środa, 14 marca 2018

Trzydzieści lat Doga, czyli Dylan wiecznie młody

O mojej niesłabnącej sympatii do Dylana Doga, wspominam odkąd wydawnictwo BUM! Projekt zdecydowało się wznowić publikowanie przygód Detektywa Mroku w Polsce. Ten były śledczy Scotland Yardu urzekł mnie swoją chłopięcą naiwnością i przygodami czerpiącymi insipracje z popkultury (i nie tylko), będącymi także wybornym komentarzem do otaczającej nas rzeczywistości. Nieraz przepełnione groteską, makabrą czy niedorzecznością karty kolejnych komiksów nieodmiennie mnie fascynują, niepokoją i wprowadzają w konsternację. A wszystko to spotęgowane jest faktem, iż wątki nadprzyrodzone nie zawsze są jednoznaczne, a sprawy noszące znamiona nieziemskich mocy, zazwyczaj kończą się dość prozaicznie. I na odwrót. 
Trochę musiało poczekać, ale w końcu jest :)

Posiadany przeze mnie tom został wydany w 2016 roku przez BUM! Projekt z okazji 30-lecia Dylana we Włoszech i, jak zawsze, zawiera dwie historie, choć tym razem prezentujące skrajne dylano-epoki. “Kuba Rozpruwacz” to chronologicznie drugi zeszyt, po opublikowanym przez Egmont “Jonny’m Freaku”, jaki ukazał się we włoszech. Z kolei “Ludzka maszyna” została opatrzona numerem 356 z 379 jakie ukazały się do tej pory (stan na marzec 2018). Można więc uznać, iż prezentuje on jedną z nowszych opowieści. Oba te zeszyty różni wszystko, co tylko może. Oddzielające je lata sprawiły zmiany w ekipie tworzącej, zatem możemy porównać sobie odmienne style zarówno scenarzysty, jak i rysownika, a także projektanta okładki. Tylko Dylan i Graucho pozostają wciąż ci sami, niepoprawni i wiecznie młodzi. 

“Kuba Rozpruwacz” został stworzony przez tercet Tiziano Sclavi (scenariusz), Gustavo Trigo (rysunki) i Claudio Villa (okładka). Trudno się dziwić, że Sclavi, jako twórca i pomysłodawca serii, w drugiej odsłonie przygód Dylana sięgnął po najsłynniejszego wiktoriańskiego mordercę. Raz, że jak na każdego fikcyjnego detektywa przystało, Dogowi po prostu nie wypada nie zmierzyć się z legendą Kuby Rozpruwacza, chociaż na swój własny sposób, a dwa, że londyńskie pochodzenie bohatera do czegoś zobowiązuje. Wiem, iż zwykłam psioczyć na wykorzystywanie tego motywu w literaturze, ale nie zapominajmy, że oryginalnie komiks wyszedł w roku 86’ i takie też realia przedstawia. To jeszcze nie były czasy, kiedy usilnie wskrzeszano każdego możliwego potwora, by zaciągnąć ludzi do kin. 
Szczypta szalonego romansu nie zaszkodzi.

Sama zagadka kryminalna wydaje się dość klasyczna. Ktoś morduje uczestników seansu spirytystycznego, na którym medium przywołało ducha Kuby Rozpruwacza. Fakt, że sprawca patroszy ofiary natychmiast porusza wyobraźnie pismaków na łamach gazet krzyczących o powrocie zza grobu słynnego mordercy. Najbardziej sceptycznie nastawiony do wszystkiego jest Dylan, który mimo nazywania siebie Detektywem Mroku, jest typem dość racjonalnym. Prędzej dostrzeże ludzki czynnik sprawczy niż nadprzyrodzony. Tym samym przez cały zeszyt nie dzieje się nic niezwykłego, nic ponad klasyczne morderstwa. Dopiero zakończenie przyprawia nas o dreszcz niepewności i, razem z głównym bohaterem, nie możemy być pewni, czy aby nie były to tylko zwidy, majaki rannego i podduszonego umysłu. Choć akurat w przypadku finału, autorzy zastosowali bardzo zgrabną i subtelną klamrę, która pozwala nam sądzić, że nadprzyrodzone wydarzenia rozpoczęły się wcześniej, niż nam się wydaje. 

Niesamowicie szczegółowe rysunki Gustavo Trigio doskonale oddają klimat lat osiemdziesiątych. Klasyczne angielskie auta, telefony z obrotową tarczą, tak charakterystyczni “bobbies” towarzyszący inspektorowi Blochowi, wykazujący się inteligencją zbliżoną do swoich odpowiedników w wiktoriańskich dziełach Conan Doyle’a, wszystko to składa się na ujmujący obraz Londynu. Może jest on nieco wyidealizowany, ale chyba każdy z nas potrafi przypisywać najlepsze cechy miejscom, które uwielbia. Ponadto rysunki stanowią integralną część historii a nie tylko tło dla dymków. Śledząc je uważnie, niezależnie od dialogów, jesteśmy w stanie dostrzec tropy, które pomogą we wcześniejszym rozwiązaniu sprawy, co tylko dodaje historii pikanterii. Całość sprawia, że “Kubę Rozpruwacza” odbieram jako świetną, niezwykle klimatyczną opowieść detektywistyczną, przyjemnie odświeżającą wszelkie miłostki związane z tym gatunkiem i tylko z lekka przyprószoną niesamowitością.

Z kolei “Ludzka maszyna” to już zupełnie inna historia. Na wskroś współczesna, choć bardziej oniryczna niż rzeczywista. Bez słowa wyjaśnienia zastajemy Dylana jako korpo-szczura zaprzęgniętego w najgorszy kierat pracy i bezdusznej rywalizacji o chociażby najmniejsze uznanie ze strony szefów. Nawet zwykle dowcipny Graucho zamiast żartami, sypie cytatami z prawa pracy, co tylko pogłębia niepokój czytelnika, świadomości, iż coś jest tu bardzo nie tak. Jednak stopniowo zaczyna się z tego wyłaniać obraz niepokojącej sprawy, która w jakiś sposób zahipnotyzowała detektywa. Na szczęście jego instynkt i odruchy wciąż działają, próbując go z tego uwolnić, chociaż trudno pozbyć się przekonania, że szczęśliwego zakończenia tu raczej nie będzie. 
Labirynt tak bardzo adekwatny i tak bardzo znaczący.

Historia stworzona przez Alessandro Bilotta jest pełna niedopowiedzeń i niezwykłych niedorzeczności sprawiających, że całość odbieramy jako senny koszmar. Małpy w zarządzie, potwory żywiące się ludzkim znojem, postaci bez twarzy… Czy to się dzieje naprawdę, czy jest to subtelnym mirażem tak diablo trudnym do rozróżnienia od rzeczywistości? Jednak mimo sporej dozy nierealności, nie można oprzeć się wrażeniu, że komiks stanowi doskonały komentarz do naszego życia, do pracy, która pozwala na zdobywanie pieniędzy na sprzęty tylko pozornie nam potrzebne czy niezbędne do szczęścia. Scenariusz z pewnością skłania do refleksji, ale jest też na wskroś współczesny, a zaprezentowana w nim codzienność może dotyczyć każdego z nas i to właśnie jest najbardziej niepokojące. 

Rysunki tworzone przez Fabrizio De Tommaso są bardziej schematyczne, niemal niedbałe, ale doskonale oddają upiorność co po niektórych pracowników korporacji. Mnie osobiście przywodzili na myśl demony, doskonale posługujące się prawniczym żargonem. Do tego chyba nie byłam w stanie zaakceptować nowego wizerunku Graucho. Niby wszystkie charakterystyczne elementy były na miejscu, ale sprawiał wrażenie poważniejszego, bardziej zdeterminowanego, niż frywolnego lekko ducha, jakiego znałam do tej pory. Oczywiście pasowało to do jego “nowego” wizerunku, ale nawet nie sądziłam, że tak bardzo będzie mi brakować jego gagów. Pod względem wizualnym styl De Tommaso znacznie różni się od klasycznych grafik Trigio, co chyba niekoniecznie współgra z moim poczuciem estetyki, jednakże eksperymenty rysownicze, jakie poczynił ten twórca, wywołały we mnie przyjemne zaskoczenie. Zdecydowanie nie pogniewałabym się, gdybym dostała cały komiks w tym stylu. 
Takie eksperymenty to ja lubię.

Muszę przyznać, że zestawienie dwóch tak skrajnie różniących się od siebie zeszytów było niezwykle ciekawym zabiegiem. Widać, że Dylan się nie starzeje, tylko ewoluuje wraz ze światem go otaczającym by być jak najbardziej aktualnym. Dobrze wiedzieć, że postać, która we Włoszech ma status kultowej, tak dobrze się trzyma. Choć osobiście wolę te starsze opowieści, “Ludzka maszyna” miała w sobie coś niepokojąco przyciągającego i piekielnie adekwatnego. Jedyne czego mogłabym sobie życzyć na przyszłość, to kolejnych zeszytów wydawanych przez BUM! Projekt. Od czasu publikacji tego konkretnego tomu minęło już niemal dwa lata. Na tegorocznym MFKiG na pewno będę nagabywać sympatycznych panów z wydawnictwa, którzy tak bardzo namawiali mnie ostatnio do kupna “Mysiej Straży” (co pewnie w przyszłości uczynię).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz