie o decyzji na powieściowe zaistnienie. Czy w "Pieśni o Kruku" spełnia się jako twórca dłuższej formy literackiej?
Wieczór z herbatą i niemal baśniową książką jako idealny odpoczynek po tygodniu pełnym wrażeń.