niedziela, 22 stycznia 2017

A wszystko przez te wścibskie dzieciaki i psa

Czasami lubię się nad sobą zastanawiać. Rozważać skąd się u mnie wzięły niektóre upodobania, a także, co spowodowało to, że jestem jaka jestem. Dla przykładu, wiem dokładnie kiedy i dlaczego zaczęłam lubić kawę, a także w którym momencie istnienia chałwa zaczęła mi smakować. Wiem też dlaczego zaczęłam czytać książki, mimo że we wczesnych latach podstawówki miałam problemy ze składaniem literek i dukałam niemiłosiernie. Domyślam się też, dlaczego dużo łatwiej mi pisać, niż rozmawiać z ludźmi, choć nikt, kto spotkał mnie na tegorocznym Jagaconie wcale by tak o mnie nie pomyślał. Ostatnimi czasy dostałam swego rodzaju olśnienia dlaczego tak lubię stare wierzenia, mity baśnie, co z kolei rozwinęło się u mnie w głębokie zainteresowanie fantastyką, a także sympatia do detektywów ze szczególnym uwzględnieniem pewnego niezwykle logicznie myślącego detektywa. Co z kolei doprowadziło do zamiłowania nie tylko kryminałami ale i zagadkami, myśleniem, kryminalistyką, logiką i całą masą innych rzeczy, które można by pod to podciągnąć. Długo zastanawiałam się (albo raczej starałam sobie przypomnieć), czy Sherlock nie był pierwszy i zamiłowanie do rozwiązywania zagadek nie pociągnęło mnie w stronę tego serialu. Ale niestety, z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę stwierdzić, że kilkuletniemu dziecku rodzice prędzej pozwoliliby obejrzeć animację Hanna-Barbery niż "Psa Baskerville'ów", dlatego wybacz mi Holmesie, ale "te wścibskie dzieciaki" były pierwsze.
Tak dzieciaki, dziś tekst właśnie o Was.

Oczywiście mówię o Scoobym-Doo i dzieciakach z Wehikułu Tajemnic. Velma, Fred, Daphne, Kudłaty i ich tchórzliwy dog niemiecki jeździli (a w zasadzie wciąż jeżdżą) vanem po całym świecie a pech chciał, że gdzie się nie pojawili, tam za raz była zagadka do rozwiązania i potwór do schwytania. Fakt, niektóre z maszkar były wręcz komiczne, ale zdarzały się takie, których autentycznie się bałam, mimo że na koniec zawsze okazywały się przebranymi złoczyńcami. Z czasem ów "pech" doprowadził do zawiązania przez przyjaciół spółki Mystery Inc. i rozpoczęcia przez nich kariery detektywów. Każde z nich miało niepowtarzalny wachlarz przerysowanych cech, które im w tym pomagały: superinteligentna Velma zwykła znać się na wszystkim, Daphne miała nieraz bardzo praktyczne pomysły na wykorzystanie modowych i urodowych gadżetów, Fred konstruował kosmicznie skomplikowane pułapki a Kudłaty i Scooby, z ich niekończącym się apetytem, uciekali szybciej niż Usain Bolt. Oczywiście nie zawsze i nie od razu, ale w ten sztampowy sposób chyba najbardziej utknęli w mojej pamięci. A i były jeszcze Scooby-chrupki, liczone na paczki, sztuki, garści... nie ważne. Po prostu musiały być.

Serial zatytułowany "Scooby-Doo, gdzie jesteś?" (ang. Scooby-Doo, Where Are You?) zaczął być wyświetlany w Stanach w porannym bloku śniadaniowym dla dzieci w roku 1969. Ja pamiętam podobne "bloki" na "Jedynce, choć na pewno nie było to w latach siedemdziesiątych (jak staro bym nie wyglądała, to jednakowoż moje dzieciństwo przypada na początek lat dziewięćdziesiątych). Nie jestem tylko pewna, czy to był codzienny czy weekendowy program dla dzieci. W normalne dni zazwyczaj leciały programy edukacyjne w stylu "Domowego przedszkola", a niedziele kojarzą mi się bardziej z Disney'em, więc może Hanna-Barbera leciała w sobotę? Kurcze, już nie pamiętam. Pamiętam za to dość dobrze, że poszczególne odcinki miały nieraz bardzo zabawne tytuły jak "Nigdy nie małpuj Małpoluda" czy  "Milion w spadku po upiornym dziadku". Jednak pełnię humoru twórców doceniłam dopiero, gdy zaczęłam poznawać angielski, a znajomość poszczególnych słówek pozwoliła mi na samodzielne tłumaczenie tych tytułów, które oczywiście nie brzmiały tak dobrze, ale były zrozumiałe, a przez to bardziej zabawne. Bo jak z równie dużą dozą polotu i humoru przetłumaczyć "What a Night for a Knight", "What the Hex is Going On", "Which Witch is Which" czy "Nowhere to Hyde". 
Czasami lepsze jest wrogiem dobrego, a czasem nie.

Ale to tylko wycinek. Scooby doczekał się kilku innych seriali, opartych na tym samym motywie, o animowanych filmach telewizyjnych (niechlubne filmy aktorskie przemilczmy, na moją prośbę). W przypadku seriali z każdym sezonem (?)/ nową odsłoną twórcy nieco modyfikowali formułę, a to bawiąc się ze zmianą czy ograniczeniem składu, czy dodając psiakowi rodzinki, chociażby w postaci niezwykle odważnego ale i bardzo brawurowego siostrzeńca Scrapy'ego. Z resztą Scooby miał dość dużą i nietuzinkową rodzinkę, wśród której znalazła się gwiazda filmowa i zdobywczyni Oscara kuzynka Scooby-Dee, kowboj Yabba-Doo czy muzyk wzorowany na Elvisie Dooby-Doo (oczywiście cały czas mowa o dogach niemieckich. W "Nowym Scooby-Doo" dzieciaki w trakcie rozwiązywania tajemnic spotykały znane postaci z amerykańskiej kultury, zarówno te realne (jak chociażby całą drużynę Harlem Globetrotters) jak i te fikcyjne (Batman i Robin, Flip i Flap itp.). W "13 demonach Scooby-Doo" ekipa została zredukowana do Kudłatego, Scooby'ego i Daphne w jakimś dziwnym wizualnym wydaniu, a także lepkorękiego nastolatka Flim-Flama, który w sumie nie wiadomo skąd się wziął, ale był. Natomiast "Scooby-Doo" z 1976 ("The Scooby-Doo Show") posiadał jeden z bardziej przerażających mnie jako dziecko, openingów. Oczywiscie nie za wszystkimi serialowymi wariantami przepadałam. Szczerze nie znosiłam "Szczeniaka zwanego Scooby-Doo", głównie dlatego, że to nie była już ta kreska, ten styl rysowania, a przygody piątki bohaterów zostały spłycone, ogłupione, przepuszczone przez filtra dla brzdąców. Zupełnie niepoważne i niestraszne, a przecież o tę odrobinę strachu też chodziło. Oczywiście w niechlubnej kategorii najgorszych wersji Scooby'ego niestety nastąpiły zmiany.

W 2002 roku, po śmierci Williama Hanny i pełnym przeniesieniu przygód Scooby'ego do Warner Bros powstał serial "Co nowego u Scooby'ego"  składający się 42 odcinków i trzech sezonów. Oprócz odświeżenia kreski i wykorzystania w większej ilości efektów komputerowych, bohaterowie dostali też nowe ubrania i, co wyjątkowe, dość często się przebierali, choć ich stroje zawsze były utrzymane w tej samej kolorystyce co garderoba pierwowzorów. Oczywiście unowocześniono też zagadki, zwiększając też możliwości piątki detektywów i to było dobre. Do czasu. do czasu, gdy powstał potworek zwany "Kudłaty i Scooby-Doo na tropie", który był już zupełnie inny. Kudłaty i Scooby przy pomocy superscooby chrupek walczyli z przestępcami. W teorii z horroru detektywistycznego serial miał się stać superbohatersko-szpiegowski, tyle że był koszmarnie durny. Raz, że kreska wołała o pomstę do nieba, dwa, że główny antagonista wywoływał litość i śmiech niż lęk i niechęć, trzy, że taka redukcja składu drużyny była autentycznie niedorzeczna, a cztery, fabuła okazała się tak durna, że klękajcie narody. Kiedy więc w 2010 powstało "Scooby-Doo i Brygada Detektywów" byłam pełna najgorszych obaw. Ale ciekawość zwyciężyła. Oczywiście nie obyło się bez pomstowania na kreskę, ale... ten serial miał świetną i dojrzałą fabułę z rozbudowaną zagadką, tajemnicą, której elementy pojawiały się po trochu w każdym z odcinków. I jedyne do czego tak naprawdę mogłabym się doczepić, to zrobienie z Freda kompletnego idioty, którym przecież nie był. I w sumie cieszyłabym się, że zmiany idą ku lepszemu, gdybym nie odkryła kolejnego potworka ukrytego pod nazwą "Wyluzuj, Scooby-Doo!" jako najnowszej odsłony przygód piątki detektywów. Wizualnie wygląda źle. Bardzo źle. Fabularnie... fabularnie jest jeszcze gorzej.
Z lewej "Wyluzuj", Prawy górny "Brygada Detektywów", prawy dolny "Kudłaty i Scooby-Doo na tropie", czyli jak sytuacja może pójść bardzo źle.

Moim skromnym zdaniem, najlepszą scoobyczęścią, jest pełnometrażowy film animowany z 1999 roku zatytułowany "Scooby-Doo i Duch Czarownicy". Jak dla mnie był to szczyt ewolucji do jakiego dążyły wcześniej wychodzące seriale. Charaktery bohaterów wówczas pogłębiono, zwiększono ilość wewnętrznych animozji pomiędzy nimi. Kreski nie zmieniono, ale udoskonalono na tyle, że widać było głębie obrazu i cienie, wzmacniające efekt grozy. Fabularnie zaczęto nawiązywać do popkultury, i pozostawiać element tajemniczości. "Duch Czarownicy" był świetną zagadką, ale też dość mrocznym filmem, który mógł wywoływać w widzu autentyczny niepokój. Nie wspominając już o genialnej stronie dźwiękowej, czy pojawieniu się kultowych już dla fanów Scooby'egoo The Hex Girls - rockowego zespołu utrzymującego swój styl w mroczno-wampirzej konwencji, którego nazwę tłumacze w bardzo twórczy sposób przetłumaczyli jako Eko-Wiedźmy (a później jako Czarownice czy <o zgrozo> Czaderki z trumienki). Nie mniej jednak, nie licząc tych drobnych potknięć, jest to zdecydowanie najlepszy film z tej serii.

Późniejsze produkcje ani pod względem fabularnym ani wizualnym nie były już takie dobre. Kreskę unowocześniono i podkolorowano, dając nam wizualnie barwne i ciepłe widowisko w stylu serialu "Co nowego u Scooby'ego?", co oczywiście w żaden sposób nie jest złe (szczególnie widząc, co się dzieje teraz), ale nie ukrywam, że nieco brakuje mi tego mroku i poczucia grozy, jakie można było znaleźć w Duchu Czarownicy. Wszystkie współczesne filmy animowane spod znaku Scooby'ego są bardzo podobne do siebie: barwne, dowcipne i na wskroś rzeczywiste, z zagadkami trzymającymi podobny poziom. Wciąż cieszą przez sentyment, pocieszają, gdy ogląda się seriale, ale zagubiły tę niezwykłość, którą udało się uchwycić twórcom tuż pod koniec XX wieku. A szkoda. Tym bardziej, kiedy odpali się Cartoon Network i zobaczy, co teraz się tam dzieje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz