piątek, 15 maja 2015

"Żeby ocalić świat, zabiję ludzi", czyli cienka granica pomiędzy herosem a łotrem

Od czasów pierwszego "Iron Mana" filmy o komiksowych superbohaterach, szczególnie spod znaku Marvela, święcąc triumfy nie tylko na srebrnym ekranie. Choć kiedyś stanowiły niszową rozrywkę, dla najbardziej zatwardziałych geek'ów, dziś stały się pożywką dla mas. Odtwórcy głównych ról, zamiast wstydu związanego z chodzeniem w "rajtuzach", są otaczani uwielbieniem fanek i cichą zazdrością fanów. Produkcje tego typu charakteryzują  głównie zapierające dech w piersiach efekty specjalne, liczne wybuchy, wciskająca w fotel akcja i swobodne poczucie humoru. Czasami też, próbują sprzedać nam coś więcej. Na obecną chwilę, na tapecie komiksowych kinomaniaków znajduje się najnowsza część przygód "trykotowych" Mścicieli - "Avengers: Age of Ultron". Film ten miał bardzo wysoko postawioną poprzeczkę, nie tylko po pierwszej części, ale także po świetnym "Winter Soldier", a także musiał spełnić liczne wymagania, stawiane mu przez fanów. I zrobił to. Ale czy aby na pewno to dobrze?


Najbardziej wyczekiwana ekranizacja komiksu tego roku.

Od pierwszych minut filmu, akcja gna na złamanie karku, wciskając w siedzenie nieprzygotowanego widza. Potem następują pospieszne, zdawkowe wyjaśnienia i znowu zaczyna się dziać. Mroczniej, bardziej, "psychologiczniej", niż pamiętamy to z poprzednich "Avengersów". Drużyna powoli się sypie, a najsilniejszym okazuje się jej "najsłabszy" członek. Pewnie dlatego, że ma rodzinę. Ma do kogo wracać, dla kogo walczyć. Przed każdym z bohaterów odkrywają się jego mroczniejsze strony, myśli, których na co dzień nie dopuszczają do siebie. Lęki Starka, wyobcowanie Thora, przeszłość Czarnej Wdowy i Banner, który tak cudownie pozwala sobą manipulować, wszystko zdaje się im przeszkadzać. Mam wrażenie, że są jeszcze mniej zgrani, niż przed powołaniem Mścicieli. Poza tym, nie mogę oprzeć się poczuciu płytkości w nawet najbardziej doniosłych scenach. Na rozwinięcie ich nie starczyło czasu. Wszystko przejęła wszechobecna "akcja".


Spodobała mi się wizja takiej szafy.

W filmie dzieje się niesamowicie dużo. Minuty przeznaczone na refleksje, przemyślenia kwestii ratowania świata, zmieściły by się w pakiecie reklamowym, serwowanym przez każde kino tuż przed seansem. Problematyka ocalenia ludzkości jest naprawdę ciekawa, tylko że potraktowano ją po macoszemu. Ważniejsze były odurzające efekty, odbierane szczególnie mocno, gdy wysupłało się kilka złotówek więcej i odwiedziło miejscowy IMAX, i muzyka tak intensywna, że nadawała rytm biciu mojego serca. Możliwe, że oczekiwałam od "Avengersów" czegoś więcej niż akcji i zabawy. Może dlatego, że dzień wcześniej zostałam uraczona filmem będącym superbohaterską odwrotnością Marvelowskich Mścicieli.


Akcja akcją akcję pogania.

"Watchmen" jest kolejną ekranizacją komiksu, ale nie podobną do tego, do czego przyzwyczaiły nas produkcje spod znaku Marvela. Herosami są w niej zwyczajni ludzie, którzy postanowili się przebrać i w maskach walczyć ze złoczyńcami. Mają gadżety i umiejętności, ale nie umywają się one do tego co prezentują Iron Man czy Kapitan Ameryka (no może z wyjątkiem dra Manhatana, bo jakoś nie potrafię sobie przypomnieć potężniejszej postaci od niego). Mimo wszystko ci bohaterowie wydają się być nieco silniejsi i bardziej wytrzymali niż przeciętni śmiertelnicy, ale znając historię Batman, wiemy, że wcale nie musi się to wiązać z niezwykłymi mocami. Poza tym, film ten, w porównaniu do innych tego typu produkcji, prawie nie ma akcji. Albo inaczej. Mocno psychologiczna fabuła, jest nią subtelnie poprzetykana, na tyle, by niemal trzy godziny seansu nie zmęczyły widza.


Strażnicy w pełnym, "odświeżonym" składzie.

Oczywiście można by się skupić na głównym wątku, związanym z zabójstwami herosów, ale najbardziej niesamowite wrażenie robi drugie dno historii: pokazanie jak cienka jest granica pomiędzy suprebohaterem a złoczyńcą. Jak daleko można się posunąć dla większego dobra? Ilu ludzi można poświęcić, by ocalić resztę. Ile zła można wyrządzić i do jakich niegodziwości się posunąć? Czy nie przypomina Wam to tego, co próbował zrobić Ultron? Czy Tony, poddając się swoim lękom, nie przeszedł na ciemną stronę mocy, tworząc najbardziej zabójczą maszynę na świecie? Czy Ultron nie jest projekcją prawdziwych myśli Starka? Fajnie byłoby to rozwinąć, gdyby tylko wszechobecna akcja na to pozwoliła. W "Watchmenach" jest inaczej. Fabuła pokazuje wszystkie odcienie szarości bohaterskiego życia: od ponurej stagnacji i niemożności pogodzenia się z brakiem adrenaliny, po całkowite poświęcenie się sprawie, zrobienie wszystkiego, byleby tylko pomóc ludziom. Nawet, jeśli by to wiązało się z ich uśmierceniem. Paradoksalnie największy szaleniec okazuje się być najbardziej praworządną postacią, a ta najbardziej stabilna, no cóż... Zobaczycie sami.


.... you're locked in here with me

Pod płaszczykiem opowieści o superbohaterach, "Watchmen" porusza problemy człowieczeństwa, równowagi pomiędzy dobrem a złem oraz wyboru "mniejszego zła". Pokazuje, co się dzieje w duszy bohatera od wyniesienia na piedestał po duchowy upadek. I walkę, mimo potępienia ludzi. To właśnie próbował pokazać "Age of Ultron", ale starając się sprostać wszystkim wymaganiom fanów, zgubił się gdzieś wśród akcji i wybuchów. Tylko, że nikt nie idzie na "Avengersów" po to, żeby wdawać się w filozoficzne rozmyślania na temat istoty bohaterstwa. Od nich oczekujemy szalonej łupanki i wrażeń niespotykanych nigdzie indziej. I to właśnie serwuje nam najnowszy film z MCU.

6 komentarzy:

  1. Myślałaś o kapkę ciemniejszej czcionce?
    Od białej na czarnym tle już po kilku zdaniach zakręciło mi się w głowie. @.@

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szara była, ale przyciemniłam ją nieco. Lepiej?

      Usuń
    2. O tak. Dużo lepiej. ^^
      Dziękuję.

      Usuń
    3. Ależ nie ma za co :) to ja dziękuję za zwrócenie uwagi :) właściwa krytyka potrafi uskrzydlać :)

      Usuń
  2. Na początek - trudno się nie zgodzić co do akcji i sybkości wydarzeń. Jak dla mnie początkowo jest to zaleta, bo nie czekamy bez sensu aż na ekranie wyświetli się to, co już wiemy. Może dla osób, które idą na tą część Avengersów jako pierwszą, bedzie to problem, bo nie za wiele wiedzą co, kto z kim i jak, ale to kwestia niejako drugorzędna. Jak zwykle celne uwagi powodują, że baczniej przyglądam się niektórym rzeczom - no i owszem, po raz kolejny masz rację - potraktowano kwestię, która powinna stanowić sedno filmu, po macoszemu. I polemizowałabym, że na Avengersów nie idzie się po przemyślenia i refleksje. Oto pojawia się ogromna szansa zmuszenia do myślenia - chociaż na godzinę - o tym, co robimy i dokąd zmierza nauka. Możliwość dotarcia do milionów ludzi. Szkoda, że nie wykorzystana Bo nie sądzę, że krytycy zarzuciliby Avengersom coś takiego, gdyby pojawiły się ze trzy sceny typu: "do przemyślenia". ALe ogólnie rzecz ujmując, to odrobinę za mocno po nich pojechałaś :P Może prędkość akcji trochę męczy, ale absolutnie nie odczuwa się znużenia scenami walki, jak w przypadku niektórych filmów kopaniem po głowach i widokiem karabinów maszynowych.

    Tekst jak zawsze w porządku. Rozwijasz się pod względem konstrukcji, to widać. Gratuluję :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może faktycznie byłam za ostra, ale tak to już jest. Od niektórych rzeczy oczekujemy więcej niż od innych. Dzięki za ciepłe słowa :) stara zasada mówi, im częściej coś robisz, tym lepszy w tym jesteś, więc nie pozostaje mi nic innego jak pisać dalej ;)

      Usuń