sobota, 31 maja 2014

Galaktyczne kuchenne rewolucje, czyli jak kucharz ocalił kosmos

Wszechświat jest pełen żarcia, wystarczy po nie sięgnąć. Taka myśl przyświeca książce Mai Lidii Kossakowskiej "Grillbar >>Galaktyka<<", Autorka zabiera nas w niezwykłą podróż po odległych planetach, gdzie towarzyszą nam potrawy w najróżniejszych smakach, kształtach i kolorach, o nazwach trudnych do wymówienia i w formach, jakie nam się nigdy nie śniły. Niesamowity świat jedzenia, mimo że cudownie aromatyczny i wpływający na zmysły, jest jednak tylko tłem do wydarzeń, mogących zaważyć o losach całego uniwersum. Wszystko to spada na barki Hermoso Madrid Ivena - zawodowego szefa kuchni. Musi on stanąć w obronie nie tylko życia i wolności każdej świadomej istoty w kosmosie, ale i na straży pysznych, sprawiających przyjemność posiłków.


Wygląda smacznie i znajomo. Ale uwaga, pewne spoilery nieuniknione.

Chcąc przyporządkować tę książkę do jakiegoś konkretnego gatunku, można by ją nazwać komedią science-fiction, swoistą parodią najbardziej popularnych, kosmicznych historii, dziejących się dawno temu, w odległej galaktyce. Nie trzeba być nawet fanem gatunku, żeby dostrzec nawiązania, które wręcz kłują w oczy. Zamysł jest prosty, autorka pokazuje nam co, w znanych z filmów sytuacjach, zrobiłby znany szef kuchni. O dziwo, wygląda na to, że radzi sobie z tym lepiej niż niejeden samozwańczy obrońca uniwersum. Jak chociażby wtedy, gdy w restauracyjnej spiżarni zagnieździł się szkodni, do złudzenia przypominający ósmego pasażera "Nostromo". Na pokonanie go nie potrzebowali czterech części sagi, ale wystarczyła zgrana, kuchenna ekipa, trochę ognia i wrzącego karmelu oraz durne dyrektywy Unii Międzygwiezdnej, które choć raz się na coś przydały. I co z tego wyszło? Przecież wszechświat jest pełen żarcia.


Przyjemniaczek prawda? I wygląda dziwnie znajomo...

Jest to tylko jedna z licznych przygód Herma. Najpierw poznajemy jego pracę, jego zwyczaje i dowiadujemy się jak i dlaczego został kucharzem. Potem akcja się rozkręca, gdyż chcąc nie chcąc zostaje wplątany w kosmiczną awanturę, z której musi starać się wynieść cało swoją skórę. Niesłusznie oskarżony o zamordowanie jednego ze znaczniejszych szefów mafii, musi ratować się ucieczką. Żyjąc na granicy prawa, przeżywa niezwykłe kuchenne historie, aż odkrywa międzygalaktyczny spisek, którego rozwikłanie pozwoli mu oczyścić swoje dobre imię i wybawić całe uniwersum.

Cała książka jest napisana przyjemnie lekkim stylem, jak na komedię przystało. Okraszono ją sporą dozą humoru, zarówno nieco absurdalnego, jak i nieco sarkastycznego. Cóż może być bardziej niedorzecznego, niż uczynienie rozumnych grzybów, konkretnie trufli, największymi i najstraszniejszymi gangsterami w galaktyce, a z pleśni uczynić Nemezis głównego bohatera? Myślicie, że to głupie? Ale się sprawdza. Celnie wypunktowuje nonsensy klasyków, przekształcając je w doskonałe dowcipy. Szczególne miejsce w sercu autorki zajmują Lukiańscy piloci, niesamowicie podobni postaci rysowanych przez japońskich twórców kreskówek, których talent do latania w przestrzeni międzygwiezdnej jest nieoceniony, za to są rozchwianymi emocjonalnie marzycielami, zwykle wywołujących, u pozostałej części załogi, mordercze instynkty. Już pomijając wszelkie komizmy, jak na opowieść z gatunku s-f przystało, dostajemy też całą masę niesamowitych istot: od humanoidalnych jaszczurów począwszy, przez uzdolnione psionicznie warzywa, aż po ożywione minerały i wiele, wiele innych. Każda z ras posiada swoje własne zwyczaje i gusta żywieniowe, niekiedy niezwykle barwne, innym razem zupełnie przerażające. Czy kiedykolwiek pomyśleliście, że jedzenie może być dla kogoś zupełnym tabu, a jego przygotowywanie i przyglądanie się temu najgorszym z możliwych zboczeń? Albo, że może istnieć rasa krów, żywiąca się wszystkim, co przejawia intelekt? No właśnie. W każdym razie, cokolwiek by się nie działo, autorka nawet na chwilę na zapomina, iż dowiadujemy się o tym z perspektywy kucharza, który urozmaica nam czas kulinarnymi wstawkami, niekiedy niemal wywołującymi ślinotok.


Oto postrach kosmosu - Czarnotrufla z Jugot. Możecie się śmiać, ale jak dla mnie jest to nieco spolszczony ukłon w stronę Lovecrafta.

Jak na dobrą komedię przystało, pomiędzy jednym a drugim wybuchem śmiechu, przemyca też spojrzenie na nieco poważniejszy problem. Unia Międzygwiezdna, chcąc żeby wszystko było sterylnie czyste, poprawne politycznie i zgodne ze wszelkimi dyrektywami, niepostrzeżenie zostawia furtkę dla zniszczenia całego uniwersum. Niby cały czas chodzi o zdrowe i pożywne jedzenie, ale człowiek aż zatrzymuje się w tym momencie i zastanawia, dokąd ten świat zmierza.

Nie mniej jednak, ja ubawiłam się przy tej książce niesamowicie. Szczególnie odkrywając kolejne parodie, chociaż jestem święcie przekonana, że wszystkich nie znalazłam. Może za jakiś czas, znów do niej siądę i tym razem odkryję coś nowego. W każdym razie pozycja godna polecenia wszystkim miłośnikom gotowania, jak na pochmurne, ponure dni, żeby rozświetlił je blask supernowej.

2 komentarze:

  1. Czarnotrufla z Jugot nawiązaniem do Lovecrafta? Na to nie wpadłam. A miałam ogromną frajdę ze śledzenia nawiązań, jak choćby zielona pożywka, czyli klasyczna filmowa antyutopia, czy inteligentna kotka z planety Kraniec - czy to nie nawiązanie o Feliksa W. Kresa, u którego inteligentnymi rasami są ludzie, sępy i koty?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pierwszej chwili tego nie zauważyłam, choć czytałam "Grombelardzką Legendę" (niestety całe eony temu), ale faktycznie to by pasowało do jego Szereru :)

      Usuń