piątek, 18 marca 2016

Gargantuiczna antologia, czyli powiało chłodem geniuszom

W starożytnej Grecji mianem antologii określano zbiór drobnych utworów literackich, najczęściej epigramatów - dwuwierszy pisanych w formie aforyzmu. Samo słowo 'antologia' pochodzi z połączenia dwóch greckich wyrazów: anthos, oznaczającego kwiat, i czasownika lego - zbieram, co zebrane do kupy daje nam ni mniej ni więcej jak 'zbieranie kwiatów'. Podążając tym tokiem rozumowania, antologia byłaby "bukietem" wyselekcjonowanych "okazów", dobranych wyłącznie wedle gustu "zbierającego". I czyż tak nie jest? Słownik Języka Polskiego uzupełnia tę definicję o powiązanie utworów wspólną tematyką, gatunkiem literackim czy epoką, z wyróżnieniem różnorodności autorów. Patrząc po antologiach, które udało mi się zgromadzić w mojej prywatnej biblioteczce, w zasadzie wszystko się zgadza. No, może poza tą pierwotną "drobnością", ponieważ to w wielu przypadkach zostało zarzucone. Szczególnie kiedy pomyśli się o "Geniuszach fantastyki" - najnowszej antologii wydawnictwa Genius Creations, stworzonej z okazji drugiej rocznicy powstania wydawnictwa.

Jakby nie patrzeć Geniusze do drobnicy nie należą. Antologia oferuje czytelnikowi 28 różnych twórców, 64 opowiadania stworzone przy pomocy 2,4 milionów znaków, co przekłada się mniej więcej na ok 1825 stron druku w standardowym formacie książkowym, gdyby komuś kiedyś strzelił do głowy pomysł jej wydania w papierze. Niestety, a może i właśnie na szczęście, antologia ta jest dostępna tylko i wyłącznie w wersji elektronicznej w najbardziej popularnych formatach (PDF, EPUB i MOBI), co zdecydowanie zmniejsza wszystkie obrażenia jakich można by zaznać podczas czytania tak monumentalnego dzieła. Nie ukrywam, że po przygodach z "Drogą Królów" i "Sześcioma światami Hain" doceniam fakt, iż tak potencjalnie grube dzieło nie wyszło poza formę elektroniczną. Mój "kundelek" jest w tym względzie dużo poręczniejszy, choć i w trakcie czytania na nim wykryłam pewne utrudnienia. Dla wszystkich zainteresowanych, antologia ta jest wciąż do absolutnie darmowego pobrania ze strony wydawnictwa, do której możecie przejść klikając tutaj. Pobranie jej zapewni Wam czytania na wiele długich dni i nudnych godzin w pracy, jeśli akurat taką posiadacie.

Osobiście dostrzegam, że mam pewien problem z antologiami. Jakoś nie zdarzyło się tak, żeby jakakolwiek od początku do końca mi się podobała, dlatego też, jeśli przy większości tekstów jestem na "tak", uważam ją za dobrą lub co najmniej wartą przeczytania. Jednak z tym konkretnym zbiorem mam pewien problem w ocenie. I nie zrozumcie mnie źle, bo jak najbardziej doceniam ogrom pracy i zaangażowanie jakie trzeba było włożyć w powstanie czegoś takiego, wiedząc, że nie przyniesie to żadnych wymiernych i namacalnych korzyści w postaci setek podobizn Jagiełły czy chociażby Mieszka I. Nie będę czepiać się literówek, których wyłapałam całkiem sporo, bo wiem co się ze mną dzieje, gdy znajomym robię korekty tekstów mających po dziesięć a nie tysiąc stron. Ale też nie będę piać z zachwytu, mimo że przeczytałam w niej całe mnóstwo technicznie dobrych i niesamowicie pomysłowych historii oraz, tak jak Vyar napisała w swojej recenzji, stanowiących "doskonały przekrój polskiej fantastyki takiej, jaka jest ona obecnie (...)". Główny problem polega na tym, że nie sposób było sprawić by 64 utwory zahaczające o steampunk, horror, scienece fiction, legendę, grozę, filozofię, heroic fantasy, komedię czy kryminał, będąc tak różnorodnymi, bez zająknięcia spodobały się jednej osobie. Nie mówię też, że były złe, ale przy takiej liczbie tekstów na porównywalnym poziomie, w trakcie czytania bardzo szybko weszłam w tryb "Ok, było w porządku. Dalej", co sprawiało, że masa utworów w ogóle nie zarejestrowała się w mojej pamięci. Gdyby nie skrupulatne notatki, które same w sobie można by opublikować w formie małej nowelki, z końcem czytania nie wiedziałabym, co się działo w pierwszych tekstach, a i tak zbyt często musiałam się wracać do co po niektórych tytułów, żeby przypomnieć sobie o czym w ogóle były.
Wiem, że sama wyznaję zasadę, iż nie istnieje stan posiadania zbyt wielu książek, ale zaczynam sądzić, że stan zbyt wielu opowiadań w antologii już tak.

Pierwszym przewinieniem "Geniuszy" jest nieumiarkowanie. Dla mnie tego wszystkiego było za dużo i w pewnym momencie zaczęłam odczuwać znużenie tematem. Chętniej odkładałam antologie na bok, żeby odsapnąć, przeczytać cośkolwiek innego, co najlepiej nie byłoby związane z fantastyką. Czułam "zafantastycznienie" (literacki odpowiednik zasłodzenia) i potrzebowałam jakiejś odskoczni, takiego detoksu, dlatego też i tak już długie czytanie zajęło mi znacznie więcej czasu niż powinno. Zakładam, że powodem tego było nie w pasowanie się większości opowiadań w mój gust. Wiecie, kiedy dobrych tekstów jest mniej człowiek zachwyca się konstrukcją, przenikliwością autorów, lekkim piórem i przyjemnym stylem. Lecz kiedy pojawia się zbyt wiele opowiadań, do których można odnieść podobne epitety, człowiek zaczyna szukać czegoś, co się wyróżni i wpasuje w jego osobiste gusta. Przy czym zaznaczam, że moje osobnicze upodobania nie są jakoś specjalnie hermetyczny, a bardziej eklektyczny. Odnajduje przyjemność w czytaniu różnych gatunków, więc nie chodzi tu o niuanse typu "wolę steampunk od horroru". W tym momencie chodzi mi o ten specjalny "uczuć" na koniec czytania, który jest połączeniem żalu z zakończenia historii z przyjemnością przeczytania tekstu z pazurem.

Mogłabym teraz podzielić się z Wami moją opinią na temat każdego z opowiadań, ale po pierwsze i tak nie dotrwalibyście do końca (rozmiar małej nowelki, pamiętacie), a po drugie, zbyt często pojawiałby się te same stwierdzenia: świetny pomysł, dobry styl, dający się lubić bohaterowie etc. Dlatego też opowiem Wam o tekstach, które trafiły mnie właśnie prosto w "uczuć". I lecąc alfabetycznie autorami (jak we wspomnianej antologii) na początek pójdą dwa w sumie całkiem podobne do siebie teksty Michała Cholewy: "Bunt maszyn" i "Polowanie na Patriotyczną Ostrygę". Dostają moje wyróżnienie za cudowne niedorzeczności (och, i to bardzo prawdziwe) i sarkastyczno-ironiczne poczucie humoru. Dalej będą "Cykady nie mają dusz" Marii Dunkel za naprawdę klimatyczne zaświaty, za mistrza i za cykady. Lubię cykady. "W oczekiwaniu" Sebastiana Hojnakowskiego spodobało mi się za egispko-archeologiczny klimat (choć z Egiptem nie miało zbyt wiele wspólnego) i za "spojrzenie" na odkrywanie ruin z perspektywy ich niezwykłych strażników. "Serce z lodu" Anny Karnickiej jest moim jednym z ulubionych tekstów w całej antologii, głównie dzięki nawiązaniom do skandynawskich wierzeń, szczypcie magii, otwartemu zakończeniu i bohaterom, o których przygodach chciałabym jeszcze przeczytać. Poza tym głównym czarnym charakterem jest tam firma farmaceutyczna, jeśli wiecie co mam na myśli.
Zgodnie z alfabetem przyszedł czas na Martę Krajewską, którą w zasadzie odkryłam dzięki tej antologii (po jednym, zajdlowskim opowiadaniu trudno coś takiego stwierdzić). Bardzo przypadły mi do gustu jej stylizowane, słowiańskie opowieści, w których królują bestie z czasów, kiedy słońce było bogiem. I Chaberka! Jak Magdalenę Kubasiewicz uwielbiam za Sanikę, tak Martę Krajewską do końca będę uwielbiać za Chaberkę, ot co! No i skoro już wspomniałam autorkę "Spalić wiedźmę" to dodam, że jej "Nieświt" też mi się podobał! Dalej mamy Artura Laisena, który tekstami "Pieśń żywiołów" i "Pocałunek królowej Pisaku" całkowicie zrehabilitował się w moich oczach za mieszane uczucia wywołane "Studnią Zagubionych Aniołów". Była egzotyka, była magia, były nieoczekiwane zakończenia, słowem kawałek wyjątkowej fantastyki. Paweł Majka w ogóle wykonał cios poniżej pasa serwując dwa opowiadania z uniwersum "Pokoju światów" (jakbyście nie wiedzieli, jedna z moich najbardziej ulubionych książek od GC), które na domiar złego były jeszcze kryminałami... Czy mogłabym go lubić jeszcze bardziej? I "last but not least" Marcin Pągowski za "Casus de Strigis" i Larę Craft, która nie chce być Larą Craft, polskie ABW i grzyby. Pan Marcin wie, o co chodzi i Wy też się dowiecie, gdy przebrniecie przez antologię.

Mimo mojego początkowego marudzenia, widzicie ile historii wzbudziło we mnie naprawdę ciepłe uczucia. Myślę, że spokojnie zrobiłabym z tego małą, mrozową antologię, która byłaby moim prywatnym bukietem kwiatów. Możliwe, że w tym momencie jestem za bardzo subiektywna, za surowa i w ogóle nie sprawiedliwa, ale kiedy widzę 64 jednakowe czekoladki wybiorę te z moim ulubionym nadzieniem nie dlatego, że pozostałe są gorsze, ale dlatego, że te akurat lubię. Jedynym kryterium wyboru i okami sita był tu mój prywatny gust i mówi się trudno. Na innej płaszczyźnie nie dało się tego ocenić. Spróbujcie sami. Czy antologia jest dobra? Po względem stylistyczno-pomysłowym jak najbardziej, jednak czy w całości wpasuje się w Wasze gusta, tego niestety nie jestem pewna. Ale hej! Zróbcie to co ja! Przeczytajcie ją i wybierzcie swoje ulubione opowiadania, tworząc własne, małe zbiorki, pieczołowicie wybrane bukieciki. To całkiem niezła zabawa, jeśli nie akurat nie macie co czytać. Tylko nie zapomnijcie się pochwalić wyborem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz