wtorek, 26 lipca 2016

W bezsenną jasną noc, czyli Kruk na polowaniu

Kolejnych przejściach z bazyliszkami i złodziejem Orderu, Herbert Kruk nie może liczyć na chwile wytchnienia. Posada Głównego Magicznego Obrońcy Warszawy jest jednak bardzo wymagająca, szczególnie po spłaceniu Okupu Krwi. Złaknieni magii mieszkańcy stolicy zdają się z nawiązką rekompensować lata braku dostępu do mocy. Dla odmiany jednak, oprócz ratowania mieszkańców metropolii nad Wisłą, Herbert postanawia pouprawiać nieco prywaty - potwory potworami, ale matkę ma się tylko jedną. Co z tego, że jego nie postarzała się ani o dzień przez zamknięcie w magicznym krysztale w podziemiach pałacu Złotej Kaczki? Ale jakby nie patrzeć przy okazji trzeba poradzić sobie z niewyjaśnionymi pożarami i zniknięciami Bezsennych, bo kto jak kto ale Złota Pani nie lubi jak giną jej poddani, szczególnie ci najbardziej rozrywkowi.
Obawiam się, że poniższy tekst może zawierać śladowe ilości spoilerów.

Trzeci tom przygód naczelnego krawca Warszawy zatytułowany "Bezsenni" stawia przed głównym bohaterem nowe wyzwania. Choć najbardziej na szwank wydaje się być narażona jego wątroba szczególnie w trakcie niekończącego się, dekadenckiego przyjęcia u Złotej Kaczki, na którym Herbert umila sobie czas czekając na audiencję u Królowej. Szczerze? Jeśli tak się właśnie bawią arystokraci, to nic dziwnego, że jest ich coraz mniej. Ale jak to na dworach królewskich bywa, nie obeszło się bez intryg, z których Kruk wyplątuje się tylko dzięki urokowi osobistemu i odrobinie szczęścia. Bo jak inaczej nazwać fakt, że akurat przypadł do gustu dziewczynie, która nie bacząc na konsekwencje pomogła uniknąć mu nie tyle niestosowności, co obrazy gospodyni? A uwierzcie mi, nikt nie chciałby znieważyć jednej z najpotężniejszych istot magicznych w Warszawie. Albo że posiadając metalową protezę mógłby z powodzeniem przetrwać pojedynek z jadowitym stworem czekającym na jego dłoń w klatce, ale "na szczęście" zaśpiewały dla niego syreny, więc spokojnie mógł to wykorzystać.

Oczywiście może to zabrzmieć czepialsko, ale początkowy pochód niezwykle sprzyjających dla Herberta okoliczności był cokolwiek specyficzny. Nie mniej jednak naprawdę dobrze czytało mi się "Bezsennych", a co za tym idzie byłam skłonna przymknąć oko na "cudowności" serwowane mi przez autora. Tym bardziej, że byłam akurat po dość męczącej lekturze innej, rozwlekle długiej powieści, więc przyjemnie szybkie tempo pochłonięcia przeze mnie prozy pana Jamiołkowskiego było dla mnie idealną odtrutką. Szczególnie, że było też czym się pozachwycać. 

Na plus należy zaliczyć przede wszystkim główne zagrożenie dla stolicy. Sięgnięcie w tym celu po mitycznego raroga, czy też bardziej z polska żar-ptaka, bardzo spodobało się słowiańskiej części mojej natury. Autor dodatkowo zaprezentował jak niebezpieczna i trudna do pokonania była wspomniana bestia oraz jak Herbert musiał zaangażować wszystkie swoje moce i ludzkie zasoby, by choć wytropić tę istotę, o jej zgładzeniu nie mówiąc. Naprawdę wyzwanie pierwsza klasa. Podobnie podróż wgłąb Wisły w celu odnalezienia pewnego specyficznego kryształu. Niuanse zakrzywień czasowych i niebezpieczeństwa dogadywania się z wodnymi istotami zdecydowanie zasługiwały na uwagę, szczególnie, że nie zapomniano o drobiazgach, takich jak konsekwencje zbyt szybkiego potwierdzenia dopełnienia umowy. Oj Herbert musi uważać na przyszłość.

Skoro już o zaletach piszemy, postać Tycjany bez wątpienia do nich należy. Co prawda przygody pana Kruka zaczynają być pod tym względem podobne do zadań pewnego brytyjskiego agenta - za każdym razem towarzyszy mu jakaś piękna kobieta - ale wracając do naszej bohaterki. Ogólnie rzecz biorąc przejęła rolę jaką widziałam dla pani detektyw Anny Mróz - nietuzinkowego i nieco sarkastycznego wsparcia dla poczynań Obrońcy Warszawy. Nieposkromiony i nieco impulsywny charakter Tycjany, połączony z niebywałą pomysłowością okazał się wręcz nieodzowny w trakcie poszukiwań raroga a niefortunny początek ich znajomości tylko dodawał może nie pikanterii ale stosownej odrobiny zadziorności ich relacjom. Po wstępnym odkryciu największej tajemnicy Tycjany, liczyłam iż wątek jej przeszłości w którymś momencie stanie się siłą napędową fabuły tej czy innej książki. Z tym większym zawodem i żałością przeczytałam o jej hmmm dalszych losach.

Po tylu naprawdę dobrych elementach rozczarowała mnie nieco postać głównego antagonisty. Może to dlatego, że ubzdurałam sobie (naprawdę nie wiem dlaczego), że przygody Herberta zamkną się w trylogii i liczyłam na pojawienie się jakiegoś większego zła, odpowiedzialnego za wszystkie wydarzenia jakie miały do tej pory miejsce w Warszawie. Odkrycie, kto stał za wypuszczeniem w stolicy raroga, nie wywołało u mnie nic poza zdziwieniem i konsternacją skrytą pod pytaniami: "Co? Dlaczego?". Przyznaję się bez bicia, że nie stałam się fanką tego konkretnego rozwiązania fabularnego.

Jeśli miałabym się jeszcze do czegoś przyczepić, to chyba tylko do zmniejszonej ilości magii Herberta w praktyce. Jakoś tak brakowało mi tych specyficznie rzucanych zaklęć i szalonego pojedynku magów na sam koniec. Ale tak jak pisałam, to tylko takie moje czepianie się.

Marcin Jamiołkowski powtarza to, czego dokonał w dwóch poprzednich częściach - znów zabiera nas do magicznej ale pełnej niebezpieczeństw Warszawy. Dzięki niemu (i Herbertowi) stolica zaczyna być odbierana, przynajmniej przeze mnie w nieco bardziej pozytywny i zdecydowanie bardziej niezwykły sposób. Znów udowadnia nam, że za betonem i korkami może kryć się świat, o którym nie mamy pojęcia. Niczym żar-ptak ze swej opowieści, hipnotyzuje nas melodią swoich słów, bez opamiętania wciągając w świat, który stworzył (czy też zwyczajnie ubarwił). Do tego dostajemy niezwykle uroczego przewodnika i jego towarzyszy jeszcze bardziej umilających nam tę podróż. Trzeci tom przygód Herberta Kruka zdecydowanie umili nam wszystkie bezsenne noce, i choć nie pozwoli zasnąć, to bez wątpienia zapewni szereg atrakcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz