niedziela, 31 maja 2015

Żywot pisarza utopijnego, czyli skażcie mnie na "Dożywocie"

Miałam nie pisać tej recenzji, mimo że książkę przeczytałam ją już jakiś czas temu. Po prostu obawiałam się, iż sympatia do "ałtorki", jaką wzbudziły we mnie jej dwie powieści oraz TwarzoKsiążkowy profil sprawią, że nie będę tak chłodno-obiektywna jakbym sobie tego życzyła. Jednak wczorajszy dzień obudził we mnie Lichotko-podobne marzenia. Wiecie, marzenia z rodzaju tych co "to było dawno i nie prawda" czy "to nie możliwe na naszej długości geograficznej". Chodzi mi o utopijną wizję pisania powieści w małym domku stojącym w jakimś zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu. Obudzić się rano, z kubkiem kawy wyjść na taras, zapatrzyć się na wszechobecną zieleń i pisać. A wieczorami czytać książki. Niestety współczesny pisarz nie bardzo może sobie na coś takiego pozwolić i raczej nie powinien, jak pisał Łukasz Kotkowski w jednym ze swoich felietonów. Chyba że dostał spadek po dziadku i ma mocno ugruntowaną pozycję w półświatku literackim, ale i wówczas nie radziłabym odcinać się zupełnie od internetu. Ale pomarzyć zawsze można. Marta Kisiel postanowiła przenieść te idylliczne pragnienia na nieco wyższy poziom, tworząc "Dożywocie".


Książka ta posiada jedną znaczną wadę - absolutny brak ilustracji. Na szczęście na fanów zawsze można liczyć ;)

Pisarz Konrad Romańczuk, mieszczuch z dziada pradziada przesiąknięty do szpiku kości nowoczesnością, dostaje spadek. Dom po niezwykle dalekim krewnym, o którego istnieniu nie miał nawet pojęcia. Skuszony starym, pisarskim marzeniem, pragnieniem zmiany oraz popchnięty przez problemy natury osobistej, postanawia przyjąć niespodziewaną schedę. Jest tylko jeden warunek - musi zająć się obecnymi lokatorami. Po przybyciu na miejsce okazuje się, że dom, pieszczotliwie zwany Lichotką, przypomina szaloną wizję gotyckiego architekta, a położenie na absolutnym odludziu sprawia, że idealnie nadaje się na miejsce krwawej powieści grozy. No cóż, Romańczuk faktycznie zaczyna pałać chęcią mordu, gdy tylko poznaje lokatorów Lichotki: Licho - Anioła Stróża domostwa z uczuleniem na pióra oraz z zamiłowaniem do sprzątania i wszystkich uroczych rzeczy; Krakersa - zadomowionego w piwnicy Wielkiego Przedwiecznego, którego macki doskonale radzą sobie z gotowaniem najróżniejszych pyszności; Szczęsny - niekiedy materialne widmo praprakuzyna Romańczuka, mówiące wierszem oraz z talentem do robótek ręcznych i przetworów owocowych; goszczące w łazience utopce i kotkę Zmorę, najnormalniejszą mieszkankę Lichotki (nie wyłączając z tej listy samego Konrada). Już taki zestaw osobowości gwarantuje niecodzienne wydarzenia. Jeśli dołączymy do tego miejscowy komitet ochrony cnoty, prawości i potępienia dla sodomii Romańczuka, protestujących hipisów-ekologów oraz pewną niewzruszoną agentkę literacką, otrzymamy naprawdę wybuchową mieszankę.


Na fanów zawsze można liczyć. Grafika pochodzi ze strony Braian Graft.

Cała powieść utrzymana jest w lekkim, niemal frywolnym klimacie i naszpikowana odniesieniami do kultury popularnej. Czyta się ją niezwykle przyjemnie i to z nieschodzącym uśmiechem na twarzy. Komiczne sytuacje będące rzeczywistością Lichotki są opisane z niesamowitym wyczuciem, jednak w trakcie czytania nie zanosiłam się tak gromkim śmiechem jak w przypadku "Nomen omen". Tam humor jest nieco bardziej dojrzały, ironiczny, zaprawiony kroplą goryczy. W "Dożywociu" dowcipy są proste, swojskie, pełne uroczości Licha i różowego króliczka. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że tak to miało właśnie wyglądać. "Ałtorka" sprawnie operuje niedorzecznością i przerysowaniem doskonale wyważając je z prawdopodobieństwem. Z łatwością kupujemy świat przez nią przedstawiony i z miejsca się w nim zakochujemy. Nawet w irytującym Szczęsnym, który potrafi mieć swoje dobre chwile.


Aniołek Licho prosto z TwarzoKsiążkowego profilu "ałtorki".

Co poradzić na to, że ta historia mnie urzekła. Mimo problemów dotykających bohaterów, wydała mi się bardzo radosna, niemal bajkowa. Na szczęście daleko jej do przesłodzonych animacji Disney'a mimo tak niecodziennych postaci. Wiem, że nie mogę się doczekać drugiej części, która, jeśli dobrze interpretuję wpisy na FB, prawdopodobnie powstanie. I świetnie. To nie jest dziesiąty tom serii, coś takiego jak przesyt "Dożywociem" jeszcze nie istnieje (i nie wiem czy w ogóle się pojawi). W każdym razie, jeśli czujecie, że dopada Was chandra, życie jest szare, długie i nadaje się tylko do czyszczenia miejsca, w którym plecy tracą swą szlachetną nazwę, sięgnijcie po tę książkę. Przemaluje Wam dni na różowo i podsunie zapachy domowych wypieków.

**********
Porównując datę urodzin "ałtorki" z datą wydania "Dożywocia" stwierdziłam, że pozwala mi odhaczyć kolejny punkt mojego czytelniczego wyzwania Napisał ktoś przed trzydziestką. Ta dam :) czego to człowiek się nie dowie, kiedy wie gdzie szukać ;)


2 komentarze:

  1. Nie wiem nie dla mnie ta książa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla każdego coś innego :) ja tam lubię się dobrze pośmiać :)

      Usuń