środa, 24 czerwca 2015

O mocy wiary, opowieści i kosmitów, czyli świat z książki "Pokój światów"

Każdy z nas w coś wierzy. I nie mówię tu tylko o konkretnej wierze w bóstwo opiekuńcze pod postacią Jehowy, Allacha czy Sziwy. Co dziennie rano wierzymy, że tym razem dopisze pogoda, że szef się nie będzie na nas wkurzał, że trafimy szóstkę w totka, że jutro będzie lepiej. Każdy z nas stosuje te małe "zaklęcia" w żaden sposób nie oddające racjonalnej natury zdarzeń. Student mimo nieprzygotowania do egzaminu wierzy, że zda, kierowca, że mimo naginania przepisów, uniknie mandatu, a Leonardo DiCaprio, że w końcu dostanie Oscara. To niby nic takiego, momenty tak swojskie, iż nawet nie zastanawiamy się nad kwestią ich istnienia, a przecież tak wiele mogą zmienić. Wystarczy wiara jednej osoby w drugą, by pomóc jej przezwyciężyć trudności. Odrobiny wiary we własne siły i możemy dokonać rzeczy naprawdę wyjątkowych. Wiara napędza nasze działanie bardziej niż chcielibyśmy to przyznać nawet przed sobą.

Jeden z moich dawnych znajomych, prawdopodobnie na podstawie jakiegoś podręcznika do gry w RPG, tłumaczył mi, że tak naprawdę istnieją dwa rodzaje magii: magia wtajemniczeń, oparta na zdobywaniu odpowiednich umiejętności, znajomości zaklęć i czarów, oraz magia objawień, tym silniejsza im czystsza jest wiara kapłana, dlatego też osoby szczególnie wierzące są w stanie dokonywać cudów. Oczywiście każda z nich ma swoje ograniczenia i w różnym natężeniu występuje na poszczególnych planach. Odnosząc to do naszego świata: o potężnych czarodziejach jakoś od dawna nikt nie słyszał, a cuda mimo wszystko jeszcze się zdarzają. W końcu każdy człowiek na naszej planecie w coś wierzy. A teraz wyobraźmy sobie, że energia wiary wszystkich ludzi na Ziemi kumuluje się aż do pojawienia jednego czynnika, który nagle ją wyzwala. I wszystko w co wierzymy staje się rzeczywistością. I co? Myślicie, że świat stałby się przyjemniejszym miejscem? Więc posłuchajcie...


Crysania i Raistlin - przedstawiciele magii objawień i magii wtajemniczeń prosto ze świata Smoczej Lancy. Link do grafiki tutaj.

Alternatywna rzeczywistość. Pierwszą Wojnę Światową przerwał najazd przybyszy z kosmosu nazwanych Marsjanami, ponieważ wyobraźnia ludzka nie potrafiła sięgnąć poza swój układ słoneczny. Skłócone narody postanowiły się zjednoczyć przeciwko Obcym. Mimo słabo rozwiniętej technologii, Ziemianie nie dawali za wygraną. Wówczas przybysze sięgnęli po broń ostateczną, która do tej pory zawsze przełamywała opór podbijanych planet i nie była to bynajmniej atomówka. Mające zapewnić zwycięstwo kosmitom Mitobomby, obróciły się przeciwko swoim stwórcom. Uwolniona dzięki nim siła wiary całej ludzkości spowodowała, że na Ziemi zaroiło się od bogów, patronów, czartów, biesów, demonów, postaci z mitów, legend i baśni. Nagle przebudziła się wszelka magia, w której działanie wierzyli ludzie, a wraz z nią przyszedł kres technologii.

Tak zarysował swoje uniwersum Paweł Majka w książce "Pokój światów", nawiązującej do kultowej powieści H. G. Wellsa "Wojna światów". Jej główny bohater, Mirek Kutrzeba, jest "złym człowiekiem", a przynajmniej bardzo stara się nim być. Jedynym jego celem jest odnalezienie ludzi odpowiedzialnych za śmierć jego rodziny. Oczywiście, by to osiągnąć nie przebiera w środkach. Oprócz standardowego knucia, kłamania, mordowania i torturowania, wykorzystuje także nadprzyrodzone moce, sprzymierza się z wywiadem, wpędza w alkoholizm Smoka Wawelskiego, tworzy własne bóstwa opiekuńcze i manipuluje wpływowym Marsjaninem, a to jeszcze nie wszystko. Od początku towarzyszy mu Zmora - duch zemsty niepozwalający spocząć Kutrzebie, dopóki nie pomści swoich bliskich. Karmiona jego gniewem i wspierająca go nadludzką siłą, gdy tylko tego potrzebuje, potrafi nawet modyfikować wygląd Mirka, jeśli tylko ma to sprzyjać ich misji.


