sobota, 28 czerwca 2014

Piwo z przeszłości, czyli spacer po nieistniejących Kielcach

Powiało Chłodem na najbliższy miesiąc zmienia swoją kwaterę główną. Z Centralnej Polski zmierzam na południe, w bardziej górzyste rejony. Podążam wprost do moich ukochanych Kielc, które mimo licznych wad, uwielbiam. Pewnie mają na to wpływ wszechobecne góry, stanowiące po płaskiej Łodzi, niezwykle miłą odmianę. Chodź moje studenckie mieszkanie zapewnia mi wspaniała zachody słońca  rodem z krańca świata, to jednak w mym rodzinnym mieście są miejsc, do których jestem niesamowicie przywiązana. Wbrew położeniu geograficznemu, one też przywodzą na myśl koniec ziemi, choć ten nieco bardziej zapomniany. Od czasu mojego wyjazdu na studia Kielce sporo się zmieniły. Część moich ulubionych "miejscówek" pochłonęły remonty, mając uczynić serce Świętokrzyskiego piękniejszym. W związku z tym, że wszystko się zmienia, a ja mam ostatnimi czasy nieco bardziej refleksyjny nastrój, chciałabym Was zaprosić na piwo do kieleckich pubów, które lubiłam odwiedzać, a nieubłagany czas (i bardziej przyziemne elementy) spowodowały ich zamknięcie.


Po pierwsze smoków się nie zabija, bo to ginący gatunek, a po drugie nie mogłam się oprzeć temu zacnemu sloganowi.

Mundo Cafe

Mieściło się na pierwszym piętrze jednej z kamienic stojących przy placu Wolności (który kiedyś faktycznie był placem a nie parkingiem). Pełna nazwa pyszniąca się na banerze wywieszonym przez klubowy balkon brzmiała "Mundo Cafe - Kawiarnia Podróżnicza, Pub Koncertowy, Galeria Foto". Dopiero po jakimś czasie przemianowali ją na "Mundo Hard Rock". Założenie było proste. Raz w tygodniu miały być organizowane koncert, klientów winny przyciągać wystawy fotograficzne, spotkania z ciekawymi ludźmi oraz wszelkiego rodzaju imprezy tematyczne. Czas pokazał, że najbardziej opłacalne stało się ściąganie zespołów i to tych ciężej brzmiących, za którymi zawsze ciągnął tłum ubranych na czarni, długowłosych nastolatków. Tak było wieczorami. Za dnia, wchodzących witały przyjemnie zielone ściany pierwszej sali, gdzie wisiały zdjęcia z egzotycznych podróży. Dwie mniejsze, z parawanami, wręcz idealnie nadawały się do bardziej intymnych spotkań. W środku można było usiąść przy niedużych, kwadratowych stolikach, które w razie potrzeby można było bardzo szybko zestawić. Nie mogę też pominąć worków sako oraz ich późniejszego, nigdy przede mnie nie odżałowanego braku. Można tam było skutecznie ugasić pragnienie i to nie tylko przy pomocy alkoholowych specjałów. Raz miałam okazję odwiedzić Mundo będąc na antybiotykach. Zamówiłam wówczas napój  znajdujący się w karcie pod enigmatyczną nazwą "sok", spodziewając się zwykłej, pomarańczowej krwi cytrusów. Zamiast tego dostałam dwukolorowe, ananasowo-porzeczkowe cudo w wysokiej szklance. Nic takiego, ale sprawiło to, iż nie odczuwałam tak boleśnie społecznych skutków braku alkoholu w drinku. Nie przypominam sobie też, bym kiedykolwiek narzekała na obsługę lokalu. W większości byli to młodzi ludzie, z którymi szło się dogadać, choć organizacja eventów nie zawsze im wychodziła. Jednego z wieczorów wybrałam się z koleżankami do Mundo ze względu na Beatles' Party z licznymi piosenkami tego zespołu w tle. Jedak organizatorzy chyba o tym zapomnieli, gdyż przez cały nasz pobyt nie usłyszałyśmy ani jednego utworu słynnej czwórki z Liverpoolu. Później okazało się, że byłyśmy jedynymi osobami odwiedzającymi lokal z tego właśnie powodu! Pamiętam, że mimo wszystko oceniłyśmy  wypad za udany.

Obecnie schedę po Mundo przejął Woor, którego mroczny wystrój na pewno bardziej odpowiada rockowo-metalowej klienteli, lecz stracił przez to dużo z przytulnego, podróżniczego klimatu swojego poprzednika.


Tak spokojnie, refleksyjnie, cicho...

Arkadia

Przez krytyków była uważana za wylęgarnie nieciekawego towarzystwa (dobrze bawiący się maturzyści i studenci zwykle są tak określani przez osoby o "wysokiej" kulturze osobistej). Mieściła się przy ulicy Sienkiewicza 9 i oferowała przechodniom zimne piwo z gorącą pizzą. Choć były lokale ze smaczniejszym jedzeniem i tańszym alkoholem, to jednak wystrój całej knajpy wywierał na mnie niesamowite wrażenie. Lokal mieścił się w piwnicach, w których co prawda momentami było duszno i wilgotno, a o zasięgu w telefonie można było pomarzyć, ale stwarzały nie powtarzalny klimat. Moja fascynacja tym miejscem jest głęboko związana z miłością do szeroko pojętej fantastyki. Otóż jak miłośniczka tego gatunku mogła się nie cieszyć, gdy przyszło jej odwiedzić miejsce tak bezpośrednio kojarzące się z lochami? Arkadia, którą ja jako Mróz pamiętam, była podziemną plątaniną korytarzy o ścianach z czerwonej cegły. Wszędzie znajdowały się salki oraz wnęki z miejscem tylko dla dwóch osób. Można w nich było pobłądzić szczególnie, gdy wypiło się kilka piw. Do tego przygaszone światła i rzucone to tu to tam malunki na ścianach, dodawały jej tylko tajemniczości. Jedno z ostatnich pomieszczeń miało na murze namalowanego wielkiego, zielonego smoka! Poza tym stały tam ławy i stoły wygładzone przez łokcie i szmaty zbierające rozlane trunki, wręcz idealne do spotkań w większym gronie. Nic tylko usiąść i zakrzyknąć: "Karczmarzu, piwa! Halo? Karczmarzu?..."

Na zupełnie osobną chwilkę zasługuje toaleta Arkadii, która bądź co bądź, była dla mnie ewenementem. Znajdowała się na końcu głównego korytarza i wyglądałaby całkiem zwyczajnie ze swoimi, białymi płytkami, gdyby nie jedna rzecz. Sedes znajdujący się na podwyższeniu. Nie żartuję. Po wejściu do środka, człowiek pragnący załatwić swoją potrzebę, musiał wspiąć się trzy schodki w górę. Z takiego miejsca mógł podziwiać panoramę całej łazienki. Fraza "zasiąść na tronie" nabierała w tym miejscu nowego wymiaru.

Obecnie znajduję się tam restauracja Kojot. Pomijając jedzenie, na które narzekają różni ludzie w internecie, lokal przeszedł kompletną metamorfozę. Obecnie dominującym klimatem jest indiańsko-meksykańsko-amerykański. Przy nim, na wspomnienie owych cudownych lochów, aż łezka kręci się w oku.


Niestety cierpię na brak zdjęć wnętrza. Gdyby ktoś takie posiadał, prosiłabym o przesłanie mi na maila mrozaspojrzenienaswiat@gmail.com, a na pewno umieszczę najlepsze na stronie.

Galeon

Jeszcze nie tak dawno, za każdym razem będąc w Kielcach, starałam się odwiedzić to miejsce. Były wakacje, kiedy lądowałyśmy tam z koleżankami co tydzień, a barman na nasz widok zaczynał nalewać "to co zwykle". Lokal mieścił się przy Małej 12 i pierwsze co trzeba było zrobić, to przezwyciężyć lęk przed wejściem w tajemniczą, ciemną bramę. Po rampie docierało się do drzwi klatki schodowej, po której wystarczyło wejść na pierwsze piętro, gdzie witał nas iście marynistyczny wystrój. Ściany wyłożone drewnem, beczki przystosowane do siedzenia, żagle i sieci pod sufitem, zwoje lin i koło sterowe przy barze, czyli wszystko, dzięki czemu każdy szczur lądowy mógł się poczuć jak na prawdziwym statku. W drugiej salce klientów witały naścienne malunki przywodzące na myśl wyprawy wikingów i stare, norweskie sagi, a każdy bosman, kapitan czy najprostszy żeglarz z patentem, mógł tu liczyć na zniżki. Po odpowiedniej ilości alkoholu zapewniali także kołysanie pokładu i chorobę morską. Może to wyglądać nieco idyllicznie, ale tak po prawdzie spiżarka lokalu świeciła pustkami, ścienne akwarium było tak porośnięte glonami, że przez szybę nic nie było widać, a do łazienki momentami lepiej było nie wchodzić. Po szumnie ogłaszanym remoncie, odkryłyśmy z Baiken, ze lokal został po prostu porządnie posprzątany. Jednak nie chodziłyśmy tam dla bogatego menu czy niepowtarzalnego wystroju, ale dla klimatu i dobrej muzyki. Wspominając Galeon zawsze będę pamiętała te niezwykłe chwile takie jak ta, kiedy wywołałyśmy dyskusję "o kobietach", w którą zaangażowali się wszyscy obecni akurat w głównej sali. Albo barmana, niespełnionego śpiewaka operowego, z którym szło dobrze pogadać.Sympatycznego właściciela, słuchającego Motorhead. Lokalowego artystę, który w swej fantazji narysował portrety Mroza i Mrozowej koleżanki (w tym miejscu pozdrawiam Rozkminy Hadyny). Rysunek mam do dziś i choć wcale nie jestem do siebie podobna (D. wyszła dużo lepiej), to jednak przebija przez niego coś, co nazwałabym swoją duszą. Będę zawsze pamiętać o spojrzeniach tych wszystkich mężczyzn , gdy z Baiken zaczynałyśmy rozmawiać o samochodach, dobrze wyedukowane przez Jeremy'ego Clarksona i pozostałych prowadzących "Top Gear". Z tych właśnie powodów wieść o zamknięciu lokalu naprawdę sprawiła mi przykrość. Może nie była to najlepsza knajpa w Kielcach. ale na pewno w niej czułam się najbardziej swobodnie. Najbardziej u siebie.

Na obecną chwilę nic jeszcze nie powstało na miejsce Galeonu, choć wiem, że coś się szykuje. Gdy już zrobią otwarcie, na pewno się tam pojawię.


"A bosman, tylko zapiął płaszcz i zaklął >>Eh do czorta!!, Nie daję łajbie żadnych szans...<<"

Mam nadzieję, ze smakowało Wam to piwo pełne moich subiektywnych wspomnień. Mimo, ze te lokale już nie istnieją, to nie znaczy, że w Kielcach nie ma fajnych knajp. Bardziej chodziło mi o pokazanie, że aby uznać pub za dobry nie należy brać pod uwagę tylko wystroju czy menu, choć to oczywiście bardzo ważne rzeczy. Chodzi bardziej o swoisty mikroklimat jaki w nim panuje, wpływający na samopoczucie klienta. Tak jak z samochodami. Można jeździć Porsche czy Astonem Martinem, ale to pierwsze auto, które najwięcej się psuło, które było najstarsze i z którym miało się najwięcej przygód, wspomina się najlepiej, choć wcale nie było doskonałe. Tamte lokale już odeszły, ale może dzięki temu wpisowi przetrwają chwilę dłużej nie tylko w mojej, ale i w Waszej pamięci

**********
A tak na marginesie
Sesja już za mną, ale wymiar publikowania co cztery dni się nie zmieni. Podoba mi się ta ilość czasu, którą mam na napisanie kolejnego posta. Ponadto w lipcu zamierzam troszkę urozmaicić bloga, żeby pokazać Wam też inne spojrzenia Mroza na świat. Ale o tym co to będzie, dowiecie się za jakiś czas :)

2 komentarze:

  1. Tak, w Świętokrzyskich są miejsca, o których się pamięta. Dla turysty będą to na pewno szlaki...
    Właśnie, to oraz Twój wpis zainspirował mnie do przedsięwzięcia kolejnego wypadu rajdowego :D ...tym razem uzupełnionego o atrakcje kieleckie. Jeśli więc tylko zechcesz być moim przewodnikiem po mieście, gwarantuję towarzystwo na piwku ;) Odwdzięczę się tym samym w Łodzi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuję się zaszczycona :) obiecuję się odpowiednio merytorycznie przygotować do roli przewodnika :) daj tylko znać kiedy :)

      Usuń