niedziela, 24 września 2017

O mocy zapomnianego szczegółu, czyli "Komandoria 54"

Astronomiczna jesień za oknem wita nas deszczem, zimnem i wszechobecną ponurością. Od mniej więcej tygodnia mam wrażenie, że tę Złotą Polską ujrzę tylko w wystroju bloga, ale hej (!) wbrew nazwisku za temperatury nie odpowiadam. Mimo przygnębiającej aury Mróz czuje się jednak wyjątkowo dobrze. W filiżance paruje ciepła herbatka, w śniadaniu zrządzeniem dobrych bogów zawitała dawno niewidziana sałata, a remont ma się tak bardzo ku końcowi, że po niedzieli mają pojawić się nowe meble. Zatem żyć, nie umierać i w końcu pisać dopóki komputer, internet lub nadgarstki nie wyzioną ducha. Och jakże mi tego brakowało. Tym samym odkurzyłam stosik książek czekających na zrecenzowanie, w wyniku dziwnego zbiegu okoliczności przeczytanych już dawno temu, rzuciłam okiem na spreparowane wówczas notatki i zabrałam się do roboty. Z niektórych rzeczy człowiek zwyczajnie nie potrafi zrezygnować.
Herbatka, kawka, cappuccino.. nieważne. Ważne żeby było ciepłe i pełne szczęścia.

środa, 20 września 2017

Fantastycznie chłodna prasówka - Fantom Nr 2/2017

Powiem Wam, że recenzencko tytuły układają się w niepokojący sposób. Muszę przyznać, że ostatnimi czasy czytam jak opętana, co ciekawsze książki połykając nawet w dwa dni. Gorzej z pisaniem. W kolejce na zaopiniowanie czekają już co najmniej trzy pozycje, a kolejnych "must review" zwyczajnie nie ruszam, ponieważ wrażenie zwyczajnie mi się pomieszają. Ma to też swoją niewątpliwą zaletę, gdyż w końcu udało mi się przeczytać jakieś tytuły tak bardziej dla czystej frajdy. Nie powiem, przyjemna odmiana, jednakowoż trzeba by się w końcu wziąć co jakiejś konkretnej roboty. Tym samym dziś na tapetę wędruje drugi numer magazynu Fantom. Nie piszę "najnowszy", ponieważ mamy wrzesień, a ja stopniowo przymierzam się do zakupu numeru trzeciego, który mam zamiar zrecenzować jeszcze w tym roku. 
Kawa wypita, zmrok zapada szybciej niż bym chciała, więc pora na pisanie.

niedziela, 3 września 2017

No i popłynęli, czyli jak "Zatopić >>Niezatapialną<<"

Tak, przyznaję się bez bicia, na samo hasło, czy skojarzenie ze steampunkiem, reaguję wręcz chorobliwą ekscytacją. W zasadzie wystarczy mi powiedzieć, że książka będzie miała w sobie coś z klimatu wieku pary (albo była o smokach czy pisaniu), a ja już biegnę z wywieszonym jęzorem do najbliższej księgarni. Dlatego też, gdy zobaczyłam okładkę Zatopić "Niezatapialną" Anny Hrycyszyn, stwierdziłam, iż jest to książka, którą muszę przeczytać. Potem w internecie pojawił się skrócony opis fabuły, a w nim magiczne słowa takie jak "piraci", "parowce" czy "strzelaniny". Wówczas gdzieś w ciemnościach pod skórą zawyła awanturnicza część mojej natury, która jako agentka Jej Królewskiej Mości, była postrachem Siedmiu Mórz, bo próbowała ocalić zagubione skarby (w wyobraźni wszystko jest możliwe) i zapałała porozumieniem dusz do panny Jollienesse Różanowski - głównej bohaterki książki. Nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że książka ta może mi się nie spodobać. Miała przecież wszystko, co mieć powinna, ale... I właśnie o tym "ale" będzie dzisiejsza recenzja.
Nowa przypinka doskonale sprawdza się jako znak wodny zdjęcia :P