Duży plus należy się wydawnictwu za grafikę na okładce. Nie dość że stylowa i klimatyczna, to jeszcze oddaje faktyczny moment fabuły. Aż żałuję, że miałam okazji czytać jej w wersji papierowej.

Główną osią fabuły "Pokoju światów" jest wyprawa, do której Kutrzeba dołącza tylko dlatego, że ma nadzieję dzięki niej wywabić Czwarty ze swoich celów. Oczywiście w miarę czytania akcja się zagęszcza, a autor, poprzez dobrze umiejscowione retrospekcje, zdradza nam w jaki sposób bohater poradził sobie z pozostałymi trzema. Świat wykreowany przez Pawła Majkę jest niesamowity. Pisarz odwołał się do tej samej zasady, którą posłużył się Gaiman w "Amerykańskich bogach", jednak poszerzył ją o fakt, że wiara mogła powołać do życia każdą nadprzyrodzoną istotę, jaka zagościła w ludzkiej wyobraźni. Przez co zasady na "jego Ziemi" dyktują opowieści. Każdy trzeci syn ma na imię Jasiek, jest tępy i prostoduszny, ale za to obdarzony jakimś magicznym talentem. Pod Wawelem mieszka smok, a samego zamku strzegą powstali z martwych królowie polscy. Pieniądze może i są cenne, ale nic tak nie zapewni Ci pomocy drugiej istoty jak przysługa, którą może być Ci winna. Każda bryłka srebra jest na wagę złota, ponieważ tylko ono może zapewnić ochronę przed (tu wstaw nazwę każdej magicznej istoty, która alergicznie reaguje na ten metal). 

Książka wręcz kipi od nawiązań do legend, baśni, mitów i klasycznych powieści. Bo w czasach niepokoju ludzie potrzebują wierzyć w bohaterów, choćby tych książkowych. Kiedy przeczytałam fragment o "małym pułkowniku, smutnym rycerzu z wielkim mieczem i grubym jegomościu z bielmem na oku", autentycznie się ucieszyłam. Aż zadrżał we mnie ten patriotyczny fragment duszy, który nazywam "krwią pradziadka husarza". Tylko dlaczego autor musiał zepsuć to cudne wrażenie, jakąś stronę później tłumacząc "jak krowie na rowie", że to słynni bohaterowie literaccy. Trochę wiary we własnych czytelników proszę! Na szczęście to był jedyny moment, kiedy pan Majka zwątpił w ludzi, ponieważ reszty aluzji pozwalał już domyślać się samemu. Osobiście najbardziej dumna jestem z przypomnienia sobie, że już gdzieś słyszałam o kozaku Jurku ;) I właśnie odkrywanie tego typu drobiazgów sprawiło mi równie dużo przyjemności co zagłębianie się w fabułę.


Czytając wcześniej wspomniany fragment dokładnie słyszałam w głowie głos Tadeusza Łomnickiego, a długo po tym, nie mogłam przestać nucić "W stepie szerokim..."

Mam wrażenie, że podczas pisania tej recenzji, poniosła mnie nieco "kawalerska fantazja". Co mogę poradzić, kiedy naprawdę zachwyciłam się tą powieścią. Już nie chodzi o samą pomysłową fabułę, wartką akcję, czy bohaterów, którzy mimo archetypicznych korzeni, wyłamują się ze schematów, jak chociażby Burzymur, wyglądający na klasycznego osiłka, jednak pałającym miłością do poezji. Powtarzając za autorem, opowieści ożyły, ale żeby przetrwać, musiały się nieco zmienić, dostosować do nowych warunków. I taka jest właśnie ta powieść. Niby pobrzmiewa w niej coś starego, coś dobrze znanego, jak bajki z dzieciństwa, ale mimo to potrafi mocno zaskoczyć. Z czystym sumieniem polecam każdemu, kto ma ochotę na dobry kawałek polskiej fantastyki i trochę wolnego czasu na jej przeczytanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz