niedziela, 9 kwietnia 2017

Dajcie mi trochę więcej dowcipu, czyli jak Wars i Sawa rozruszali Warszawę

W Polskiej fantastyce rzadko można natrafić na coś absolutnie śmiesznego. Zupełnie jakby dobry humor i uśmiech nie szły w parze z naszymi przekonaniami. Im więcej świeżo wychodzącej prozy czytam, tym bardziej jestem przekonana, że poczucie humoru w narodzie zanika. Oczywiście sama potrafię wymienić kilku pisarzy, którzy mają na swoim koncie stricte dowcipne tytuły: Jacek Piekara za nim popadł w "inkwizytorską depresję" stworzył "Arivalda z Wybrzeża", Ewa Białołęcka nim zniknęła, popełniła majtkoworóżową "Różę Selerbergu", Marta Kisiel stopniowo rozbudowuje kisielverse (albo kiśloverse - pisownia zależna od humoru) z aniołami, Lichotką i różowym królikiem na czele, Jacek Wróbel kombinuje z Mistrzem Haxerlinem, a Mortka pływa po pełnych niedorzeczności (ale cudownych) Morzach Wszetecznych. Jednak to wszystko ciągle mało. Wiem, że Pilipiuk podrzuca nam dość regularnie powieści o wampirach w PRLu i wioskowym egzorcyście, ale porównajcie to sobie ze wszystkimi historiami fantastycznymi jakie wychodzą w Polsce. Odsetek tytułów napisanych z myślą o śmiechu czytelnika jest koszmarnie mały. Albo inaczej, Wy, jako zapaleni czytacze, odpowiedzcie sobie na pytanie, jaką śmieszną książkę ostatnio przeczytaliście. Warunek: polski autor. Czekam na wyniki. Dlatego też, gdy zrządzeniem bóstw dobrego humoru nacięłam się na najnowszą książkę wydawnictwa FANTOM, wiedziałam, że muszę ją przeczytać.
Taki tam wiosenny kurczaczek w tle.

Zaczęło dość niewinne - od opisu na okładce
>>Czy są takie dni, kiedy nie masz ochoty użerać się z praktykującym okultyzm sąsiadem? Masz dość duchów, hałasujących w piwnicy bloku, lub magicznej klątwy martwego akumulatora na osiedlowym parkingu? Masz kłopot z żywiołakiem ziemi w metrze? Żona cię zdradza i czci pogańskie demony? A może twój sklep osiedlowy jest nawiedzony? Pomożemy, tanio i dyskretnie.
WARS I SAWA
NIESTANDARDOWE USŁUGI DETEKTYWISTYCZNE<< 
Po takim wstępie rzuciłam się na książkę Adama Podlewskiego z wygłodnieniem szamana-opiumisty, z nadzieją, że całość będzie przynajmniej tak dowcipna, jak wskazywałby na to opis. I wiecie co? Ja to mam nosa. "Wars i Sawa" składa się z dwunastu opowieści stanowiących zapis nietuzinkowych spraw z jakimi przyszło się mierzyć Zygmuntowi i Agnieszce - młodym detektywom od spraw nadprzyrodzonych - oraz ich mentorom - byłemu egzorcyście ojcu Janowi i archeologowi-komandosowi Jerzemu "Smok" Wawelskiemu. Ta dynamiczna ekipa zajuje się wszystkim począwszy od bazyliszka w kanałach, przez opętane hipermarkety, na egipskich nieśmiertelnych księżniczkach i klątwach Majów skończywszy. Nie straszne im smoki, ziemne żywiołaki, o skrzatach-nazistach (chyba moja ulubiona opowieść w zbiorku) nie wspominając. Młodzi i niewinni zarażają optymizmem na każdej z trzystu czterdziestu stron historii.

Całość jest napisana prostym (ale broń Boże nie prostackim) i niezwykle przyjemnym językiem, przywodzącym na myśl dobrą gawędę przy ognisku, swobodną opowieść, w którą zagłębiałam się z dużą dozą wewnętrznego zadowolenia. Autor niczym zawodowy bajarz, roztaczał przede mną nietuzinkowy obraz Warszawy, którą nawet ja, mimo sporej awersji, byłabym w stanie pokochać. Ciekawym zabiegiem było dla mnie swoiste przełamywanie przez Adama Podlewskiego bariery czytelnik-narrator i zaznaczanie, iż przygody te zostały spisane, a książka stanowi wyłącznie ich kronikarski zapis. W dwóch z tuzina opowieści i to zmieniono na rzecz narracji pierwszoosobowej. Autor przyjął w nich maski swoich bohaterów: Jerzego ("Szał") i ojca Jana ("Zabójcza promocja"), opowiadając przygody warszawskich speców od spraw nadprzyrodzonych z ich perspektywy, nie zapominając o zmianie języka czy stylu wypowiedzi charakterystycznym dla danej postaci. Sam humor natomiast, główna zaleta pozycji, jest lekki, niekiedy frywolny i bez dwóch zdań optymistyczny. Nie znajdziemy tam wulgaryzmów czy fekalnych dowcipów, a jeśli bohaterzy mówią o seksie, to w sposób nad wyraz subtelny, jakby nieprzystający do naszych bezpruderyjnych czasów, co nadal nie jest wadą tytułu.
Takie zdjęcia rzadko się widuje.

Co do głównych bohaterów (Agnieszki i Zygmunta), urzekli mnie nie tyle dość rzeczowym przygotowaniem do rozwiązywania kwestii nadprzyrodzonych (choć zdarzały im się zabawne i niekiedy spektakularne wpadki), ale właśnie szalonym optymizmem, pozwalającym im bez planu włamywać się do baz wojskowych czy, przewodząc drużynie nadwiślanych meneli, walczyć z końcem świata urządzonym przez starożytnych Majów. Może brak im "szerkolowskich" umiejętności dedukcyjnych, ale całkiem nieźle odwalają zwyczajową, detektywistyczną robotę. Co do kwestii kontaktów i działań nadprzyrodzonych, ciężar tej pracy zazwyczaj spada na Agnieszkę, wykazującą dużo większą wrażliwością astralną niż Zygmunt. Na tyle silną, że raz podczas sesji RPG przez przypadek przywołała demona, nie wiedząc jeszcze jaką moc posiada.

Oprócz niezaprzeczalnie dużej dawki humoru i optymizmu, "Wars i Sawa" stanowi cudowny przewodnik po warszawskich miejscach nietuzinkowych, pozwalając mi dostrzec magię nawet w stolicy. Choć ja, jako rodowita kielczanka pochodząca z najbardziej magicznej części kraju (Kraków może mieć swoje czakramy, ale to na Łysej Górze odbywały się wszystkie sabaty) stwierdzam, że do poczucia prawdziwej Mocy, jeszcze jej trochę brakuje. W tą jednakowoż zdecydowanie obfituje wyobraźnia autora, ponieważ w trakcie czytania czułam autentyczną frajdę jaka prawdopodobnie towarzyszyła mu podczas czytania. I, musicie mi uwierzyć, jest ona piekielnie zaraźliwa.

Kolejnym atutem tytułu są bez wątpienia grafiki Jana Madejskiego, które choć proste nie wydają się być jednoznaczne. Wymagają nie tylko pierwszego, ale drugiego i trzeciego spojrzenia, by w pełni docenić ich drobiazgowy komizm i zrozumieć to, jak dobrze oddają nastrój opowiadań.
Kult kultem, ale bez "selfi" spotkanie nie ma sensu.

Po tych wszystkich peanach pełnych zachwytu moglibyście stwierdzić, iż to książka idealna, ale tak nie jest. Czepialska Mróz znalazła coś, co psuło nieco radość czytania. A były to smutne literówki, które zwyczajnie rażą oko nawet w trakcie najbardziej dowcipnych momentów. Ale bądźmy wyrozumiali, nawet największym się to zdarza, a ja jestem zwyczajnie upierdliwa.

Recenzent zawsze może się czepiać. Trochę trudniej skupić się na własnych odczuciach wobec tekstu, choć to właśnie one powinny dominować. Podejrzewam, że gdyby się uprzeć, w każdej książce znalazłoby się nieprzystającą durnotę, której niepoważność można by z dziką przyjemnością wytknąć autorowi. Jakim prawem? Nie wiem. Ale ze swojej strony mogę Wam powiedzieć, że "Wars i Sawa" przednio mnie ubawili, a uśmiech nie schodził mi z twarzy podczas czytania, co samo w sobie jest już sztuką dość trudną. Jeszcze trudniejsze było wskrzeszenie we mnie nieco cieplejszych uczuć wobec stolicy, więc tym bardziej cieszę się, że ta książka powstała. Lekka, dowcipna, pomysłowa, przełamująca patos, mrok i niepokój współczesnej prozy. Tak radosna, ale nie naiwna, postrzelona ale i pragmatyczna, ciepła ale z pazurem, książka balsam i odtrutka na ciężkie dni, która oficjalnie zostaje wpisana na moją prywatną listę tytułów "Na niepogodę ducha". I oby było takich więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz