W powieściach fantasy z łatwością odnajdujemy różne niezwykłe stwory, poniekąd wpisujące się w definicję gatunku. Dlatego też nikogo nie dziwią krasnoludy, elfy, wiwerny, fairy czy innego typu magiczne istoty wywodzące się z anglosaskich legend. Podobnież minotaury, gorgony, pegazy czy bóstwa całego, grecko-rzymskiego panteonu. To mamuny, chmurniki i domowniki wywołują konsternację. Więcej osób, szczególnie lubujących się w prozie fantastycznej, będzie potrafiło powiedzieć kim są Parki niż Rodzianice. Podobnie imiona greckich bogów jak Hades, Neptun czy Dzeus (tak, Dzeus! Grecki symbol "Z" to 'dzeta', wymawiany jak nasze "dz") są dla nas mniej tajemnicze niż swojskie Rod czy Weles. Tak samo sprawa ma się ze świętami, bo nazwy Beltane czy Samhain więcej nam powiedzą niż swojsko brzmiące Szczodre Gody. Dobrze, że jeszcze Noc Kupały ma dla nas jakieś znaczenie. To smutne, że nasza własna, słowiańska mitologia stanowi dla nas wielką niewiadomą. W szkole lewie muśnie się wierzenia starożytnych Greków, a dalej to już trzeba kombinować na własną rękę. Tym bardziej cieszą książki takie jak ta.
Premiera debiutanckiej powieści Marty Krajewskiej już 30 marca!