poniedziałek, 19 maja 2014

Z T.A.R.C.Z.Ą. czy na T.A.R.C.Z.Y., czyli rzecz o pewnych agentach

Tworzenie filmów na podstawie komiksów jest nie lada wyzwaniem, gdzie w każdym miejscu można popełnić błąd, począwszy od scenariusza, który uparcie przenosi na srebrny ekran to czego przenieść się nie da, przez zupełnie nieprzemyślany casting, na koszmarnych plakatach skończywszy. Biorąc to pod uwagę, jeszcze bardziej nieprawdopodobnym wydaje się połączenie kilku różnych produkcji w jeden spójny świat, tworząc obrazy zarówno przenikające się ze sobą, jak i zachowujące swoją autonomię. Twórcy "Iron Mana" swoim filmem zapoczątkowali, coś unikalnego na skalę światową, jednak prawdziwe apogeum sukcesu osiągnęli w "Avengersach", rozpoczynając nową erę filmów o super bohaterach. Można by spodziewać, że osiądą na laurach, ale uniwersum, które zaczęli tworzyć, wyszło poza sale kinowe i trafiło do nas razem z serialem "Agents of S.H.I.E.L.D".


Uwaga wpis będzie zawierał spoilery!  Starałam się jak najmniej spoilować, ale czasem inaczej się nie da.

Pierwszy sezon składa się z dwudziestu dwóch odcinków, z czego, jak łatwo możemy się domyśleć, w pierwszych poznajemy całą ekipę, ponieważ, jak dobrze wszystkim wiadomo, "przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę". Skład jest dość tendencyjny, mamy więc dwójkę speców od mokrej roboty, dwójkę geniuszy z brytyjskim akcentem, młodą, niepokorną hakerkę-buntowniczkę, o tajemniczej przeszłości oraz niezłomnego szefa zespołu - agenta Phila Coulsona, który jednak nie zginął od ciosu Lokiego. Nie ma co zaprzeczać, że taki rozkład sił zapewnia całej brygadzie pewną wszechstronność, dzięki czemu mogą sprostać coraz to bardziej wyszukanym zadaniom

Trzeba przyznać, że serial wolno się rozkręcał. Początek sezonu był dobry, ale nie porywający. Można go było odebrać jako kolejną historyjkę o tajnych agentach tylko z lepszymi gadżetami. Jednak w miarę upływu czasu i kolejnych epizodów, robiło się coraz ciekawiej. niektóre zwroty akcji, były równie zaskakujące, co śmierć Neda Starka w pierwszym sezonie "Gry o tron"! Choć muszę przyznać, że przez tą innowacyjność, miałam ochotę zabić scenarzystów przynajmniej dwa razy (możecie spróbować zgadnąć, o jakie dwa momenty chodzi :p). Nie mniej jednak, przy zbyt przewidywalnej fabule, widz zacząłby się szybko nudzić, a dzięki takim zabiegom, do końca nie możemy być pewni, czy fabularzyści znów nas czymś nie zaskoczą.


Czy jest niezawodny przepis na stworzenie drużyny super bohaterów, których moce nie są "super"? Twórcy "Agentów T.A.R.C.Z.Y", są na pewno blisko jego odkrycia.

Ponieważ "Agents of S.H.I.E.L.D." są częścią znacznie większego uniwersum, główna linia fabularna nie mogła się obejść bez specyficznych nawiązań, czasami dość mocno wpływających na losy bohaterów. Za przykład można tu podać finał "Zimowego żołnierza", który w serialu wywołał zamieszanie, na ładnych kilka odcinków. Ponadto nasza drużyna musiała także posprzątać bałagan, jaki zostawił w Londynie Thor po walce z Malekithem (zaciekawionych odsyłam do filmu "Thor: Mroczny świat"). Mieli również bardziej bezpośrednie spotkania z Asgardczykami. W jednym z odcinków pomagali Lady Sif ująć niebezpiecznego zbiega, w innym zaś dowiedzieli się, że gromowładny syn Odyna nie był jedynym "bogiem", który zadurzył się w Ziemiance. Poza dość oczywistymi nawiązaniami fabularnymi, cały serial jest wręcz usiany drobnymi wstawkami odnoszącymi się do innych bohaterów, jak chociażby rozmowa Coulsona z Fitzem o projektanta pewnego, niezbędnego do walki urządzenia. Gdy pada nazwisko Banner, wszyscy, łącznie z widzami są uspokojeni, bo wiedzą, że w takim razie na pewno zadziała. Wszystkim niezłomnym miłośnikom jednookiego dyrektora oznajmiam, że Fury pojawia się w serialu. Jeśli nie jest obecny ciałem, to jego duch wydaje się ciągle towarzyszyć ekipie Coulsona. I oczywiście, jak na Marvel Cinematic Universe przystało, w jednym z odcinków możemy spotkać także samego Stana Lee w jakiejś mikroroli.


Żaden film o marvelowskich herosach nie może obejść się bez tego człowieka. Jeśli nie wierzycie, sprawdźcie sami.

Każda produkcja, w której bohaterowie należą do jakiejkolwiek agencji wywiadowczej, powinna mieć niezwykle nowoczesne gadżety, mniej lub bardziej przydatne, ale na pewno bardzo zaskakujące. Ta nie jest wyjątkiem. Nasz zespół posługuje się niezwykle zaawansowanym technologicznie sprzętem, często na bieżąco projektowanym przez dwójkę geniuszy - niezastąpiony duet Fitz-Simons. Niekiedy bywa też modyfikowany dzięki osiągnięciom obcych cywilizacji, niekoniecznie zdobytymi w polubowny sposób. Jednak do moich jako Mroza ulubionych odcinków, należy ten, gdy z przyczyn od nich niezależnych, zostają pozbawieni tych wszystkich supernowoczesnych udogodnień i nagle są zmuszeni do korzystania z gadżetów z czasów Zimnej Wojny. Trzeba przyznać twórcom serialu, że pomysł był wyborny, a same sprzęty cudowne w swej prostocie i funkcjonalności. Coś czego nie powstydziłby się Q ekwipujący Bonda na kolejna misję. Mimo pozornej przestarzałości, sprawdzają się wyśmienicie, a Coulson, będący miłośnikiem tego typu artefaktów, cieszy się jak dziecko.


Postać agenta Tripletta jest sama w sobie cudownym nawiązaniem do innych filmów MCU, ponieważ jego dziadek był członkiem Howling Commando, dowodzonego przez Kapitana Amerykę, w trakcie II Wojny Światowej.

Trzeba przyznać, że mimo pewnych klisz, których zwyczajnie nie da się uniknąć, cały serial ogląda się niezwykle dobrze. Wstawki i nawiązania do innych produkcji nie dominują nad fabułą, dzięki czemu bez znajomości takich filmów jak "Kapitan Ameryka" czy "Iron Man" również będziemy czerpać przyjemność z oglądania, choć będzie ona nieporównywalnie większa, jeśli poszerzymy swoją znajomość Marvel Cinematic Universe. Końcówka sezonu tylko zaostrzyła apetyty na kolejne części, jednak kontynuacja przygód agentów T.A.R.C.Z.Y, jak na razie, pozostaje pod znakiem zapytania. 


1 komentarz: