środa, 9 września 2015

Postapokalipsa dla dzieci, czyli rycerscy wizjonersi w służbie magicznego światła

Zagłada ludzkości to chyba jeden z popularniejszych tematów filmów ostatnich lat. Scenarzyści prześcigają się w wymyślaniu, co do niej doprowadzi. Czy będzie to kolejna epoka lodowcowa, globalne ocieplenie i związane z nim stopienie lodowców, wojna jądrowa, asteroida, najazd przybyszów z kosmosu, zwykła ludzka głupota, czy zupełnie coś innego? Co do jednego wszyscy są pewni: cokolwiek to będzie, spowoduje całkowity upadek naszej cywilizacji, a ci, którzy przetrwają, będą musieli radzić sobie na jej zgliszczach. I teraz powstaje pytanie, czy taka mało optymistyczna wizja może stać się podwaliną animacji dla dzieci? No cóż, miłośnicy starych animacji, i ludzie urodzeni w odpowiednim czasie zapewne pamiętają serię "Highlander: The Animated Series" z 1994 roku. Jej akcja ma miejsce na postapokaliptycznej Ziemi, gdzie Nieśmiertelni rozpoczynają swoją grę znaną z filmowego pierwowzoru. Serial może nie najwyższych lotów, ale pokazuje o co mi chodzi. Tymczasem ja chciałabym Wam zaprezentować jeszcze starszą produkcję. 


Kto oglądał łapka w górę! Albo komentarz :P

Muszę przyznać, że "Visionaries: Knights of the Magical Light" (w Polsce "cudownie" przetłumaczonych jako "Wizjonersi: Rycerze Światła), poznałam przez przypadek. I fakt "przypadek" ma imię i nazwisko, więc jeśli to czyta to pozdrawiam. W każdym razie swego czasu miałam okazję obejrzeć niemal całą serię, a przynajmniej te odcinki, które jeszcze można znaleźć w odmętach internetu. I choć nie doczekali się drugiego sezonu, po części ze względu na chłodne przyjęcie amerykańskiej widowni (tak, znamy świetne seriale, które spotkało to samo, patrz "Firefly"), to jednak uważam, że są warci zapamiętania. 

W 1987 roku firma Hasbro wypuściła nowe "figurki akcji", promowane równocześnie przez dwa odrębne media: komiks i animowany serial. Co prawda pierwsze z nich padło już po sześciu zeszytach, mniej więcej w połowie opisywanej historii, ale drugie dotrwało do końca 13-odcinkowego sezonu. Kontynuacja telewizyjnej produkcji prawdopodobnie nie powstała, oprócz wspominanych przeze mnie kiepskich wyników oglądalności, również dlatego, że wszystkie pozostałe animacje Sunbow productions - "The Tramsformers", "The Rebirth" i "G.I. Joe: The Movie" dobiegły końca i telewizja nie przedłużyła z nimi kontraktu. W każdym razie "Wizjonersom" jakoś udało się przetrwać w pamięci tych rozlicznych zapaleńców, do których, mam nadzieję, i Wy dziś dołączycie.

Akcja animacji umieszczona została na odległej planecie Prysmos - bliźniaczo podobnej do Ziemi. Jej mieszkańcy posiadali bardzo wysoko zaawansowaną technologię, którą utracili w wyniku zderzenia wszystkich trzech słońc planety. Całkowity zanik energii elektrycznej spowodował nieopisany chaos i rozpoczęcie epoki zbliżonej do naszego średniowiecza. Tym samym mogła też obudzić się prastara magia tej krainy, by na nowo ustalić prawa rządzące światem. W zasadzie znikąd pojawia się czarnoksiężnik Merklynn (skojarzenia z Merlinem jak najbardziej poprawne) i urządza wielki "wyścig z przeszkodami", w którym nagrodą jest moc mogąca zapewnić pokój na Prysmos. Ponieważ maga moglibyśmy, w gwarze fantastycznej, nazwać neutralno-neutralnym, w swoją grę wciąga on zarówno tych dobrych, jak i złych "rycerzy". Każdy kto ukończy "bieg" otrzymuje od niego umiejętność zmiany w wybrany totem - zwierzę dopasowane na podstawie cech i zdolności jakimi rycerze wykazali się podczas "turnieju". Ponadto Ci, którzy zachowali swoje proporce dostali jednorazowego użytku zaklęcia-ataki. Po ich wykorzystaniu mogły być "doładowane" jedynie przez Merklynna, ale oczywiście nie za darmo. Reszta zwycięzców natomiast otrzymała, moim zdaniem bardzo ciekawą, moc uruchamiania maszyn, które od czasów katastrofy leżały smętnie na wysypiskach.


Jak na starą animację przystało już po kolorach i sposobie rysowania widać, kto należy do obozu dobrych, a kto tych złych.

"Umagicznieni" bohaterowie dzielą się na dwie frakcje: pozytywnych Rycerzy Spektrum dowodzonych przez Leoryka, którego totemem jest notabene lew, oraz negatywnych Lordów Ciemności pod wodzą Darkstorma (UWAGA totem-hit - wielki ślimak błotny). Pierwsze trzy odcinki serii często występują połączone, ponieważ przedstawiają historię powstania Wizjonersów. Kolejne półgodzinne epizody natomiast to cały misz-masz przygód od zwyczajowych questów zlecanych przez Merklynna, przez niesnaski pomiędzy obiema frakcjami, po przygody rozpoczęte w wyniku ingerencji sił trzecich. Stylem i pomysłowością wcale nie odbiegają od innych produkcji z tego okresu, jak chociażby "He-Mana i Władców Wszechświata" czy animowanej wersji "Lochów i Smoków" (Swoją drogą pamiętacie ją? Chyba będę musiała o niej kiedyś napisać), które posiadają swoich licznych wielbicieli na całym świecie.

W grafikach widać dużą dbałość o szczegóły. Każdy z bohaterów ma kolorową i unikalną zbroję, podkreślającą jego charakter. Przy czym należy zwrócić w jaki sposób zostały one zaprojektowane. Tylko w ogólnym zarysie przypominają swoje średniowieczne odpowiedniki. Jak przystało na planetę, szczycącą się wyższym zaawansowaniem technologicznym, są bardziej futurystyczne, przywodzące na myśl kosmiczne kombinezony czy też specjalistyczne skafandry tylko umocnione na wzór zbroi płytowych. Moc zmiany w zwierzęta zwiększa ich potęgę, ale nie sprawia z miejsca, że stają się niepokonani. Postacie mają swoje mocne i słabe strony, które nie raz wpędzają je w kłopoty, dzięki czemu, mimo posiadania specjalnych umiejętności, łatwo się z nimi utożsamiać. 


Gdzieś tam w internecie krąży trzynaście zagubionych odcinków. Kto znajdzie je wszystkie?

Kiedyś to robili filmy animowane. Może zdanie to brzmi nieco pretensjonalnie, ale pomyślcie: ile lat mieliście oglądając He-Mana, gdzie poważnie napakowany człowiek walczył olbrzymim mieczem z chodzącym szkieletem? Ja jestem święcie przekonana, że do podstawówki jeszcze wówczas nie chodziłam. Ile mogłam mieć? 3-4 latka? Dziś w takim wieku serwuje się dzieciakom przesłodzone historie pełne zdrobnień. Animacje takie jak właśnie "Wizjonersi" traktowały nas jak małych ale rozumnych ludzi, a nie kompletne niedorozwoje, do których trzeba mówić wolno i wyraźnie. Poza tym można było poczuć się ważnym, oglądając "taką poważną rzecz jak dorośli". I znów ponawiam myśl, którą dzieliłam się z Wami jakiś czas temu: trzeba zachować produkcje tego typu, żeby wychowywać na nich własne dzieci. A Wy, jakie produkcje zatrzymalibyście na liście "dla potomności"?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz