sobota, 23 grudnia 2017

Czarownica w "tajnej" służbie, czyli "Wiedźma Jego Królewskiej Mości"

Kontynuacje mają swój urok. Na niektóre premiery czeka się z niemal świąteczną niecierpliwością, uparcie wypatrując choćby znaków w postaci daty czy krótkich fragmentów. W przypadku innych okres wyczekiwania mija niemal niezauważenie, ponieważ apetyt czytelniczy zaostrzają (i w pewien sposób zaspokajają) wydawcy podrzucając grafiki, ilustracje, cytaty, wypowiedzi autorów… Cokolwiek byle by fani wciąż mówili. Niektóre premiery natomiast przechodzą niemal niezauważenie i tylko zbiegi okoliczności i fascynacja własna sprawiają, iż czytelnik je dostrzega. Ja miałam szczęście. O powstaniu kontynuacji książki “Spalić wiedźmę” Magdaleny Kubasiewicz, dowiedziałam się od samej autorki. Potem wystarczyło czekać. Niestety w wyniku zawirowań pracowych, premierę “Wiedźmy Jego Królewskiej Mości” przegapiłam, tym samy teraz staram się nadrobić tę zaległość. 
Klimat powieści jest mocno zimowy, więc zasługuje na świąteczną oprawę.

Pojęcie “świętego spokoju” jest dla Saniki czymś względnym. Z drugiej strony trudno się dziwić, ponieważ funkcja Pierwszej Czarownicy Polanii niesie ze sobą pewne, nie do końca przyjemne, obowiązki. Jakby mało jej było walk z nadprzyrodzoną bracią, w całym Krakowie zaczynają pojawiać się duchy. Zarówno w swej upierdliwości jak i oporności na egzorcyzmy, stają się prawdziwą plagą stolicy i samej Sokolskiej. Trudno nie dojść do wniosku, że ich pojawienie się ma ścisły związek z działaniami Sary z poprzedniego tomu i jej przejściem przez Lustro Twardowskiego, co wedle niektórych magów, wywołuje szaleństwo. Jakby tego było mało, wokół zaczynają ginąć ludzie, a ktoś odgrzebuje pamięć o makabrycznym rytuale wyrwania serca maga. Oczy Loży pilnie śledzą Sanikę, której detronizacja byłaby wielu na rękę. Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana, niż wszyscy mogliby przypuszczać. 

Drugi tom zaczyna się dość zwyczajnie - od morderstwa. Potem znikąd pojawia się cała masa duchów i giną kolejni ludzie. Sanika, jakby chcąc potwierdzić obawy Loży Magii, miota się po całym mieście jak szalona, rozdając bunt, pogardę i przemoc na prawo i lewo. Co krok, co ślad, co myśl przekonuje czytelnik (i chyba samą siebie po trosze też), że nie jest miłą osobą. Nie zmienia się nagle w bohaterkę totalnie antypatyczną, ale powoli zaczyna irytować swoim usilnym podkreślaniem swojej odmienności. Wszelki bunt wypada niezwykle ostentacyjnie, a wszechobecne nerwy i wściekłość sterują niemal każdym zachowaniem bohaterki. Przezwisko “Piekielnica” zaczyna nabierać dosadniejszego wydźwięku. Sara, jako postać, niesamowicie zdominowała fabułę. Jeśli w poprzednim tomie bohaterowie wypadli przy niej blado, to teraz nikną zupełnie a sama powieść staje się teatrem jednego aktora. Mimo krakowskiej plagi duchów, mamy wrażenie, że sama jedna Saika musi sobie z nimi poradzić, a nikt inny nic w tym względzie nie robi. Dostajemy zbyt mało informacji z perspektywy innych bohaterów czy też wszechwiedzącego narratora. Fakt, że Pierwsza Polanii nie chce pomocy, nie oznacza, że niezależnie od niej nie toczy się inne śledztwo, choćby i przeciwko niej. 
Blurb chyba nie do końca oddaje sens fabuły.

Dowiadujemy się też nieco o przeszłości Saniki. Nic nie jest w stanie się ukryć w społeczności czarodziejów, a przynajmniej nie tak do końca. I trzeba przyznać, że ujawnione informacje intrygują i przyciągają czytelnika, mimo iż główna bohaterka z pewnością i jego uwagę by odwróciła, gdyby tylko mogła. Do tego siła przyciągająca duchy do czarownicy wyciąga naprawdę solidne działa, w trakcie jednej nocy nasyłając na nią zmarłych bliskich z tego i poprzednich żywotów. Co poniekąd wyjaśnia gorycz jaka przepełnia życie Saniki. Każdy kto urodziłby się z dogłębną pamięcią swoich poprzednich wcieleń, zostałby na wstępie pozbawiony niewinności i naiwności jakich człowiek wyzbywa się z wiekiem. Sam alternatywny Kraków jest miejscem niezwykłym i powiedziałabym, że na wskroś prawdziwym. Magia nie stanowi odcinającego się dodatku, ale jest jego integralną częścią. Jest w nim miejsce zarówno na komórki, smartphone’y, portale społecznościowe i cuda doby rozwiniętej technologii, jak i duchy, czary Smoka Wawelskiego, a także magów z techniczną smykałką. Trochę brakło mi za to dawnych legend Krakowa, które tak bardzo zachwyciły mnie w poprzednim tomie, ale nie można mieć wszystkiego. 

Sam główny wątek jest poprowadzony ciekawie, zakończenie zaskakuje i samemu wcześniej trudno się domyślić, do czego to wszystko doprowadzi. Półsłówka i nagłe olśnienia, po których Sanika znika bez wytłumaczenia, też nie sprzyjają rozwiązaniu zagadki, ale potęgują uczucie tajemniczości i swoistego zagubienia. Tym co najbardziej przeszkadza w odbiorze fabuły są błędy nie wyłapane podczas redakcji w stylu godzina piąta nad ranem w jednej scenie zmienia się w trzecią, a zimowe noce okazują się być najkrótsze. Kiedy czyta się uważnie, takie rzeczy szkodzą książce, ponieważ obniżają poziom satysfakcji z obcowania z danym tytułem. 
Taka zimowa sytuacja.

“Wiedźma Jego Królewskiej Mości” to powieść niezła, ale nieoszlifowana. Pojawiające się w niej błędy przeszkadzają w odbiorze i umniejszają jej wartość. Nie zmienia to jednak faktu, że niezwykle ciekawa, alternatywna rzeczywistość Krakowa została przytłoczona przez niesamowicie dominujący charakter głównej bohaterki, który do najprzyjemniejszych nie należy. Choć trzeba przyznać, że jest w tym duża konsekwencja twórcza, gdyż Sanika od samego początku nie pozostawia nam złudzeń, co do samej siebie. Smuci mnie nieco brak wyrazistości innych bohaterów, a w szczególności Lidii - Białej Czarodziejki, która mogłaby stanowić cudowną przeciwwagę dla Sary, gdyby tylko miała fabularnie większe znaczenie. Ogólnie rzecz ujmując całość uważam za powieść w porządku, nawet z lekkim plusem, ale o niewykorzystanym potencjale. A szkoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz