środa, 31 października 2018

Byłam paryskim technomagiem, czyli komiksowa gra paragrafowa

Sto lat temu, kiedy młodym dziewczęciem jeszcze będąc robiłam regularne spacery po wszystkich kieleckich bibliotekach i antykwariatach, trafiłam raz na cienką książeczkę wielkości mojej dłoni (a musicie wiedzieć, że Mróz ma dłoń niezwykle mikrego rozmiaru). Po przejrzeniu kilku stron okazało się, iż jest to historia podróży w czasie, by w gorączce Rewolucji Francuskiej odnaleźć zagubiony wówczas skarb. Co ciekawe, nie można jej było czytać w tradycyjny sposób, a w zależności od podjętej decyzji, skakało się po różnych stronach. Oczywiście znalezisko zaintrygowało mnie na tyle, że przeczytałam całe, zapoznając się ze wszystkimi możliwymi rozwiązaniami historii (wspominałam, że nie było to zbyt grube dzieło). Tak o to spotkałam się ze swoją pierwszą powieścią paragrafową - historią, której przebieg zależy od decyzji podjętych przeze mnie w trakcie czytania. Pomysł świetny, tylko ten pierwszy raz trwał zbyt krótko, żeby tak naprawdę się tym zainteresować. Aż do teraz.
Żeby było wiadomo, czego na półce w księgarni szukać.

Wydaje mi się, że pierwsze wzmianki o komiksach paragrafowych wydawanych przez Foxgames znalazłam w Nowej Fantastyce. Zainteresowały mnie głównie dlatego, że miały opowiadać o nieznanych przygodach Sherlocka Holmesa, a jak Wam wiadomo nie od dziś, zarówno wiktoriańskie klimaty, jak i postać Największego Detektywa należą do rzeczy, które Tygryski lubią najbardziej. Ale wówczas na zainteresowaniu się skończyło. Na szczęście na MFKiG Foxgames miało swoje stoisko, a do tego czasu zdążyli wydać dużo więcej niż dwa zeszyty. Pomijając fakt, że z miejsca zabrałabym wszystkie, musiałam wybrać. Żeby nie było już tak oczywiście, postanowiłam nabyć sobie "Technomagów" i jak na mój gust, to był piekielnie dobry wybór.

Głównym naszym zadaniem jest wcielenie się w jednego ze studentów technomagii, by wspomóc Gustawa Eiffela w jego projekcie ochrony Paryża i dostarczyć mu naładowany maną akumulator, który zasili jego słynną wieżę. Akumulator musimy oczywiście napełnić przy pomocy kryształów, jakie znajdziemy szlajając się niczym prawdziwy awanturnik, po różnych zakamarkach stolicy Francji. Ale za nim się tego dowiedziałam, miałam trzy podejścia do "Technomagów". Za pierwszym razem zorientowałam się, że potrzebuję osobnej karty postaci, bo przecież nie będę bazgrać po tej wydrukowanej w książce. Za drugim razem myślałam, że mam już wszystko i z herbatką na stole i z długopisem w dłoni zasiadłam do czytania. A potem okazało się, że przecież nie będę wycinać Koła Losu z książki (co moim zdaniem byłoby jeszcze gorszą zbrodnią niż pisanie po niej), dlatego też poszłam szukać swojego woreczka z kośćmi. Po triumfalnym powrocie z k6 w łapkach i dolaniu do kubka ciepłej wody, mogłam rozpocząć przygodę.
Nie no przecież ciąć nie będę i po tym pisać. Na szczęście na stronie Foxgames można sobie pobrać kartę postaci.

Po kilku kadrowym wstępie w realia historii, wybiera się postać, której ruchami będziemy kierować by wykonać zadanie. Statystyki danej postaci uzupełniamy na karcie, najlepiej ołówkiem, bo nie raz nie dwa przyjdzie nam je zmieniać (szczególnie punkty życia). Ja dodatkowo przepisałam sobie na odwrocie czary, jakie można znaleźć w trakcie przygód znów, by nie bazgrać po książce. Potem możemy odwiedzić kadry, w których profesorowie uczą nas korzystać z zaklęć i potrenować walkę przy pomocy technologii lub magii. Za pierwszym razem naprawdę polecam z tego skorzystać, choć postaram się Wam je nieco przybliżyć. Już ten wstęp sugeruje, że "czytanie" będziemy mieli bardzo urozmaicone. Z przeciwnikami walczymy przy pomocy koła z komiksu, aczkolwiek k6 sprawdza się przy tym doskonale. Wybieramy statystykę, która pomorze się nam zmierzyć z wrogiem (chyba że on nam ją narzuca) i rzucamy kością najpierw dla siebie potem dla niego. Wyniki sumujemy i porównujemy. Większy oczywiście wygrywa ten wyższy. Nasze zwycięstwo pozwala nam iść dalej, remis - walka jest kontynuowana; przegrana - tracimy punkt życia i walczymy dalej. Tak, możemy zginąć, a nasza śmierć sprawia, że musimy zaczynać wszystko od początku. Z zaklęciami jest nieco prościej, ponieważ pełnią funkcję ułatwiaczy rozgrywki i modyfikatorów statystyk. Podzielono je na dwie grupy: do walki i do klasycznych spotkań. By wejść w posiadanie jakiegoś czaru musimy znaleźć odpowiedni pergamin i nie możemy posiadać więcej niż dwie sztuki każdego z nich. Bogaci w wiedzę i determinację ruszamy w miasto.

W Paryżu udostępniono nam 6 lokacji, które możemy "swobodnie" zwiedzać (8 jeśli liczyć "start" na Sorbonie i "metę" pod Wieżą Eiffla. I od tego momentu to już my decydujemy jak potoczy się nasza przygoda. Każdy z kadrów komiksu ma wrysowane numerki wskazujące, do którego kadru musimy się udać po podjęciu przez nas konkretnej decyzji. I tak się toczy nasza przygoda. Część kadrów można odwiedzić tylko dzięki spostrzegawczości, a do innych w ogóle nie dotrzemy, bo podjęte decyzje nie poprowadzą nas tymi ścieżkami. W trakcie pierwszego czytania nie udało mi się dostać do Opery, bo nie stać mnie było na bilet i nie zwiedziłam do końca Les Halles, ponieważ między czasie udało mi się ukończyć misje, ale przekartkowując komiks dostrzegam też kadry znajomych lokacji, których nie odwiedziłam. Liczę, że czekają mnie jeszcze ze trzy czytania (rozgrywki?), by poznać wszystkie warianty przedstawionych historii. Chyba, że pobłądzę na Bagnach czy Cmentarzu, bo i ile po pierwszym razie mogę zapamiętać, co korzystniejsze decyzje w charakterystycznych punktach, to plątanina ścieżek w tych miejscach potrafi naprawdę zmylić. I to jest świetne!
I spojrzenie ogólne.

Czytanie tego komiksu skojarzyło mi się z rozgrywką nie tylko dlatego, że co rusz sięgałam po kość, która miała zadecydować o moim zwycięstwie lub przegranej, ale też przez wszechobecne szyfry, zagadki i zagwozdki. W trakcie szybkiego kartkowania mignęło mi gdzieś sudoku, ale sama do niego nie dotarłam. Do części kadrów dostaniemy się tylko po rozwiązaniu konkretnego problemu. Porażka skutkuje koniecznością znalezienia innej drogi. Aczkolwiek mam wrażenie, że w przypadku jednej z zagadek znalazłam błąd, który skonfrontowałam z Lubym. Oboje udzieliliśmy tej samej, błędnej (wg komiksu) odpowiedzi. Uważam, że nie mylimy się, choć pozwolę sobie zamieścić zdjęcie konkretnego kadru i zapytać Was o zdanie. Może to być zwykła pomyłka w druku, którą można obejść zwyczajnie przymykając w tym miejscy oko na zasady.

Właśnie. Zasady. Bo cóż innego powstrzymuje Nas przed kręceniem się po książce wedle własnego widzi mi się, zdobywając co potrzebniejsze pomoce od ręki, by z miejsca stać się postacią niepokonaną? Obawiam się, że tylko Nasza własna uczciwość względem siebie. Jeśli przegrałam, odejmuje sobie punkt życia; jeśli moja decyzja, zablokowała jakąś akcję, to jej nie wykonuje; jeśli zużyłam jakieś zaklęcie, to go nie mam; jeśli umarłam, wracam do początku. Tak, nasza decyzja też może nas zabić. Wystarczy skręcić w nie ten korytarz co trzeba i wpaść w pułapkę, która odsyła nas do pierwszego kadru. Może to wkurzyć szczególnie pod sam koniec rozgrywki, ale dodaje jej prawdziwości i motywuje do przemyślanego działania, a nie wybieraniu kadrów na szybko, pod wpływem impulsu.
I tu pytanie do Was: jakiej odpowiedzi byście udzielili?

Samą rozrywkę oceniam niesamowicie wysoko, choć złośliwi mogli by powiedzieć, że to gra w stylu "Forever alone". Wciągnęłam się w poszczególne historie i z niemałą przyjemnością przemierzałam kolejne kadry. Wpływ na to miał nie tylko scenariusz, ale i piękne i niezwykle barwne grafiki, nieco łagodzące niepokojący wydźwięk całości (puenta komiksu sprawia, że na te kolorowe przygody patrzy się zupełnie inaczej). Nie mniej uważam, iż eksperyment z zakupem tej konkretnej książki wypadł na tyle udanie, że z przyjemnością nabędę kolejne zeszyty z tej serii. Dlaczego? Bo to niezwykle angażuje i wymusza poświęcenie czasu na tę konkretną czynność. Komiksu paragrafowego nie można przeczytać "przy okazji", czy "między czasie". Historie w nim zawarte wymagają 100% uwagi i skupienia, a nie bezrefleksyjnego przebiegania wzrokiem po kadrach i dymkach. Co będzie, kiedy poznam już wszystkie możliwe zakończenia? To samo, co w przypadku bardziej tradycyjnych wydań - za jakiś czas, gdy pamięć o tym się już nieco zatrze, sięgnę po "Technomagów" znowu. Czy zastąpi to tradycyjne książki? Raczej nie, ale świetnie się sprawdza jako rozrywka i urozmaicenie swojego czytelniczego hyzia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz