niedziela, 10 maja 2015

Witajcie w alternatywnej rzeczywistości, czyli londyńska "Mapa czasu"

Nie jestem brytofilką. Nie robię maślanych oczu do każdego aktora, pochodzącego z Wyspy, nie twierdzę, że BBC to najlepsza stacja na świcie i nie czytałam w oryginale "Dumy i uprzedzenia". Nie mniej jednak czuję pewną sympatię do Wielkiej Brytanii, podsycaną opowieściami znajomych. Uwielbiam słuchać brytyjskiego akcentu, chciałabym kiedyś zobaczyć z bliska Big Bena i straszna ze mnie herbaciara. Szczególną estymą darzę wiktoriański Londyn, ale to głównie wina Sir Arthura Conan Doyle'a i tych wszystkich steampunkowych powieści, których akcja toczy się właśnie w tym okresie. Trochę trudno mi się dziwić, że kiedy koleżanka wspomniała mi o nowej książce, której fabuła osadzona jest właśnie w takich realiach, postanowiłam ją przeczytać. A że zaradna ze mnie kobieta, szybko dopadłam ją w swoje zimne łapki :) W ten o to sposób dziś możecie przeczytać sobie moją opinię na temat "Mapy czasu" Felixa J. Palmy.


Jest styl, jest klasa, jest subtelna sugestia. Muszę pochwalić wydawnictwo za okładkę. Bardzo klimatyczna. I, co się chwali, choć nawiązuje do steampunku, to wyróżnia się kolorystyką. Duży plus ode mnie.

wtorek, 5 maja 2015

"Piździ jak w Kieleckiem", czyli roczna anomalia internetowa

I stało się. Sama nie wiem dokładnie jak i kiedy, ale pisanie kolejnych postów weszło mi w nawyk. Każdy "dzień publikacyjny" jest tak czy inaczej przeznaczony na wytrwałe stukanie w klawiaturę i wlepianie oczu w ekran "Tosi". Oczywiście zdarza mi się modyfikować daty, wrzucać kolejne teksty na trzy minuty przed północą lub też pisać je z dużym wyprzedzeniem, jednak zawsze, gdy o nich "zapomnę", mam wyrzuty sumienia. Prowadzenie bloga weszło mi w krew bardziej, niż się spodziewałam. Tak bardzo, że niemal nie zauważyłam jak długo go prowadzę. Tak moi mili. W niedziele minął rok od mojego pierwszego wpisu.


Chyba powinnam odśpiewać sobie "Sto lat", czy coś w tym stylu?

czwartek, 30 kwietnia 2015

Mikołajkowa niespodzianka, czyli czego boją się mędrcy

Każdy z nas lubi wygrywać. Czy chodzi o podwórkowe wyścigi czy teleturniej emitowany na całą Polskę. Dzięki temu w łatwy, prosty i przyjemny sposób możemy zdobyć nie tylko rzeczy, znajdujące się poza naszym zasięgiem, ale też szacunek i uznanie innych. Wygrane pozwalają nam poczuć się wyjątkowo, wyróżniają nas spośród przegranych i ludzi nie znajdujących w sobie dość woli na podjęcie próby. Zwycięscy są obiektami powszechnej zazdrości, nie tylko z uwagi na prestiż wygranej, ale i odwagę, z którą postanowili coś zaryzykować.

Najprościej byłoby powiedzieć, że nigdy nic nie wygrałam, do czasu tego cudownego grudnia zeszłego roku. To niezmiernie dramatyczne zdanie wprowadziło by poczucie zmiany mojego tragicznego losu, walki z okrutnym przeznaczeniem, ale całkowicie mijałoby się z prawdą. W podstawówce wygrałam konkurs mitologiczny, w gimnazjum konkurs na legendę i kilka innych drobiazgów dla piętnastolatków, a gdzieś w okolicy technikum farmaceutycznego zadzwonili do mnie z Eski Rock, pogadali o smokach i wysłali mi płytę. Dorobek wygranych, jak na przeciętnego śmiertelnika, całkiem pokaźny. Patrząc jednak na to od drugiej strony, na te wszystkie próby, kiedy zwyczajnie wygrać się nie udało... No cóż. Bezpieczniej zakładać, że zwycięstwo jednak mnie ominie. Dlatego kiedy, ni z gruszki ni z pietruszki, wygrałam w mikołajkowym konkursie Creatio Fantastica, długo nie mogłam wyjść ze zdziwienia.


Bo kto nie lubi wygrywać?

piątek, 24 kwietnia 2015

Złamane pisarskie serce, czyli smutne spojrzenie na "samowydawanie"

Piszę odkąd pamiętam. Za nim jeszcze na dobre poznałam literki i nauczyłam się poprawnie je składać. Jednym z moich największych skarbów jest kilka kartek z bloku rysunkowego, poznaczonych krzywymi liniami i pokracznymi rysunkami - książka, którą sama "wydałam". Historia stworzona drukowanymi literkami z czasów, kiedy wydawało mi się, że lepiej pisać "s" w odwrotną stronę. Opowieść ta nosi całkiem solidny tytuł "Przygody Oli"  i zaczyna się od bardzo dramatycznej eksmisji głównej bohaterki z jej domu. Tytułowa Ola musi teraz wyruszyć na poszukiwanie nowego miejsca dla siebie. Po drodze poznaje dobre zwierzęta, chcące jej pomóc. Doskonale pamiętam moment, kiedy odnalazłam tę "książeczkę" już po uzyskaniu świadomości czytelniczo-pisarskiej i ze smutkiem stwierdziłam, że w moich wspomnieniach wyglądała piękniej. Niektóre frazy były skonstruowane tak pokracznie, iż nie mogłam się nadziwić, jak mogłam to tak źle napisać. Pierwsze zdania tej "bajki" brzmią mniej więcej tak: "Była sobie Ola. Zgrabna Ola ładna." Resztę możecie sobie wyobrazić. Ale ile ja wtedy mogłam mieć lat? Cztery? Pięć? Na pewno nie chodziłam jeszcze do szkoły, bo inaczej używałabym literek "pisanych". Jednak, jak na czterolatkę, był to wyczyn dość niezwykły. Moi rówieśnicy jeszcze nie umieli czytać, a ja już piałam książki. W dzieciństwie wszystko jest łatwiejsze. Żeby "wydać" swoją historię wystarczyło skleić odpowiednio kilka kartek, zaopatrzyć się w kredki i pisać. Kiedy jest się dorosłym i chce się robić to naprawdę, każda rzecz się komplikuje. Pojawiają się trudności i ludzie, którzy pragną na tym zarobić.


Dawno temu, była sobie dziewczynka, która chciała pisać książki.

sobota, 18 kwietnia 2015

Kto pyta nie błądzi, czyli historia pewnej nominacji

No i stało się. Wpadłam jak śliwka w kompot. A wszystko to przez istotę z ciekawymi rozkminami i jej czytelniczy blog. Hadynka, po otrzymaniu nominacji do Liebster Blog Award, postanowiła przekazać ją światu dalej, zaczynając od Bogu ducha winnej autorki tych słów. A jakże. O ile odpowiedzi na pytania i wymyślenie własnych nie sprawiłoby mi problemu, o tyle nominacja kolejnych 11 blogerów już tak. Długo wahałam się, czy w ogóle brać w tym udział, do póki nie zobaczyłam stosownego wpisu u Beaty P. z Miros de Carti, którą sama pewnie bym nominowała, gdyby Hadynka mnie nie ubiegła. Dlatego też postanowiłam pójść za jej przykładem i nie rozprzestrzeniać dalej tego "łańcuszka". Ale na pytania odpowiedzieć można, bo nie ma to jak dobre zamyślenie nad książkami.


Musicie mi wybaczyć, ale coś, co brzmi i wygląda jak "łańcuszek" nie wzbudza mojego zaufania. Mimo wszystko.